WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć... - drobne dłonie nieporadnie zasłaniały i tak zamknięte oczy. - ...siedem, osiem, sześć, dziewięć... - donośny dziewczęcy głos niósł się po pomieszczeniu, bez problemu przebijając się przez dźwięki skocznej piosenki granej w radiu. - ...dziesięć, piętnaście, jedenaście, sto... - niedawno nauczyła się liczyć do dziesięciu i już zaczynała rozumieć podstawy liczenia do dwudziestu, ale w tym momencie była zbyt podekscytowana, żeby o tym pamiętać. - ...dwadzieścia! Szukam! - Podskoczyła radośnie, rozglądając się dookoła za Bastianem. Jasne włosy miała spięte w dość niechlujny kok, a na ustach dało się zauważyć ślad różowej pomadki. Ubrana w czarną bluzkę (do której już zdążyły się przyczepić psie kudły), różowe tutu oraz białe rajstopy (które zaczęły jej się zsuwać z bioder, przez co krok coraz bardziej zbliżał się do kolan), dzierżąc w dłoni plastikową (i trochę tandetną) różową różdżkę, pięcio-i-pół-letnia Stella Martinez bawiła się w chowanego. Zajrzała za szafkę z telewizorem, znajdując tam jedynie kurz i zapomnianą psią piłeczkę tenisową. Przeszła na drugą stronę pokoju, zaglądając za uchylone drzwi, ale za nimi też nikogo nie znalazła. - Różyczko, Różyczko, gdzie jesteś? - Zawołała, próbując wykonać piruet, który wyszedł jej niezwykle nieporadnie. Od kilku dni miała fazę na Dzwoneczka i uczynne wróżki, film animowany, który zobaczyła ostatnio w kinie razem z rodzicami. Teraz lubiła każdego dnia wcielać się w odpowiedzialną rolę Dzwoneczka, najważniejszej spośród wszystkich wróżek: Mgiełki, Iskierki, Różyczki, Jelonka, Widii i Terencja. Stella zadecydowała, że mama będzie Mgiełką, a tata Terencjem - jedynym wróżkiem płci męskiej. Dzisiaj Bastianowi przypadła rola Różyczki, wróżki-ogrodniczki. - Hop, hop, hop! - Zanuciła tylko sobie znaną melodię, skocznym krokiem zaglądając do szuflad w komodzie. Żaden człowiek nie byłby w stanie się tam zmieścić, ale wróżka jak najbardziej. Zajrzała do każdej po kolei, trochę przy tym bałaganiąc, ale kto by się przejmował czymś takim podczas tak ważnego zadania. Zadania, które pomału zaczynało ją niecierpliwić. Niespełna sześcioletnia Stella miała w sobie bardzo skromne pokłady cierpliwości. W dodatku nie najlepiej radziła sobie z przegraną. - Zaraz wyjmę magiczny proszek i wtedy cię znajdę! - Zagroziła, zrzucając z kanapy wszystkie poduszki, ale tam też nikogo nie znalazła. Stanęła na środku pokoju, odgarniając z czoła kilka zbłąkanych kosmyków, które wpadały jej do oczu, po czym rozejrzała się uważnie po pokoju. Gdzie też Różyczka mogła się schować? A może pod szafą? Stella położyła się na brzuchu, przyglądając się pokojowi jeszcze raz, ale z innej perspektywy.

słodziak

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Spoiler
ObrazekObrazek

PIĘKNY DWUDZIESTOLETNI
Bastian Everett spełniał się dziś w roli niańki. Na karku lat dwadzieścia-niemal-jeden; a zatem, także – już prawie-prawie posmak legalnego alkoholu dawał się poczuć na języku. Znów – symbol to tylko, niewiele znaczący zresztą; bo chłopakowi najzwyczajniej w świecie żal byłoby oszczędności przepijać, kiedy nie dość, że w domu koniec z końcem ledwie dawał się wiązać, to i on sam coraz śmielej pozwalał w swojej głowie (pod czupryną bujną, niepoukładaną) zagościć myśli, że może… a jakby tak… na swoje, wreszcie, się wynieść? Od ojca się wyrwać; nowy epizod zacząć – nie na marginesie, że „poboczna historia” – ale na nowej, czystej karcie zupełnie…
Dorabiał sobie. Dorabiał na różne sposoby i w różnym czasie – głównie wtedy, kiedy Phoenix za bardzo zajęta była nauką; albo kiedy jego obecność zbyt nachalna się okazywała – co zdarzało się wtedy głównie, kiedy napadom gadulstwa wesołkowatego ulegał, co i rusz zaczepiając dziewczynę – a przy tym i wyprowadzając ją, absolutnie, z równowagi.
Bywały dni kiedy wyprowadzał psy, trawniki kosił, twarze malował na festynach rozmaitych; ale zdarzały się też wieczory nagłe i sprawy awaryjne – kiedy obiecał pod telefonem tkwić, w kontakcie (bardzo serdecznym zresztą – chociaż pan Elijah czasami przyprawiał go o dreszcze) z państwem Martinez pozostając – na wszelki wypadek, gdyby, zgodnie z ustaleniami, zmuszeni byli poprosić go, by przez parę godzin oko miał na ich córkę.

