WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Auto się zepsuło, co rozpoczęło jej poranek katastrofalnie. Była dopiero jedenasta rano, a ona miała wrażenie, że ma za sobą długi, ciężki dzień. Wyciągnęła z garażu swój stary rower, którego chyba nie widziała od pierwszego roku studiów. Musiała go umyć i napompować opony. Pewnie kazałaby to zrobić komuś z pracowników, ale nie chciało jej się marnować czasu, poza tym jak sama coś czasem zrobi to korona jej z głowy nie spadnie. Jedno musiała przyznać, rower wyglądał całkiem nieźle, co tylko upewniło ją w przekonaniu, że ma całkiem dobry gust. Gorzej, że teraz musiała wprawić swoje smukłe nogi w ruch. Zanim zdecydowała się na rower, myślała o taksówce, ale miała pewien plan, który nie udałby się, gdyby miała liczyć na osoby trzecie, które nie są w nic zamieszane. Była umówiona z kimś, z kim oficjalnie nie powinna mieć kontaktu, więc wolała, żeby całość pozostała tajemnicą. Aby tak się stało musiała zgubić ochroniarzy, który pojawiali się zawsze tam, gdzie ona. Javier powtarzał, że to dla jej dobra, ale ona miała to powoli po dziurki w nosie. Poza tym jak jej mąż tak się obawiał o jej bezpieczeństwo, to sam mógł za nią łazić. Ubrała się w coś wygodnego, ciemne włosy związała w kucyk, na nos wrzuciła okulary przeciwsłoneczne, a w swój czarny skórzany plecak schowała kilka przydatnych fantów. Telefon zostawiła w domu, bo tego typu urządzenia łatwo namierzyć, a nie jedno już w życiu widziała. Droga do mieszkania Lany zajęłaby jej normalnie około pół godziny, jednak po drodze musiała zgubić ogon, więc pojawiła się u niej godzinę później. Wspięła się na piętro, na którym mieszkała dziewczyna, po czym po prostu nacisnęła klamkę. Gdyby było zamknięte poważnie by się zdziwiła, a nawet zastanowiła czy mieszkanie nie zmieniło nagle lokatorów. Wszystko jednak było po staremu, a z kuchni wystawała goła, naćpana dupa współlokatorki Lany.
Wydepilowałabyś się, zdziro, niektórzy chcą utrzymać śniadanie w żołądku — powiedziała, przechodząc obok, a gdy rozebrana ćpunka się na nią spojrzała, położyła dwa palce na języku, w sposób, w jaki wywołuje się wymioty i skrzywiła się, wywracając oczami.
Lana! — wrzasnęła po chwili, kierując się do jej pokoju. — Masz szkodniki w domu, zadzwoń po depilatora, zanim się rozmnożą!
Stanęła w progu z dziwnym uśmiechem, łapiąc dłońmi framugę drzwi z obydwu stron i zawieszając się w progu. Zaraz jednak uśmiech zniknął. — Kto cię kopnął w twarz? — spytała, marszcząc brwi i podchodząc bliżej. — Czy to ślady palców? — dodała, wskazując na szyję dziewczyny. — Małżonek wyszedł z pierdla?
