WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Mimo raczej barwnej osobowości i zamiłowania do kolorów, Charlotte Hughes naprawdę lubiła deszczową aurę Seattle. Nie była to kwestia przyzwyczajenia (choć i ono odegrało swoją rolę, skoro to właśnie w Szmaragdowym Mieście Lottie spędziła całe dotychczasowe życie), ale szczerej sympatii, która malała jedynie w chwilach, w których była zmuszona opuścić cztery ściany przytulnego domu. Obserwowanie drogi, jaką kolejne krople pokonywały na tafli okna, należało do grona jej ulubionych zajęć, ale tylko wtedy, gdy sama znajdowała się po odpowiedniej stronie szyby - tam, gdzie było sucho i ciepło, a ponura atmosfera rozpraszana była przez ciepłe światło lampy lub rzucający klimatyczną poświatę blask świec.
To były jej plany na późne popołudnie, niestety bardzo odległe. Nie sądziła, że akurat tego dnia miałaby pojawić się w studio, ale problemy zdrowotne Rhysa zmuszały ją do dość elastycznego podejścia do organizacji swojego grafiku. Kiedy więc przyjaciel prosił ją o rozpoczęcie pracy godzinę szybciej czy pozostanie w biurze nieco dłużej, nie protestowała, jednocześnie bagatelizującym ruchem dłoni zbywając jego wyjaśnienia, przeprosiny i inne działania mające na celu wyrażenie troski o jej własny stan. Paradoksalnie z ich dwójki to ona czuła się dużo lepiej i to ona była bezpieczna, podczas gdy jego kark otulał oddech czającej się za plecami śmierci.
Charlotte nie sądziła, że takowa mogłaby stać się powodem (nie)przypadkowego spotkania z własną przeszłością. Powszechnie znanym faktem było bowiem w pewnych kręgach to, że decyzję o odejściu z pracy w FBI podjęła dość niespodziewanie, ale nie było to jednoznaczne z brakiem analizy ewentualnych konsekwencji. Wiedziała, jak bardzo biurowe korytarze lubiły wypełniać się plotkami, a tych nie była w stanie uniknąć nawet w mieście pokroju Seattle, szczególnie kiedy ciąża stała się elementem bardzo widocznym, a natykanie się na dawnych kolegów po fachu stało się powszechnym elementem kobiecej codzienności.
Podejmowała właśnie nierówną walkę z parasolem i kluczami, które ukryły się gdzieś na samym dnie torebki, gdy do jej uszu dotarły słowa przebijające się przez coraz donośniej dający o sobie znać deszcz.
- Hm? - mruknęła bardziej do siebie niż potencjalnego rozmówcy, wzrok wciąż skupiając na zawartości torby. - Cześć - odpowiedziała, zadzierając głowę, a napotkany na swojej drodze widok zmusił ją do przepełnionego zaskoczeniem uniesienia brwi.
Charlotte nie zwykła kategoryzować ludzi i wrzucać ich do odpowiednio podpisanych worków. Istniało w jej życiu wiele relacji, których nie potrafiła jednoznacznie nazwać i choć czasami było to uciążliwe, to jednak do tego typu celu nie zamierzała dążyć po trupach. Nie wiedziała, do której szuflady mogłaby teraz wrzucić Dustina. Kiedyś określiłaby go kolegą z pracy, partnerem w zbrodni, gdy liczne obowiązki wynosili poza biuro oraz kimś, komu na swój sposób ufała, choć owe zaufanie odnosiło się do dość ograniczonej listy spraw. Dzielenie się z nim prywatnymi kwestiami nie było tym, na co pozwalała sobie często, ale teraz - widząc go po tak długim czasie - musiała przyznać przed samą sobą, że chciała wiedzieć, tak po prostu, po koleżeńsku, co się u niego działo.
- Ciebie też. - Uśmiech, w którym uniosły się jej wargi, był ulotny i prawdopodobnie ledwo dostrzegalny, ale jednak szczery na tyle, by pierwsza niepewność mogła zostać odsunięta na bok, tak samo zresztą jak poczucie niezręczności w związku z zalążkiem pierwszej po tak długim czasie rozmowy.