Tego jednego zajęcia – Bastian nie potrafił jednak nazwać pracą.
Bo jak tu o pracy mówić, kiedy czas miał okazję spędzać z kimś, kto w kwestii rozwoju intelektualnego szedł z nim, obecnie, ramię w ramię (wielce prawdopodobne, że w wyrzucie adrenaliny także i on miałby nie lada problem z wyliczanką dwucyfrową). Chłopak miłością – w ujęciu braterskim – absolutną darzył blondyneczkę; a stopień uwielbienia – dla wizualizacji, sięgał poświęceń lekką ręką akceptowanych. Różyczką dał się tytułować bez słowa sprzeciwu i w szafie siedział, skulony, wojując z potrzebą kichnięcia choćby minimalną ilością kurzu. Na kurz – swoją drogą – uczulenie zdiagnozowano mu w wieku sześciu lat i dwóch miesięcy (dawno temu!).

Wojował więc i walczył – bitwy toczył, grzbietem dłoni drapiąc się po nosie i oddech próbując, nieporadnie jakoś, uregulować. Do czasu.
A… Aa…

Ugh.

A-a-a-psik!

Wypada z szafy – zdradzony przez ułomności własnego organizmu. Metr osiemdziesiąt pięć i pół (podrośnie jeszcze w najbliższym czasie, choć niewiele już). Wianek spleciony dłońmi dziecięcymi (zanim zabawy w domostwa królestwie urządzili, na spacer po okolicy zdecydowali się wybrać) sadza z powrotem na głowie i poprawia go – nawet jeśli płatki nieco przywiędnięte, to korona przecież talentem Stelli okupiona; umiejętność, którą mama jej przekazała, a którą ona – proszę bardzo – Bastianowe ciemię dziś zaszczyciła, z jego strony przygarniając komplementów całe pęczki.

AAAAARGGG!!! BEREK!!! – Wybiega na nią wprost, zabawnym pół-ukłonem schylając się do ciałka drobnego, szturchając ją w ramię – czy może raczej klepnięciem o manierze absolutnie delikatnej i nad-troskliwej. Potem wymija pięcio(i pół!)latkę, uciekając wprost do kuchni; za sobą pokrzykując już tylko:
PIĘKNIE LI-LICZYSZ, A-ALE NAD KOLEJNOŚCIĄ MUSIMY JESZCZE NIECO PO-PO-POPRACOWAĆ, STELLKA! O-OKEJ?! – Śmiech. Beztroski całkiem, przedzierający się przez ferwor szczeniackiej zabawy, za którą… nie zdając sobie sprawy – tęsknił. Tęsknił od czasów, kiedy z własną siostrą coraz mniej czasu przychodziło mu spędzać.

Zatrzymuje się dopiero w progu dzielącym ich od kulinarnego imperium. Ramiona rozpina na wskroś futryny (już o zabawie jednej z drugą zapominając całkiem; czy raczej odraczając je nieco), palce zacisnąwszy na występie pokrytym bejcą w sposób do bólu staranny.
N-nie jesteś głodna? Może zrobimy M-MAGICZNE NALEŚNIKI? Słuchaj, to su-super-ultra-tajny przepis, b-bo, widzisz, one wyglądają jak zupełnie zwyczajne n-naleśniki, ale… – Mierzy dziewczynkę wzrokiem, uśmiech tak idiotycznie dumny zstępuje na jego usta. – Mam tu taki je-jeden z-zaczarowany składnik… Ta-dam!!! – Zza słoika z kawą wyciąga zestaw cały, zapakowany w karton kolorowy i pstrokaciznę grafik wszelakich. Pakunek pozostawiony tam jeszcze przed przystąpieniem do zabaw ze swoją podopieczną przyjaciółką.
Powstrzymać się nie mógł, na sklepowej półce widząc dziesiątki różnych posypek; w różowe gwiazdki i kolorowe serduszka, w komplecie z pisakiem jakimś, śmiesznym, o obrzydliwym smaku zbyt gęstego, kruszącego się lukru (co wskazywało, że prędzej dekoracjami tortu mieliby się zająć, a nie naleśników – ale Everett ostatni był przecież do tego, żeby Stellę podejmowania myśli szablonowych uczyć).