Ślady po pobiciu nie wyglądały najlepiej i były świeże. Aż dziwne, że wyszła z tego prawie cało. A może to jakaś babska walka w klubie? Kto wie co teraz szefowie takich miejsc wymyślają żeby zwiększyć zyski. Trochę się skrzywiła, oglądając rany, odrobinę z obrzydzeniem (ale nie takim, jak na widok gołego zadka współlokatorki) i trochę jakby z dystansem, może znaczącym ulgę, że to nie jej twarz wyglądała jak schabowy tuż przed smażeniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przymusowe wolne kończyło się powoli, przyprawiając ją niemal o mdłości. Wyglądała już lepiej, na tyle, by wszelkie siniaki przykryć pod dokładnym makijażem i koronkową bielizną. Gdy nie występowała na głównej scenie, mogła chodzić w pojedynczej warstwie tiulu, by przykryć dodatkowo posiniaczone żebra. Gorzej wszystko bolało niż wyglądało. Nie chciało się goić na jej wątłym ciele, ponieważ nie dostarczała żadnych witamin organizmowi. Jadła marnie, nie mając apetytu; dużo piła zazwyczaj, choć nie ostatnio. Cienie chodziły za nią. Zaczęła wychodzić z pokoju już bez tak wielkiego przerażenia, lecz wciąż nasłuchiwała, a noce należały do nieprzespanych. Stacy, jej współlokatorka, sprzedała jej kilka gramów białego proszku, mającego na celu poprawę humoru. Tak się stało, ale miała tego jedynie na jeden wieczór, który szybko minął i sprowadził Lanę na ziemię. Wiedziała, kto ma więcej i kto mógłby dać jej poczucie bezpieczeństwa, ale nie była w stanie wyjść na ulicę. Bała się, że i on może być zamieszany we wszystko. Co z tego, że pozbył się jej oprawcy, gdy to co robił Frank, dotyczyło i Vincenta? Czy tego chciał, czy nie – należała do Franka. Mógł z nią zrobić, co tylko żywnie mu się spodoba i nikt jej nie ochroni.
Umówiła się z Marsilią jeszcze zanim to wszystko się wydarzyło. Ich każde spotkanie było skomplikowane i potrzebowało siatki zmyleń, mydleń oczu i wielu kłamstw, dobrych kłamstw. Marsilia była w tym świetna. Lana straciła formę. Nie potrafiła spojrzeć na siebie w lustrze, bo widziała jak źle jej było w tym rozdziale życia. W głowie wciąż jej dudniły słowa Vincenta z ich pierwszego spotkania już po tym, gdy Antonio trafił do więzienia.
Wolałaby sobie palnąć w łeb.
Już była pewna, że nie zrobi lemoniady z tych zgniłych cytryn. Pozostawało jej egzystowanie, poddawanie się rozkazom i zbieranie napiwków, by włożyć je za gumkę stringów.
W pierwszym momencie drgnęła, gdy usłyszała głos przyjaciółki. Drzwi p o w i n n y być zamknięte, więc dlaczego było inaczej? Stacy musiała zostawić je otwarte. Karygodne. Serce Lany zabiło mocniej, bo może ktoś się zakradł za Marsilią? Może przyprowadziła kogoś ze sobą? Gdy ujrzała ją, zerknęła za jej ramię, upewniając się, że nikogo za sobą nie ukrywa. Dopiero po tym zatrzasnęła za nią drzwi do swojego pokoju, oddychając z pewną ulgą.
- Nie, ale jego sprzymierzeńcy wciąż mszczą się za to, co mu zrobiłam – mruknęła, wskazując niepościeloną wersalkę, by mogła sobie usiąść. Nie bawiła się w zagarnianie koca czy poduszek. Nie miała nawet normalnej kołdry, ratując się wieczorami warstwami ubioru, gdy było zbyt chłodno. Witaj w South Park, przeszłości, która stała się przyszłością bez żadnych perspektyw na poprawę. – Jakiś typ zaatakował mnie w klubie. Normalnie pracował tam i nagle… ale skurwiel nie żyje. Vincent, ten wspólnik Franka, zajął się nim od razu – próbowała powstrzymać uśmiech, rozkoszny, wiedzący, że już nic jej się nie stanie dzięki mężczyźnie, który w naturze miał być jej wrogiem. Odchrząknęła, siadając obok Castillo po turecku, przesuwając od razu palcami po swoich szwach. Zafundował je Monroe i może nie wyglądały wybitnie, spełniały swoją rolę. – Zgubiłaś ich, prawda? Nie chcę więcej obrywać, tym razem przez jakichś jebanych Kolumbijczyków.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Westchnęła ciężko, słysząc jej odpowiedź. Pokręciła krótką głową z wyraźną dezaprobatą do całej tej pierdolonej sytuacji. Nie przepadała za mężczyznami, a tym bardziej za mężami, których żony nie chcą, a muszę mieć. Zerknęła na niepościeloną wersalkę.