- Ach, myślałam, że po prostu się za mną stęskniłeś - zakpiła w typowy dla siebie sposób, wzrok raz jeszcze skupiając na wszystkich niepotrzebnych rzeczach, które przy sobie nosiła, a wśród których w końcu odnalazła obiekt żmudnych poszukiwań. - Piętnaście minut to sporo. Zdążę wypić poranną kawę. Szkoda, że żadnej nie przyniosłeś, żeby mnie przekupić - dodała w rozbawieniu, które ustąpiło minie z serii ,,wchodzisz?”, kiedy klucze znalazły się w zamku, a otwarte drzwi dały mężczyźnie minimalny wgląd w to, w jakim otoczeniu przyszło jej obecnie przebywać.
Gdy Dustin wszedł do środka, ona zrobiła to samo, z wyraźną ulgą odwieszając parasolkę na jeden z wieszaków.
- Czarna? Z cukrem? - Nie była pewna, czy dobrze zapamiętała jego preferencje, ale uprzejmie dała mu czas na reakcję, bo nim ruszyła do niewielkiej kuchni, zsunęła z ramion płaszcz. - Nie krępuj się - skwitowała, głową kiwając w kierunku dwóch foteli i ustawionego między nimi stolika. Nie była to może najbardziej luksusowa poczekalnia na świecie, ale Charlotte bardzo szybko pojęła, że to nie przyjacielska kawusia była głównym celem tej wizyty.
- Co, jeżeli nie tęsknota? - rzuciła, gdy w końcu zajęła wolne miejsce, a pomieszczenie wypełniło się aromatem świeżo parzonej kawy.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podobnie do Charlotte, na tym etapie życia również i Dustin wyjątkowo swobodnie odnajdywał się w deszczowej, nieco melancholijnej rzeczywistości Seattle. Co prawda raczej kiepsko wyglądał wśród ludzi przesadnie pochylających się nad własnym losem, a wyraz na ciągle młodej twarzy częściej miał promienny, niż grobowo pochmurny, ale ten szaroburo-szmaragdowy klimat był tak bardzo osobliwy, że zakochał się w nim chyba jeszcze mocniej, niż w rodzinnej Alabamie. Poranne opady wszak nieśmiało o niej przypominały, zresztą tak jak rozganiający chmury, silny wiatr i południem wyglądające zza nich słońce, więc jeśli pachniało to zdradą, to zupełnie bezpodstawnie; złudnie. Miłość do spacerów między rozległymi kałużami i do neonów nad Lumen Field nie mogła zastąpić błękitnego nieba, orzechów pekan i domowej szarlotki.
Przeciwnie za to do niej, Weaver nie tylko z dużą łatwością oceniał ludzi po okładce, ale co więcej bardzo sobie tę umiejętność chwalił, żeby nie powiedzieć, że się nią wręcz chełpił. Niepraktyczna bardzo to postawa, w tych czasach wyjątkowo niebezpieczna i bezwzględnie niesprawiedliwa, a przede wszystkim mało kulturalna, ale nie wynikała wcale z grubiaństwa albo wywyższania się, tylko ze szczerej poczciwości, charakterystycznej w stronach, w których się wychował. "Znać się na ludziach" to często truizm, w dodatku z gatunku takich nie mających zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, natomiast Dustin dumnie sobie tę zdolność przypisywał i był przekonany, że z ludzi czytał całkiem nieźle. Jeśli więc z panny-jeszcze-Hughes zerkała na niego uczciwość, dobre serce albo przynajmniej niska tolerancja na ludzką krzywdę, to właśnie taką zamierzał ją widzieć, a może nawet i za to spojrzenie umrzeć, gdyby go oszukała, a prawda brutalnie to wszystko zweryfikowała.
Tym razem ze swoim osądem mógł się czuć wyjątkowo pewnie, a wszystko dlatego, że jasnowłosa pomyślnie przeszła weryfikację tychże zalet. Stamtąd co prawda jeszcze daleko było do wyciągnięcia ku niemu dłoni albo choćby do sprezentowania mu tego kwadransa na krótką pogawędkę, ale gdyby pod sprawą, o którą miał ochotę ją wypytać podpisany był ktoś inny, to raczej nie zaryzykowałby swoim wolnym czasem i nawet bez cienia nadziei, dalej grzebałby w tym na własną rękę. Ponieważ jednak przy pierwszej okazji Charlotte w bezwarunkowym odruchu ani go nie zaatakowała, ani nie odprawiła z kwitkiem, to nadzieja na jakiś czas rozgorzała, a Dustin dał temu upust nieco szczodrzejszym uśmiechem.