autor

rezz

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Drobinki kurzu weszły małej Stelli do nosa, kiedy tak leżała na podłodze i rozglądała się za Bastianem. Niewiele brakowało, a kichnęłaby równie głośno i niespodziewanie co on, lecz udało jej się w porę to zatrzymać. Czekała na moment, kiedy jej oczy napotkają bystre spojrzenie przyjaciela, leżącego tak samo jak ona pod kanapą, szafą, komodą? Chyba nie był aż tak duży, żeby się tam nie zmieścić? Zresztą, o czym ona myślała, przecież aktualnie był wróżką.
Wróżką-ogrodniczką!
Stella momentalnie podniosła się z podłogi i podbiegła do dużych kwiatów doniczkowych, stojących w kącie obok telewizora. Jak mogła na to nie wpaść wcześniej? Przecież to logiczne, że Różyczka będzie się chować w kwiatach, a z braku róż mogła równie dobrze zadowolić się więdnącym fikusem. Stella delikatnie rozchyliła liście, szukając pomiędzy łodygami znajomej twarzy Bastiana, choć w miniaturowej formie, kiedy w pomieszczeniu rozniosło się donośne A PSIK. Stella aż podskoczyła, a wraz z nią podskoczyło różowe tutu. Konsternacja trwała jednak nie dłużej niż trzy sekundy, bo widok pędzącego w jej stronę Bastiana niezwykle ją rozbawił. Roześmiała się głośno, szczerze, dokładnie tak, jak potrafiło się zaśmiać wyłącznie dziecko, czerpiące radość z rzeczy wyjątkowo błahych. Od razu rzuciła się w pogoń, przebierając krótkimi nóżkami najszybciej jak mogła. - Złaaapię cię! - Krzyknęła, dalej śmiejąc się do rozpuku, co nieznacznie utrudniało skupienie na zabawie. Pies, najwyraźniej przejęty nagłym poruszeniem, szybko znalazł się pomiędzy nimi. Merdał ogonem, ale wzrok miał czujny - zapewne był gotowy bronić najmłodszego w stadzie, gdyby tylko zaszła taka konieczność. Co prawda młode było pozbawione sierści, stało na dwóch łapach i dziwnie pachniało, ale było swoje. Zrzucało smakołyki ze stołu, często dołączało do zabawy. Stella omal się o niego (o nią w zasadzie, Florę) nie potknęła, ale na szczęście dzieci miały tę ciekawą umiejętność (trochę jak osoby pijane) nie robienia sobie krzywdy, nawet jeżeli wszystko wskazuje na to, że jest to nieuniknione.
- Berek! - Klepnęła go w pierś, nieznacznie przy tym podskakując. Kok, już wcześniej dość niechlujny, całkiem zaczął się rozpadać, ale Stella nie miała czasu zwracać na takie szczegóły uwagi. Czekała na kontynuację zabawy, która jednak nie nadeszła, co wywołało na jej nieco pulchnej twarzy wyraźne rozczarowanie. - A berek? - Próbowała przerwać mu w pół słowa, palec wskazujący wwiercając mu w brzuch, ale kiedy tylko zobaczyła magiczny zestaw do malowania naleśników, berek został zepchnięty na drugi plan.
- Hyyy! - Lekkie zapowietrzenie. - Taak, naleśniki! - Krzyknęła podekscytowana, a w jej przypadku im głośniej tym więcej emocji - w tym momencie tych oczywiście pozytywnych. Niezgrabnym ruchem podciągnęła rajstopy, które niemal sięgały jej kolan. - Pokaż, pokaż to! - Wyciągnęła rękę po szmery bajery, z których zapewne nie miała okazji często korzystać - Claribel raczej dbała o to, żeby Stella miała zbilansowaną dietę. - Namaluje wszystkie wróżki! - Postanowiła, ochoczo zajmując miejsce przy kuchennej wyspie. Zaczęła rozszarpywać po kolei opakowania, wyrzucając na stół wszystkie mazaki i posypki. - Weź różdżkę, będziesz jej potrzebować do gotowania - powiedziała całkiem serio, podając mu w międzyczasie różowy patyczek z niezgrabną gwiazdką na końcu.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Pochylił się nad nią, w kreskówkowej niemal ekspresji mrużąc oczy – jakby, faktycznie, miało mu to pozwolić na prześwietlenie dziewczynki i zdiagnozowanie wszelkich przypadłości. Wydął zaraz dolną wargę w akompaniamencie przeciągłego „HMMM…”, wyrywającym się wnet spod tego dzióbka dziwacznie wywiniętego. Przypomnieć sobie próbował słowa rodziców (jej, nie swoich), by zaraz stwierdzić, ze wzruszeniem ramion:
N-nie no, to-totalnie nie wyglądasz na kogoś, kto miałby jakąś n-nietolerancję na gluten czy tam l-laktozę. Będzie spoko. – Chyba. Najwyżej go zabiją. Pan Elijah sprawiał zresztą wrażenie, jakby na pewnym etapie i tak miał go zabić, w ramach profilaktyki.
Tak. Ponownie: Pan Elijah był przerażający.
– I może… z bananami, co?! Będą jeszcze yyy… sło-słodsze! – I zdrowsze (bo państwo Martinez zawsze zostawiali – na wszelki wypadek – cały kosz owoców, w ramach zdrowej przekąski); idąc logiką dwudziestolatka, który planował posłużyć się klasykiem znanym. Zasadą, że to, co uchodzi za zdrową praktykę, magicznie jest w stanie zneutralizować działanie całej reszty tego scukrzonego syfu. A zatem: obiad w McDonaldzie wystarczy zajeść garścią szpinaku, lody na śniadanie – zalecanymi dwoma litrami wody wtłoczonymi w siebie w ciągu doby.
I… takie tam!
Dobra, tooo potrzebne będą nam… – Obrót wokół własnej osi, dłonie w pojedynczym klapnięciu lądujące na wysokości ud. Westchnienie. – Stella! Dzwoneczku! O-o, dziękuję b-bardzo! – Przyjął od dziewczynki wróżki jej różowy patyczek różdżkę. – Ale chwila, chwila, a t-ty gdzie?! Dz-Dzwoneczku, posłuchaj mnie t-teraz. To będzie twoje zadanie. Bardzo-bardzo ważne za-zadanie! Musimy wykorzystać twoje moce, żeby… eee… przywołać d-dobre chochliki… k-które… przyniosą nam ze sobą… yyyghhh… skła-adniki do naszych magicznych n-naleśników. D-dobra, zamykamy oczy! Tylko bez podpatrywania! I teraz po-powtarzaj za mną:


MLEKO KROWIE A NIE KOZIE
CZAS POWIEDZIEĆ „TAK” LAKTOZIE

i potem, porwawszy się w głąb kuchni, a przy tym także wygrzebując samemu kolejne składniki z lodówki (na moment wcielić się musiał w rolę pomocnego skrzata):
A CO TO ZA BAJKA? NIECH STANĄ SIĘ JAJKA!
(na tym etapie czuł, jak powstrzymywany chichot znajduje swoje ujście za pomocą łez wzbierających w kącikach oczu; i twarzy coraz bardziej czerwonej).

Po chwili dopiero, stawiając wszystko na blacie przed blondynką, palcami zaczyna pstrykać, rozglądając się w popłochu (i pod presją czasu, cierpliwości dziecięcej nie zamierzając, broń Boże, testować!).

Yyyy… Dzwoneczku, n-nie pamiętam zaklęcia na mąkę! Musisz… m-musisz mi pomóc!
(A raczej nie pamiętał, w której szafce powinien jej szukać.)
N-no ale nie otwieraj oczu, halo! Co my zrobimy, jak się na nas o-obrażą?! I nie zapomnij o obrocie! Dwa razy przez prawe ramię i raz prze-przez lewe! Bo inaczej magiczne naleśniki n-nie będą magiczne! No, myk, myk! T-tylko powolutku, żeby zająca nie złapać!
Kontynuuje, ostrożnie, byle hałasu nie narobić – i nie zdradzić się z planem całym, i rytuałem; że to nie czary odpowiedzialne są za zmaterializowanie produktów potrzebnych, ale szalejący po kuchni – na palcach – Bastian.
Cukier, sól zwykła, sól himalajska-co-to-do-cholery-jest-?, kaszka jakaś, ryż – cieplej! - a-ha! MĄKA.
Łupnięcie paczuszki o kuchenną półkę i otarcie czoła z nieistniejącej strużki potu. Pędem się rzuca, by zająć miejsce u boku Stelli – w pozycji tej samej lądując, w jakiej żegnał się z nią, gdy zalecił powiek przymknięcie.