Lana bez kitu, ogarnij się trochę — mruknęła z troską w głosie, nie z wyrzutem. Pozbierała z podłogi ciuchy i cisnęła je na krzesło, stojące w kącie pokoju, po czym złożyła koc i ułożyła go na poduszce. Przynajmniej zrobiło się trochę wolnego miejsca, nawet jeżeli nie było idealnie. — Zacznij żyć dziewczyno — dodała, zerkając na nią kątem oka. Wiedziała, że nie było łatwo, ale jak dalej nie będzie o siebie dbać, to w końcu zniknie. Opadła na kanapę i oparła się, przekręcając głową w stronę dziewczyny. — Ten Vincent? Właściciel Rapture? — spytała dla pewności. Kojarzyła go z wyglądu, ale nigdy nie zamieniła z nim choćby słowa, co nie przeszkadzało jej, aby już na wstępie mu nie ufać, nawet jeśli z jakiegoś powodu pomógł Lanie. Pytanie brzmi: dlaczego?
Zaatakował w klubie? To się może w takim razie powtórzyć i co? Vincent będzie wyrzynał codziennie jakiegoś kundla?
Myślała głośno, w zasadzie nie oczekując odpowiedzi. W końcu skąd Lana miała wiedzieć co się stanie i gdzie? A Vincent? Jego klub, jego broszka, jego ręce we krwi.
Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc pytanie. — Tak, mamo — mruknęła, po czym wzruszyła ramionami. — Kolumbijczyków nie widziałam od dawna, a ochroniarzy zgubiłam na pewno. Pewnie dalej kręcą się po śródmieściu, zaglądając do centrów handlowych i starbucksów.
Zdawało się, że Marsilia była bardzo pewna swego. W pewnym momencie przyjrzała się rozmówczyni intensywniej. — Kiedy ostatnio coś jadłaś?
Oprócz siniaków i szwów Lana miała podkrążone oczy i niezdrowy kolor skóry. Marsilii zdawało się, że nie jadła co najmniej od kilku dni. Nie oszukujmy się, w takim stanie potrzebowała siły, a nie głodówki. Przygryzła wargę, zastanawiając się, czy jest coś, co może zrobić, aby jej pomóc. Oprócz zamówienia porządnego żarcia, rzecz jasna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdenerwowały ją te proste słowa. Gdyby tylko to było takie proste. Życie zupełnie inaczej by wyglądało. Łóżko byłoby pościelone, ubrania poskładane w szafie, a obiad normalnie ugotowany, a nie kupiony w sklepie na rogu i podgrzany w mikrofali. Nie było ją stać w przenośni i dosłownie na więcej sił. Teraz, gdy żyła w strachu, wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane.
- Żyć? Świetnie, mów tak dalej, bo to życie to coraz większa komedia – mruknęła, odsłaniając mocniej bluzę, by mogła ponownie ujrzeć jej siniaki na szyi. – Ktoś mnie chciał sprzątnąć, debilko. Nawet jeśli chciałabym żyć, nie mogę. Cena za jakiegoś skurwiela, który ma większy autorytet od jakichkolwiek władz – sięgnęła po szklankę z wodą, upijając od razu sporo wody, by zakryć nerwowe ruchy. Ręce jej drżały, gdy myślała o tamtej nocy i większość emocji targała nią ze strachu, lecz pojawiła się dziwna namiastka innego uczucia. Dotychczas sądziła, że nienawidzi Vincenta, więc skąd poczuła potrzebę bycia obok niego? Poczucie bezpieczeństwa? Zadziwiające. Nie podobało jej się to ani trochę, bo jednak wciąż był ściśle związany z jej oprawcą, ale nie potrafiła oszukiwać się dłużej, że wcale o nim nie myśli; ani o jego zapachu perfum czy pościeli. O Chryste, spała w jego łóżku, przy którym czuwał, dopóki nie zaśnie.
Potrząsnęła głową, przecierając twarz dłońmi. Musiała powrócić myślami do teraźniejszości, do Marsi.