- Stęskniłem? - uniósł brew, ni to zaciekawiony, ni zaskoczony i tak przez chwilę przyglądał się, jak wojowała z zamkiem, aż do momentu, w którym zagrymasił cwaniackim uśmieszkiem i potrząsnął w niedowierzaniu głową na boki. - Naprawdę myślisz, że ktokolwiek za Tobą tęskni? Nadal masz o sobie wysokie mniemanie - zuchwale odbił piłeczkę, dumny jak paw, że nie złapała go z zaskoczenia i nie zmusiła do jakiegoś niespodziewanego wyznania, chociaż przez moment przeszło mu przez myśl, że z ciążowymi hormonami raczej nie powinien zadzierać i dłuższą chwilę zajęło mu upewnienie się, jak zniosła osobliwy, męski humor prosto z biurowych korytarzy. - Przynieść Ci kawę i uzbroić Cię we wrzątek? Zapomnij. Na Pioneer Square nadal panuje przekonanie, że się na wszystkich obraziłaś i że będziesz do nas strzelać. Bez ostrzeżenia. To ostrożność - przyznał luźniej, ramieniem mocniej przyciskając papierową teczkę do ciała, żeby zmieścić się w progu razem z nią, chociaż ostatecznie - po dżentelmeńsku - puścił ją przodem. Albo przynajmniej spróbował.
- Czarna, z cukrem - kiwnąwszy z aprobatą głową, wcale tak od razu nie zajął miejsca na fotelu, a chwilę samotności wykorzystał na krótki przegląd recepcji. To musiała być jego pierwsza wizyta w salonie tatuażu, ale nawet gdyby nią nie była, to wyjątkowo charakterystyczny wystrój skupił na sobie jego uwagę, więc kiedy Charlotte wynurzyła się z zaplecza, przyłapała go na inspekcji któregoś z murali. - Sami to malowaliście? Wygląda świetnie. Serio - zmarszczył czoło w aprobacie i rzuciwszy jeszcze jedno, odchodne spojrzenie wielkiemu Batmanowi, dołączył do niej przy stoliku. Rozpiął guziki baseballowej kurtki, a na kolanach położył sobie papierową teczkę. Spoważniał.
- Gdybyśmy teraz zaczęli plotkować, a dopiero potem bym Cię o to zapytał, to śmierdziałbym fałszem, także nie będę Ci mydlić oczu, Charlotte - wyjaśnił szczerze, starając się utrzymać z nią wzrokowy kontakt, a ewentualny szorstki wydźwięk swoich słów zmazać namiastką bladego uśmiechu. Być może nawet zbyt bardzo był z nią szczery i zamiast od razu do rzeczy, powinien ją wcześniej urobić, ale wydawało mu się, że pod tym kątem też byli z tej samej gliny i że od najlepszego kłamstwa, również wolała najgorszą prawdę. - Wiem, że zostawiłaś tę robotę i domyślam się, że wcale nie chcesz już mieć z tym nic wspólnego, ale jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc, więc nie mogłem tu nie przyjść. To nic... To nic wymagającego, okay? - przechylił wymownie głowę, żeby nie wyjść na ignoranta, co to ciężarną wysyła w bój i odetchnął ciężko, stukając palcem w wytłoczony na okładce teczki emblemat federalnego biura śledczego. - Mam sprawę. Dwie sprawy. Właściwie to trzy. I ta trzecia... - ta trzecia jest Twoja - wyrzucił z siebie w końcu i zawiesił na blondynce sondujące spojrzenie, starając się zajrzeć jej w karty, zanim sama na głos powie, czy w ogóle ma ochotę się tym jeszcze przejmować.