autor

rezz

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella nie miała pojęcia czym tak naprawdę jest nietolerancja laktozy, ale te dwa niepozorne słowa zawsze nabierały w ustach rodziców złowieszczego tonu. Przez ostatnie tygodnie udało jej się zauważyć, że laktoza powoduje nieprzyjemny ból brzuszka, i to by było na tyle z jej dziecięcych obserwacji. Poza tym laktoza zajmowała ostatnie miejsce na liście rzeczy, którymi się przejmowała - tak jak jedzenie w ogóle, chyba że akurat miała na talerzu coś paskudnego, wtedy przejmowała się tym głośno i dobitnie.
- Od laktozy boli brzuszek - podzieliła się z Bastianem wyuczoną mądrością, bujając się na stopach. Pięta, palce, pięta, palce. Trochę wyżej i trochę niżej, prawie jak na huśtawce. - Pójdziemy potem na plac zabaw? - Dziecięcy umysł szybko chwyta się nowej myśli, która znika niemal tak szybko jak się pojawiła, już zastąpiona jakąś nową. Nic dziwnego, że Stella nie jest w stanie na niczym się skupić, wszak świat dookoła wciąż jest dla niej wielki i nieodgadniony, trochę niezrozumiały, bardziej przystosowany do dorosłych niż do niej.
Już siadała przy stole, już witała się z gąską, kiedy została wezwana do pomocy. Bastian nie musiał dwa razy powtarzać, Stella lubiła czuć się ważna. Podeszła do niego w wesołych podskokach (kolejny raz udowodniając, że ma niespożyte pokłady energii), posłusznie zamykając oczu.
- MLE-KO KRO-WIE A NIE KO-ZIE, CZAS PO-WIE-DZIEĆ TAK LAK-TO-ZIE - Powtórzyła, nadając jego słowom charakterystycznej przedszkolnej melodii, która znacznie ułatwiała zapanowanie nad tymi wszystkimi wyrazami. Przyłożyła dłonie do oczu, żeby na pewno niczego nie podejrzeć - nie chciała wystraszyć chochlików, a nie bardzo ufała swoim powiekom.
- RAZ, DWA, TRZY, MĄ... MĄKA ZARAZ BĘDZIE TU - szybko wymyśliła nieporadną wyliczankę, coraz mocniej walcząc ze swoją ochotą otwarcia oczu. Myśl, że chochliki gdzieś tutaj są, tak niedaleko, nie dawała jej spokoju. Po kilkunastosekundowej walce się poddała i otworzyła oczy, ale tak delikatnie, z ukrycia, żeby nikt nie zauważył. Nawet głowy nie odwróciła, tylko spróbowała przesunąć ciemne tęczówki tak daleko jak tylko się dało, stojąc w miejscu niczym jakiś owadzi drapieżnik. Niestety nie zauważyła nic godnego uwagi, nawet krzątającego się Bastiana, i całe szczęście, bo kiedy tylko otworzyła oczy tak OFICJALNIE, za pozwoleniem swojego opiekuna, autentycznie się zdziwiła na widok tych wszystkich produktów. Wcześniej jednak wykonała dwa obroty przez lewę ramię i jeden przez prawe, czyli zupełnie na odwrót, ale idea prawości i lewości jeszcze nie do końca była Stelli znana. - To chochliki - szepnęła podekscytowana, posyłając Bastianowi szeroki uśmiech bez prawej dolnej czwórki, która niedawno jej wypadła (pierwszy wypadnięty ząb, który zaowocował zapoznaniem się z Zębową Wróżką, bardzo miłą, która zostawiała przy łóżku prezenty). - Nasze zaklęcia zadziałały, Różyczko! - Klasnęła wesoło w dłonie, czując jak z ekscytacji zaczyna jeszcze bardziej rozpierać ją energia. - Zostawimy im kilka naleśników. Chochliki na pewno lubią naleśniki. Postawimy je tutaj na parapecie, to sobie wefruną i zjedzą jak będą głodne - zadecydowała, wierząc, że z takiej porcji mąki i jajek uda im się zrobić taki wielki stos naleśników, prawie pod sam sufit. - A mogę czekoladkę? - Zapytała nagle, tym razem zwracając się bardziej do Bastiana niż do Różyczki, ale już nauczyła się nieznacznie wykorzystywać brak kontroli rodziców, chociażby żeby zjeść nadprogramową ilość słodyczy. - A długo to się będzie robić? Ja już chcę je ozdobić! - Pierwsze jęknięcie, a dla osoby spostrzegawczej również pierwszy znak, że należy się pospieszyć. Głodna Stella to była zła Stella, tylko taką emocją potrafiła odpowiedzieć na nieprzyjemne uczucie pustego żołądka. Na wiele innych zresztą też. Złość, smutek, radość - Stella była wyjątkowo szczera w swoich prostych dziecięcych emocjach.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Dzwoneczku! W-wspaniale! Obawiam się tylko, że jest p-pewien problem…
Mruży oczy.
Twoje zaklęcie pochodzi z zakazanej k-księgi najpotężniejszych czarów, które są zbyt…. Uh, P-POTĘŻNE, by móc ich tak beztrosko używać! Strach myśleć, co stałoby się, gdyby wpadły w niepowołane ręce! P-powinny zostać za-po-mnia-ne. – Bastian rytmicznie, w synchronicznym odstępach dyktowanych poszczególnymi sylabami, potrząsa wręczoną mu wcześniej, plastikową różdżką. Nawet łypnął na nią wzrokiem na tyle podejrzliwym, na ile podejrzliwe potrafiło być spojrzenie tego niewydarzonego jąkały. – Sprawa wygląda t-tak, że – no, proszę-proszę, dz-dziwnym trafem – ta księga została niedawno s k r a d z i o n a! Co za zbieg okoliczności, hę?! Cz-czy zechciałabyś wytłumaczyć się przed Wielkim Trybunałem Wróżek?! I… eee… W-wróżków…? – Na szybko próbuje sklecić sensowną historię z trzech serialów, które ostatnio oglądał, dwóch filmów, dwóch gier – i jednej niedoczytanej książki. Wydawać by się mogło, że dla Everetta to droga przez mękę i doszczętne wyczerpywanie kreatywnych rezerw; ale opieki nad Stellą nie zamieniłby na żadne z innych zajęć, których podejmował się dorywczo. Nie mógł nic na to poradzić – przywiązał się do tego szczerbatego bąbla. A szczerbaty bąbel, jak ten chochlik żyjący w sferze dziecięcych fantazji, bezpardonowo podkradał kolejne cząstki Bastianowego serca.
Parska śmiechem.
N-nie no, żartuję tylko. Jesteś po prostu bardzo-bardzo zdolna, Dzwoneczku. A k-księgi zaklęć poszukamy i tak. Możemy poszukać jej w… naleśnikach. A potem na placu zabaw. J-jeśli o-oczywiście… masz ochotę. Ale nie przejmuj się, nie przejmuj. – Wzdycha, w ton swojego głosu wplatając nutkę konspiracji, upierzoną wymownie rozbawionym spojrzeniem, które posłał dziewczynce. Krótka przerwa trzymająca w napięciu. I wytoczenie dział:
Najwyżej sam pójdę. Ale! – Podnosi palec. – Najpierw naleśniki – przypomina. Prawdopodobnie bardziej sobie, niż swojej podopiecznej. Dalsze zdarzenia zawierają w sobie głównie trzaskanie garnków i patelki, tajniki kulinarnych arkanów, przekazywane dziewczynce (że „bardzo ważnym składnikiem jest woda gazowana”). Syknięcia ledwie dające radę zagłuszyć przekleństwa wymykające się z ust Bastiana, który znowu się sparzył. Rozmówki krótkie i niemające tak naprawdę znaczenia w skali większej, niż ta, którą tworzyli na potrzeby kuchennej krzątaniny.
Wyciągniesz talerze? D-dla chochlików też. To bardzo dobry pomysł. Ale cze-czekolady nie dostaniesz. Ob-obiecałem, że będę cię bardziej pilnować. Podobno ostatnia wizyta u d-dentystki nie skończyła się najlepiej, huh? – mamrocze (na myśli mając bardzo specyficzny podrodzaj chochlików, nazywany potocznie „rodzicami”). W jednej ręce trzyma uchwyt od patelni, w drugiej natomiast – komórkę. Starał się nie odklejać od rzeczywistości nazbyt często; a jeśli już, to wtedy głównie, kiedy Phoe znajdowała chwilę pomiędzy przygotowaniami do egzaminów. I kiedy nie była zajęta… innymi sprawami.
Praca była bowiem dla niego również wymówką, odskocznią i – zdaje się – ucieczką. Pewien nie był tylko czy to, przed czym uciekał – w Phoenix się znajdowało, czy w nim.
W ciągłych wzmiankach na temat starszego MacCarthy’ego, czy w tym, że… od jakiegoś czasu zaczęło mu to szczególnie przeszkadzać. Uwierać.