- Nie. Pewnie i tak miał już nieciekawie, gdy musiał się tłumaczyć z tego wszystkiego. Na razie nie odzywa się do mnie, chociaż… nieważne – machnęła ręką, czując wstyd, że w ogóle chciała mieć z nim jakikolwiek kontakt.
Temat jednak szybko porzuciła i Marsilia była również chyba chętna na to. Vincent Monroe nie był postacią pozytywną w życiu Lany, nawet jeśli ostatnio jej pomógł. Denerwowały ją te myśli, które stawały się coraz bardziej nieodpowiednie. Roześmiała się na słowa Marsilii, zsuwając się na kanapie, by oprzeć głowę o ramię przyjaciółki.
- Mogliby nam kupić jakieś karmelowe macchiato przy okazji – westchnęła z rozbawieniem, zerkając na przyjaciółkę. Radość z niej uszła całkowicie, gdy poruszyła temat jej zdrowia i odżywiania się. Rzeczywiście, wyglądała gorzej, ale to była naturalna kolej rzeczy, kiedy życie waliło się całkowicie. – Wczoraj? To nie jest ważne. Zamówię sobie dzisiaj pizzę, obiecuję. Opowiedz lepiej co ostatnio zrobiłaś. Dolałaś Javierowi płyn do depilacji do szamponu? Udawałaś, że jesteś w ciąży? Mów, chcę wiedzieć wszystko! O, o, czekaj – podniosła się aż do siadu, wpatrując się w Marsilię z uśmiechem. – Podarowałaś jego babci gobelin ze skumskiej dupy?
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W zasadzie to było właśnie takie proste i to chyba najbardziej zaskakująca rzecz na świecie. Najprostsze rzeczy często wydawały się wręcz niemożliwe, ale głównie dlatego, ze ludzie nie mieli na nie siły albo ich nie rozumieli. Wystarczyło się zatrzymać, odetchnąć i uzmysłowić sobie, ze przecież nic nie jest trudne, jeśli ma się odpowiednie podejście. Lana musiała przede wszystkim wyluzować i wziąć się w garść. Pewnie, że to nie było takie proste, ale tylko dlatego, że paraliżował ją strach. Tak bardzo bala się tego, że ktoś pozbawi ją życia, ze sama zaczęła się go pozbywać jeszcze przed faktem. Z jednej strony bala się umrzeć, a z drugiej bała się żyć, czekając na śmierć za każdym rogiem. Przecież to takie bez sensu.
- To najgłupsze co ostatnio słyszałam - przyznała, patrząc na nią z lekkim niedowierzaniem. - Nie możesz żyć, bo jakiś skurwiel chce cię dorwać? Czy to nie powinno cię jeszcze bardziej motywować? Może od razu sama ze sobą skończ, oszczędzisz mu roboty - mruknęła, podciągając nogi na kanapę, by usiąść po turecku. - A może warto zastanowić się nad jakimś kontratakiem?
W takich sytuacjach należało odnaleźć w sobie siłę lwa, a nie szarej, kruchej myszki. Tak przynajmniej uważała Marsilia. Sama też miała różne kłopoty, pomijając już wymuszone małżeństwo, bo mąż nie sprawiał póki co problemów. Dzień w dzień musiała mierzyć się z perspektywą bycia jedyną córką jednego z bossów sycylijskiej mafii, co wiązało się z możliwymi atakami ze strony kartelu kolumbijskiego, z którym byli obecnie w stanie wojny. W okresie dorastania, jako kilkunastoletnia dziewczynka, drżała ze strachu, kiedy tylko groziło jej, i jej rodzinie, niebezpieczeństwo. Później nauczyła sobie z tym radzić i żyć pełnią życia. Co innego jej pozostało?
Przyjrzała się jej uważniej, gdy tak zmieniła nagle temat, mówiąc o V. Wydało się jej to odrobinę podejrzane, ale nie drążyła tematu, składając to na karby złego samopoczucia Lany. Być może niczego nie było na rzeczy. Zazwyczaj jak olewała swoje uczucia, to potem wychodziło, że się nie myliła, ale wtedy było już za późno. Co ciekawe ciągle powtarzała ten błąd, jakby nie mogla się raz, a porządnie nauczyć, aby nie lekceważyć własnych przeczuć.