Lepiej, żeby miała.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Być może wiele osób stwierdziłoby, że odchodząc z organizacji, jaką było FBI, spaliła za sobą naprawdę wiele mostów, jednocześnie marnując cały wysiłek włożony w to, by w ogóle wspiąć się na pewne szczeble zawodowej kariery. Istotnie - Charlotte wielokrotnie zastanawiała się, jak w ogóle wyglądałoby jej życie, gdyby posłuchała rad ojca czy sugestii matki związanych z tym, że obrana przez nią ścieżka nie była taką, która mogłaby zapewnić jej dostatnie życie, do którego swoją drogą była przecież przyzwyczajona. Do zmiany zdania nie przekonał jej jednak ani ostry ton rodziców, ani ogromna, rodzinna posiadłość na obrzeżach miasta, ani nawet perspektywa posiadania takiej samej, tylko na własny użytek. Lubiła niezależność, możliwość podejmowania własnych decyzji i swobodę w działaniu, co w jakimś stopniu również wpłynęło na decyzję nie tylko o rozpoczęciu policyjnej kariery, ale również jej zakończeniu.
Dotychczas nie analizowała tego, jak postrzegane mogło być jej odejście z pewnych kręgów. Swoim kolegom po fachu dała się poznać jako osoba empatyczna, ale również konkretna i szczera. Wątpiła, że ktokolwiek tęsknił za tymi dwoma ostatnimi cechami, tak samo zresztą jak za jej osobą w ogóle - nie była przecież typem pracownika, który zawierał liczne przyjaźnie i jako pierwszy biegł do pobliskiego baru, by integrować się nad kuflem piwa.
Dustin nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem, dlatego jego wizyta była zaskoczeniem, ale sam jej powód już niekoniecznie, nawet jeżeli konkrety jeszcze nie padły. Trzymana przez niego teczka co jakiś czas skupiała na sobie kobiece spojrzenie, jednak Charlotte wciąż uparcie powracała nim do twarzy swojego rozmówcy. Na jej twarzy pojawiła się za to mozaika wielu emocji - prawdopodobnie bardzo sprzecznych i lawirujących na pograniczu irytacji oraz niekoniecznie zdrowej, ale doskonale znanej ciekawości.
Pewnych nawyków nie można było się tak po prostu pozbyć.
- Aha - przytaknęła, nawet nie podejmując próby powstrzymania gestu, jakim było ponowne uniesienie się kącików warg. Uśmiech był nieodłącznym elementem jej postaci, choć wielokrotnie wyrażał uczucia dalekie od zadowolenia. Dziś zawierał w sobie naprawdę wiele informacji, ale ich rozszyfrowanie wolała pozostawić mężczyźnie. Ostatecznie to przecież on potrzebował pomocy. Nie mógł mieć w życiu zbyt łatwo. - A ty jak zwykle jesteś czarującym dżentelmenem - skwitowała, wywracając oczami, nawet jeżeli w rzeczywistości daleka była od upominania się o jakikolwiek żal związany z jej odejściem z pracy. - Na Pioneer Square powinni popracować nad logicznym myśleniem. Nie mam czym strzelać - wyznała w ramach wyjaśnienia, nie czując potrzeby dodatkowego tłumaczenia, dlaczego czuła się na tyle pewnie. Przez ostatnie lata zdążyła dać się we znaki wielu osobom i to nie tylko w najbliższym zawodowym kręgu. Kilku gości z miejscowego więzienia na pewno kojarzyło jej nazwisko i to bynajmniej nie z powodu wpływowego ojca, ale Charlotte Hughes sprawiała wrażenie zbyt młodej na to, by popaść w daleko idącą paranoję związaną z zakończeniem dotychczasowej kariery. Być może był to z jej strony strategiczny błąd, być może wykazywała się ignorancją, a być może wierzyła we własne umiejętności, ale po mieście wciąż poruszała się z wysoko uniesioną głową.
- Tak, właściwie to... Ja. - Kobiecy wzrok mimowolnie powędrował w kierunku jej największego tutaj dzieła, które zajmowało całą powierzchnię ściany znajdującej się za blatem pełniącym rolę recepcji. Stworzenie projektu i jego wykonanie było wyzwaniem, ale końcowy efekt i pochlebne komentarze dawały poczucie, że naprawdę było warto. - Robię też portrety, gdybyś był zainteresowany. Ty albo twój kot. Co u niego? - zagaiła, usadawiając się w fotelu i raz jeszcze wygładzając materiał ciemnej sukienki. Biurowe korytarze nigdy nie były miejscem dla tak typowo kobiecych strojów, dlatego obecnie z przyjemnością korzystała z możliwości ubierania się według własnych standardów, nie zaś wytycznych otrzymanych z góry.