Zadzwoni do niej. Potem.

Możesz dekorować na bieżąco. O, p-proszę, tu masz pierwszego. – Zsuwa naleśnika prosto na talerz. – Tylko uważaj, bo gorące! – upomniał ją. Potem wcisnął telefon do tylnej kieszeni dżinsów i zawołał:
A teraz patrz, b-będzie z podrzutem! – Bo umie. Przy ilości pochłanianych przez siebie naleśników – czas spędzony przy kuchence próbował urozmaicać sobie na wszelkie sposoby. Tyle tylko, że…

P L A S K

Niezupełnie stężałe ciasto rozklapuje się na podłodze. Bastian blednie. Śmieje się nerwowo, czerwieni. I nie jest w stanie powstrzymać psiska, które nagle w całej tej rozbełtanej masie odkryło smak najprawdziwszej rozkoszy.
Stella… Heheh… to… yyy… w-weź so-so-sobie tę czekoladę, co? A ja to p-posprzątam i… tylko… nie powiesz ro-rodzicom? – Spojrzał na nią błagalnie, walcząc pomiędzy psem – ścierką – a resztą bałaganu wyrządzonego na miejscu zbrodni.

autor

rezz

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stelli nie spodobał się kierunek, w którym szła ich zabawa. Spoważniała, spoglądając na Bastiana spode łba. Wyglądała tak groźnie, jak mogło wyglądać tylko niezadowolone małe dziecko. Czuli groźnie. Czy się rozpłacze? Tupnie nogą? Naskarży mamie? Tego nikt nie był w stanie przewidzieć, nawet Stella, która jeszcze nie panowała nad swoimi emocjami. Zresztą, jak się miało dopiero okazać, zawsze będzie miała z tym problem.
- Wcale że nie! - podniosła głos, wyrzucając z siebie najlepszy argument, na jaki było ją stać. Nie, bo nie. Czy naprawdę trzeba było coś do tego dodawać? Lekko poczerwieniała na twarzy, bo słowo trybunał ją przerosło, i przez krótką chwilę nie miała zielonego pojęcia, co Bastianowi odpowiedzieć. Różne sygnały dzielnie przebiegały przez niewykształcone do końca neurony, szukając jakiegoś rozwiązania. - Jestem Dzwoneczkiem! Dzwoneczek nie kradnie, on... ona... umie wszystkie zaklęcia! - wytłumaczyła Bastianowi, nawet nie chcąc słyszeć żadnego ale, bo chyba argument, że Dzwoneczek zna wszystkie zaklęcia, był wystarczający. Nawet te zakazane. I te bardzo zakazane. I te nikomu nieznane. I te, które dopiero ktoś wymyśli. Wszy-stkie.
Na szczęście Bastian wycofał się ze swoich słów, bo w przeciwnym wypadku zapewne straciłaby ochotę na ozdabianie naleśników. Zamiast tego na jej twarzy nawet pojawił się uśmiech, a na wzmiankę o placu zabaw aż podskoczyła z emocji. - Tak, tak! A pohuśtasz mnie tak wysoko, wysoko? - Zapytała z nadzieją w głosie, bo mama nigdy nie chciała jej tak mocno rozhuśtać, a Stelli się marzyło zrobienie pełnego kółka wokół huśtawki. Bo to było możliwe, prawda? Tata mówił, że wszystko jest możliwe. A Stella mu wierzyła.
Bastian nie musiał jej dwa razy prosić o wyjęcie talerzy, bo wróżki były pomocnymi stworzeniami. Zgodnie z prośbą wyjęła dwa, ale te plastikowe ze swojej szafki, jedno różowe z logo Hello Kitty, drugie zielone ze Scooby Doo. Zadowolona postawiła obydwa na stole, po czym poszła jeszcze po sztućce i dwa kubeczki z kompletu.
- Trochę bolało, ale potem dostałam naklejkę i zegarek - pochwaliła się, pokazując swoją drobną rączkę, na której faktycznie znajdował się pomarańczowy zegarek. Poza niedziałającymi wskazówkami znajdowały się tam dwie malutkie kuleczki i równie malutkie dziurki, do których te kuleczki miały trafić. Stelli nigdy się to nie udało.
Wskoczyła na krzesło, kiedy na talerzu pojawił się pierwszy naleśnik. Złapała za brokatowy mazak, który pewnie z pomocą cudu dostał oznaczenie produkt spożywczy, i zaczęła robić nim szlaczek wzdłuż brzegu naleśnika. Wystawiła koniuszek języka, bo tak się zdecydowanie lepiej myślało. O mało nie przegapiła podrzutu, choć może tak byłoby lepiej. Ale nie przejęła się tym zepsutym naleśnikiem, roześmiała się tylko, widząc reakcję psa. - Czekolaaada! - Zaśpiewała, dalej ignorując dramat Bastiana, bo miała ważniejsze zadanie do wykonania. Szybko wyjęła czekoladkę (doskonale wiedziała, gdzie mama je chowa, ale nie potrafiła być jeszcze tak sprytna, żeby wziąć ją sobie bez pozwolenia) i podeszła do Bastiana. - Śmiesznie teraz wyglądasz - skwitowała, wracając na swoje miejsce. Tym razem wzięła posypkę w kształcie gwiazdek i zaczęła je rozsypywać na górnej połowie naleśnika, żeby zrobić tam niebo. - A dlaczego niebo jest niebieskie? - Oderwała się na moment od dekorowania nieba, spoglądając na Bastiana wyjątkowo poważnie, bo to był poważny problem i poważne pytanie. Ale nie wątpiła, że akurat on będzie znał odpowiedź.