Objęła dziewczynę, gdy ta oparła głowę o jej ramię. - Zamówię nam coś. Chętnie zjem jakąś tłustą amerykańską pizze, która nie ma nic wspólnego z włoskimi dziełami sztuki kulinarnej - powiedziała, kończąc wypowiedź teatralnym, rozpaczliwym głosem. - Karmelowe macchiato i jakiś miły deser - dodała, wystukując w telefonie adres strony, na której można było zamówić żarcie.
Chwile to trwało, ale w końcu otrzymała potwierdzenie zamówienia, a czas oczekiwania, zgodnie z informacja, korą po chwili otrzymała, wynosił około czterdzieści minut.
Parsknęła śmiechem, słysząc te wszystkie pomysły odgrywania się na Javierze i jego rodzinie. W zasadzie wcale nie były takie złe.
- Nieee… Ostatnio mu odpuściłam, ale regularnie zwiewam jego ochroniarzom i zapominam telefonu z apką śledzącą. Mam zastępczy, o którym póki co nie ma pojęcia - mówiąc, pokazała urządzenie, którym z resztą przed chwilą zamówiła żarcie. - Chociaż zastanawiałam się czy nie spuścić mu paliwa z aut - dodała z zabawnym, odrobinę rozmarzonym uśmiechem. A podobno okres dojrzewania miała już za sobą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Może był to poniekąd sposób na życie. Taktyka obronna, pozwalająca przeegzystować następne lata, które i tak miały już nie ociekać zajebistością, przepychem, namiętnością. Nie będzie już wolności, jaką poniekąd miała. Nie wyjedzie nad morze, w ciepłe destynacje czy chociażby do innego amerykańskiego miasta. Była uwięziona w zawieszeniu, bez większej nadziei na zmianę. Jej pracodawca musiałby chyba umrzeć, a jej mąż w końcu musiałby dać jej rozwód.
- Kontratak? Marsi, naprawdę? Nie potrafię robić takich rzeczy. Wyglądałam gorzej te kilka dni temu po ataku. Ogarnę się, serio, tylko… potrzebuję czasu. W sobotę wracam do Rapture, wtedy… a może ucieknę? Myślisz, że by mnie znaleźli? – zerknęła na przyjaciółkę zaciekawiona jej reakcją. Jakby zmieniła imię, może i by udało załatwić się ten rozwód, mogłaby być wolna. Uciekłaby jak najdalej, w miejsce tak nieoczywiste, że nikomu by nie przyszło do głowy. Mogłaby hodować krowy (co nawet samą Lanę nie przekonuje, ale czy to ważne?), mieć własny ogródek i ciszę. Z ciemności zaś wychodziłyby jedynie lisy, by mordować jej kury. Żadnej innej przemocy i agresji, ani żadnych nieodpowiednich uczuć.
Musiała jednak przyznać przed sobą, że myślała o tym, by skończyć wcześniej ten cyrk. Myśli cały czas, w szafce przechowując zapas kolorowych tabletek na sen, dobry humor czy uspokajających. Wystarczyło wziąć odpowiednią ilość, popić niedobrym, tanim alkoholem i sprawa załatwiona. Jednak i do tego nie miała jeszcze wystarczająco odwagi. Nie potrafiła żyć tak jak Marsilia, która przyzwyczajona była do wiecznego napięcia i zerkania przez ramię. U Lany zaczęło się to zaledwie kilka miesięcy temu, wraz z dowiedzeniem się prawdy o Antonio.
Odwróciła spojrzenie, gdy ta zaczęła jej się uważnie przyglądać. Wstrzymała oddech, a usta zacisnęła w cienką kreskę. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale narodziło się coś absolutnie przedziwnego i był to jakiś zalążek – może nie uczucia, a – emocji wobec Monroe. Myślała o nim częściej niż powinna; ba, wcale nie powinien zakrzątać jej głowy, a jednak to robił. Podejrzewała, że było to spowodowane tylko i wyłącznie faktem, że ją uratował, bo przecież nie tak dawno pałali do siebie niechęcią.
Skinęła tylko głową na jej propozycję, bo umierała już z głodu, a pizza była spełnieniem jej marzeń. Wtuliła się mocniej w przyjaciółkę, w końcu spoglądając na nią z lekkim uśmiechem.
- Jak deser, to tylko z dużą ilością bitej śmietany, w porządku? Niech będzie kaloryczne i słodkie jak diabli – by te kalorie starczyły na kilka dni, dopóki nie wyjdzie z domu. Ciężko jej będzie zrobić zakupy i nie tylko przez ten strach, ale i mały zasób pieniędzy, bo nie miała jak odebrać wypłaty.
Roześmiała się razem z nią, wyciągając nogi na stolik przed kanapą i zamyśliła się.
- A nie sądzisz, że zorientuje się niedługo, co wyprawiasz? Właściwie… nie ma jakichś kochanek? Starczasz mu? – tym razem podniosła się nieco, by wbić spojrzenie w Marsilię, wyraźnie zaciekawiona. Zastanawiała się czy była zmuszana do pożycia małżeńskiego czy może mimo wszystko robiła to z wielką chęcią.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby tylko usłyszała myśli przyjaciółki, to powiedziałaby jej wprost, że dramatyzuje. Nie będzie wolności? Nie będzie już namiętności? Tak, Lana, za miesiąc umrzesz ze starości. Marsilia wychodziła z założenia, że z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej, sytuacji jest wyjście.
Westchnęła ciężko, słysząc jej odpowiedź. -— Możemy znaleźć kogoś, kto potrafi, głuptasku! Myślisz, że ja jestem jakimś killerem karateką? Nie, ale jest pełno ludzi, którzy są, wystarczy mieć znajomości i środki, a to być może dałabym radę załatwić — przyznała, po krótkim zastanowieniu. Była sprytna i może nie miała znajomości bezpośrednio, ale znała ludzi, którzy mieli.
Ucieczka? — spytała, zerkając w zamyśleniu na Lanę — To chyba nie jest najlepsze wyjście. Dalej będziesz żyła w strachu — odparła, wzruszając ramionami. Uciekanie od problemów tylko przedłuża torturę, bo kiedyś trzeba się będzie z nimi zmierzyć, czy się tego chce czy bardzo nie. — No i co ze mną? Chyba mnie nie zostawisz? — spytała odrobinę podejrzliwie. W zasadzie ucieczka była chyba tak samo skomplikowanym i ryzykownym rozwiązaniem, jak wynajęcie płatnego zabójcy, żeby zajął się mężem Lany i być może też pracodawcą, jeżeli załatwienie męża nie wystarczy. Wszystko może się udać, ale równie dobrze się sypnąć, za co zapłacą wcześniej czy później wysoką cenę.
Co do myśli samobójczych Lany, to Marsilia nie zdawała sobie z nich sprawy. Nie przyszło jej do tej ślicznej główki, że przyjaciółka jest na tyle zdesperowana, że rozważa zakończenie własnego życia. Pewnie tak by się wściekła, że zagroziłaby jej morderstwem. Ciekawie by to swoją drogą brzmiało: „Jak się zabijesz, to cie zabije, zanim zrobi to ktokolwiek inny!”
Nie miała też pojęcia o jej nowym, innym spojrzeniu na Vincenta. Może nie starałby się wybić jej tego z głowy, ale na pewno stałaby się w tym temacie bardziej czujna. Uczucia wobec ludzi się zmieniają, szczególnie wobec kogoś, kogo dopiero się poznaje. Chyba, że chodziło o nią i Javiera - to się nigdy nie zmieni.