autor

Awatar użytkownika
34
186

rysownik komiksów

--

chinatown

Post

Bastian przymrużył podejrzliwie ślepia. No, niby nie obiecała, że nikomu (jakie tam zresztą "nikomu"; byle rodzice się nie dowiedzieli!) nie powie – ale z drugiej strony nie wyglądała na aż tak przejętą, aby stosować musiał jakieś najbardziej zobowiązujące taktyki i zagrania w stylu pinky promise (przyrzeczenia złożonego na mały paluszek – jak wiedział każdy – nie wolno było złamać, pod żadnym pozorem; Everett traktował ją jednak jako ostateczność, której mocy nie należało nadaremno wyczerpywać przy byle okazji). Odetchnął więc, zaraz zabrawszy się za odegnanie psiska do drugiego pokoju i otarcie podłogi z dowodów zbrodni rozbryzganej dramatycznie masy. Przewiesza przez ramię kuchenny ręcznik – i, żywo zaciekawiony (z typowym sobie „wooow, ale fajnyyy!”), przygląda się okupionemu trudem trofeum, w całej swojej okazałości krzyczącemu „dzielny pacjent”, w stylu: WYKRZYKNIK – WYKRZYKNIK – WYKRZYKNIK. Na pewno dla Bastiana – który, najwidoczniej w przeciwieństwie do małej Martinez – panicznie bał się dentystycznych foteli i wiercenia w zębach.
To jedno spojrzenie sprawiło też, że któraś cząstka jego duszy zwróciła się przeciwko niemu z wyrzutem; na wspomnienie dawnych lat – kiedy zamiast opiekować się Charlie, wolał czym prędzej wynosić się z domu. Nie miał tego sobie za złe – a jednak… nie był też z siebie dumny. Westchnął – cicho, na boku jakby.
Uuuhmmm… N-no, wiesz, Stella… Niebo… niebo nie…Nie, bo nie? Czy ten argument, który jeszcze chwilę temu krążył pod blond czupryną, mógłby zostać zastosowany i w tym przypadku? Och, marzenia! Dlatego Bastian podejmuje się dokładnie tego, czego typowy Bastian podjąłby się w każdej innej okoliczności. Telefon do przyjaciela. Do życiowego suflera („sufler, Stella, nie suflet!”; tak ją kiedyś poprawiał). Pisze do Phoe.
  • Bast-man:
    • phoephoephoe pomocy
      potrzebóje wiedziec dlaczego niebo jest niebieskie
      szybko
      tylko tak w skrucie

W międzyczasie, przeciąga:
To jest bardzo dobre pytanie. – Wyjrzał przez okno, po głowie się podrapał. Po kuchni się przeszedł i nawet przez ramię dziewczynki zajrzał, spojrzenie wlepiając w dekoracje, których była sprawczynią. W międzyczasie pilnował tylko kolejnej porcji podsmażanych naleśników; a sprawiał wrażenie, jakby było to zajęcie niezwykle absorbujące (czyli: „zaraz-ci-odpowiem”).

Szybko szybko szybko.
  • Phoe:
    • Bo promienie niebieskie ulegają największemu rozproszeniu i odbiciu przez cząsteczki powietrza. Tak „w skrócie”.
      Everett, Chrrryste, ta szkoła naprawdę do niczego ci się nie przydała, co?

Acha, no tak. Co?
I jak on ma to, do cholery, przetłumaczyć sześciolatce?!
Już w uszach mu dźwięczały wszystkie pytania uzupełniające, a zatem:
– a co to jest rozproszenie?
– a dlaczego akurat promienie niebieskie?
– a skąd się biorą?
– a skoro niebieskie, to dlaczego niebo zmienia kolor przy wschodzie i zachodzie?
– i czemu w nocy robi się ciemno?

Oddycha więc głęboko, śmieje się, wzrusza ramionami.
Niebo… nie-niebo jest n-niebieskie przez Smerfy, o-oczywiście – odpowiada. Żałuje zaraz, że wyjaśnień nie przedstawił tonem samego Gargamela – ale wie też, że takich zdolności naśladowczych, niestety, nie posiada. Poza tym, kto dałby się złapać na Gargamela-jąkałę? No trudno – nudny, Bastianowy tembr musi im wystarczyć.

No pewnie! A b-będę mógł pohuśtać się z tobą? – Pokiwał łbem, na jeden z talerzy odkładając następnego naleśnika. Kosmyki nastroszonych włosów zatrzęsły się zabawnie. – Plusss… jest jeden warunek. Musisz porządnie zjeść o-obiad, żeby mieć siłę i mooocno się trzy-trzymać! – Pewność w jego głosie świadczyła o tym, że w przypadku postawionego przez siebie ultimatum nie przewiduje żadnych negocjacji.

Oderwał się od kuchennego blatu, wyruszając na poszukiwanie kluczy.
Zakładasz tenisówki czy sandałki? I wziąć ci wo-wodę czy sok? Iii czy myślisz, że możemy zabrać ze sobą psa? – Tyle wyborów przed tak małą Stellą!

autor

rezz

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Niebieski mazak wyzionął ducha podczas intensywnego malowania nieba. Warstwa piekielnie słodkiego barwnika dwukrotnie przewyższała grubość samego naleśnika, ale Stella nie zwracała na to uwagi, bo na stole leżało jeszcze kilka takich samych mazaków. Sięgnęła po niedużą buteleczkę z białymi czekoladowymi gwiazdkami, mocno się siłując, żeby ją otworzyć – niestety na jej palcach zostały tylko czerwone ślady, a buteleczka pozostała zamknięta. - Otwórz mi! – Wydała Bastianowi rozkaz nie do zignorowania, samej wstając od stołu, żeby pogłaskać psa. - Flooora! – Zaśmiała się radośnie, kiedy młoda suczka postanowiła wylizać jej twarz. Stella celowo położyła się na podłodze, niby próbując powstrzymać Florę przed tym niezwykle szczodrym pokazem miłości, ale tak naprawdę w ogóle jej to nie przeszkadzało i mocno bawiło. Dosłownie trzy minuty później Flora usłyszała coś przed domem, więc błyskawicznie pobiegła w stronę drzwi, zapominając o rozbawionej Stelli. Stelli, która w zasadzie już zapomniała o swoim wcześniejszym pytaniu. Usiadła z powrotem przy stole, rozsypując białe gwiazdki na niebieskim tle (dużo gwiazdek, bo buteleczka niefortunnie się otworzyła, wysypując naraz pół swojej zawartości). - Smerfy? – Spojrzała pytająco na Bastiana, nie do końca wierząc w tę wersję. - Przecież smerfy nie istnieją – dodała, wywracając przy tym oczami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem, a ten głupi, głupi Bastian wciąż w to wierzył. Ale Święty Mikołaj? Wróżka Zębuszka? Wróżki? Och, oni z całą pewnością istnieli, a Stella miała na to dowody! - Chodzę już do przedszkola – przypomniała mu, bo przecież to oznaczało, że już nie była dzieckiem, a przynajmniej nie takim małym, któremu można wciskać byle kit. Odłożyła wszystkie gadżety do malowania i złapała za pustego naleśnika, z przyjemnością nim się zajadając. A potem wciągnęła jeszcze jednego, i trzeciego, wszystkie bez niczego, bo tak lubiła najbardziej, no, poza tymi z czekoladą (‘ale Stella, może chociaż dżemik?’ - Claribel dzielnie próbowała przemycać jej witaminy). Dopiero wtedy była gotowa na plac zabaw.
- Zjadłam! – Poinformowała Bastiana, zeskakując z wysokiego krzesła, i pędząc-pędząc do salonu, gdzie trzymała swój plecaczek. Wrzuciła do niego ulubionego misia (małego kotka, który kiedyś był dodawany do jakiegoś McZestawu) i pobiegła do przedsionka. - Sandałki! – Zadecydowała szybko, siadając na miękkiej ławie. - Albo nie, nie, tenisówki, te różowe – zmieniła zdanie dosłownie chwilę później, obserwując szybkie ruchy Bastiana. - Mmm… – Tym razem musiała się chwilę namyślić, ściągnęła brwi, przestała machać nogami, zamarła. - Sok jabłkowy! – Padło po chwili, a Stella wróciła do bycia wiercącą się sobą. - Tak, tak, niech Flora idzie z nami!Duh, odpowiedź była oczywista, to raczej Bastian powinien sobie zadać pytanie, czy powinien Stelli ufać. Mała Martinez w tym czasie nałożyła trampki (lewy na prawą stopę, prawy na lewą), owinęła sznurówki wokół kostki (będzie się trzymać!), zarzuciła plecaczek na plecy, i już stała gotowa do wyjścia. A potem, całkiem spontanicznie, rzuciła się na Bastiana, mocno-mocno się do niego przytulając.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Retrospekcje”