Po chwili sięgnęła po koc Lany i zarzuciła go na nie obie. Jakoś tu było chłodno, a tulenie się pod kocykiem jest całkiem przyjemne, bo jest cieplej i jakoś raźniej. Jako dziecko często bała się ciemności i potworów z szafy i nakrywanie się kołdrą na głowę zawsze pomagało, nawet jeśli trudno było wtedy oddychać. Słysząc o kochankach i tych sprawach, zerknęła na dziewczynę z miną wyrażającą dziwny rodzaj chłodnej satysfakcji. — O kochankach nic nie wiem, ale jeśli żadnej nie ma, to jeździ tylko i wyłącznie na ręcznym albo żyje w całkowitym celibacie — odparła, powstrzymując się od parsknięcie śmiechem. Trochę taki mały, chudy geniusz zła. W każdym razie taka była prawda. Mąż, póki co, nie próbował jej do niczego zmuszać, a ona za nic nie chciała się narzucać. Jakoś jej nie ciągnęło do uprawiania seksu z człowiekiem, który symbolizował w pewnym sensie jej zniewolenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A jak miała nie dramatyzować? Życie skutecznie dawało jej się we znaki i zapewniało, że to wszystko to jeszcze nie jest koniec. Jeszcze pokaże jej, kto rządzi i do kogo należy jej życie. Wolała wiedzieć, zanim ktoś wkradnie się do jej mieszkania pod osłoną nocy i pomoże wyzionąć jej ducha. Chciała jeszcze żyć, nawet jeśli to, co trwa w tym momencie to jakaś pieprzona egzystencja. Nawet Monroe nie potrafił sprawić, by wszelkie problemy całkowicie zniknęły. Mógł jedynie sprawić, że wszystko to było znośniejsze, ale i tak tylko odrobinę.
- Ucieczka brzmi ekscytująco, co nie? I nawet ten strach byłby lepszy niż to, co się teraz dzieje w Rapture. Boże, gdybyś tylko widziała Morettiego, jak on triumfuje każdego dnia, gdy tylko mnie widzi w tej okropnej, kusej bieliźnie. Wolałabym wszystko, byle nie być tam. Mogę nawet dostać kulkę w łeb, nie będę miała nic przeciwko. – Nie chciała zostawiać Marsilii, ani uciekać, wiecznie oglądając się za siebie, gdy tylko zapadnie zmrok. Nie miała jednak wyboru. Czas tylko pogarszał sytuację, a Lana była już na skraju wyczerpania. Zmęczenie i przerażenie brało górę, powodując absurdalne myśli i chęci ucieczki. Robiła się na to gotowa coraz bardziej.
Groźby przyjaciółki, że ją zabije, bo ona chce się zabić, byłyby bezsensowne. Nie widziała absolutnie żadnego sensu, by tkwić na tym świecie; ani minuty dłużej. Była jednak bardziej wystraszona niż zdesperowana, więc dlatego też nie posuwała się jeszcze do drastycznych środków. Liczyła po cichu, że jednak Vincent, jej nowy obiekt westchnień, zdoła uratować wszystko. Chciała, aby okazał się pieprzonym księciem na białym koniu i wyzwoli ją z tej niedoli. Marsilia raczej nie mogła liczyć na to ze strony Javiera, ale tu nadzieja jeszcze nie umierała.
Wtuliła się w Marsilię już pod kocem, niemal po samą szyję. W mieszkaniu było chłodno, bo coś działo się z kaloryferami, a ona nie była w stanie tego naprawić. Wystarczyłby jej gorrrrrący kochanek, ale to chyba nie będzie w tym życiu. Nadzieja jakaś taka nikła była, a zainteresowanie Vincentem zbyt wielkie.
- Biedny Javier, jeśli na ręcznym jedzie tyle czasu, mając tak seksowną żonę – westchnęła z udawaną skruchą i roześmiała się, szczerze rozbawiona. Wolała nie widzieć tak napalonego mężczyzny już pod osłoną noc, we własnym domu. Śmiać jej jednak się chciało, bo Marsilia w całej tej absurdalnej sytuacji nie zgubiła samej siebie i nawet świetnie się przy tym bawiła. Może był to jej sposób na zachowanie jakiejś nikłej radości z życia? – A ty, Marsi? Masz jakieś ciasteczko może w tajemnicy przed światem?
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”