Zmarszczka, która przyozdobiła jej czoło, sugerowała nie tylko powagę, ale również coś na wzór troski, przed którą Dustin wcale nie musiał uciekać. Charlotte nie była w tym konkretnym aspekcie natrętna, ale niewątpliwie postrzeganie jej jako osoby o dobrym, czasami nawet zbyt miękkim sercu nie było przekłamaniem czy niosącą wiele szkód pomyłką.
- Jedyną? Schlebiasz mi, zwłaszcza że w biurze masz do dyspozycji setkę innych osób. - Nie chciała mu co prawda wchodzić w słowo, ale musiał przyznać, że jego wybór był dość zagadkowy. Choć niegdyś połączyły ich litry wypitej kawy i stos niekoniecznie legalnie wynoszonych z biura dokumentów, to jednak od jej rezygnacji z piastowanego stanowiska upłynęło już kilka miesięcy. Miała wrażenie, że to niekoniecznie przemawiało na jej korzyść.
- Akurat. Nie przychodziłbyś tu i nie zawracał mi głowy pierwszą z brzegu sprawą. - Pozornie zabrzmiała szorstko, ale w rzeczywistości był to wyraz uznania dla jego dotychczasowej pracy (nawet jeżeli Dustin wcale się takowego nie domagał) i tego, jak dobrze radził sobie w kryzysowych sytuacjach. I chociaż sama Charlotte nie bagatelizowała żadnych akt, żadnego zgłoszenia i problemu, to jednak obydwoje na pewno zdawali sobie sprawę z tego, że niektóre kwestie wcale nie wymagały pozyskania opinii drugiej, trzeciej czy dziesiątej osoby.
- Słucham - rzuciła zachęcająco, wzrok raz jeszcze zatrzymując na wysokości teczki.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie była ciekawa, że nie chciała zapoznać się ze szczegółami, że tak całkowicie pozbyła się przyzwyczajeń, które nakazywały zaangażować się w coś, co pozornie wcale jej nie dotyczyło.
Nie powinna była, biorąc pod uwagę, z jak wieloma emocjami - często przede wszystkim negatywnymi - związana była ta praca, ale definitywne wymazanie z pamięci kilku lat życia było trudne, tak samo zresztą jak powstrzymanie odruchu, jakim stało się wyciągnięcie dłoni ponad blatem stolika w niemej prośbie o to, aby mężczyzna podał jej dokumenty.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wyłamując się z tak specyficznego środowiska, raczej nie mogła liczyć, że uda jej się to zrobić "po angielsku", a wręcz przeciwnie - musiała być gotowa, że pociągnie za sobą mnóstwo skrajnych opinii, zwłaszcza biorąc pod uwagę aurę tajemnicy, jaka temu odejściu towarzyszyła. Wbrew wszelkim pozorom bowiem, nawet w tym przede wszystkim męskim gronie się plotkowało, więc w biurowych kuluarach temat nagłego zniknięcia panny Hughes był aktualny stosunkowo długo i cieszył się sporym zainteresowaniem. Nie było w tym zresztą nic dziwnego. Charlotte musiała być jedną z niewielu kobiet, które z powodzeniem poczynały sobie w sekcji zabójstw, będąc w niej wartością dodaną, a nie wyłącznie estetycznym dodatkiem do starszych i bardziej doświadczonych śledczych, choć i ku temu miała predyspozycje. I właśnie w ten sposób zapracowała sobie na to zainteresowanie, a razem z nim na różne mniej lub bardziej dyskretne teorie, począwszy od poszukiwań ojca jej domniemanego dziecka (źle to brzmi) w biurowcu przy Pioneer Square, a skończywszy na przeglądaniu wyników powerballa, w polowaniu na wzmiankę o głównej wygranej w Seattle. Jeśli więc te wszystkie plotki mogły być jakimś dowodem uznania za bycie integralną częścią lokalnego oddziału FBI, to przez kilka następnych tygodni koledzy wystawiali jej najlepszą laurkę. Bo pamiętali. Przynajmniej aż do kolejnego odejścia albo afery.
Wstyd to natomiast przyznać, bo żadna to chluba kogoś obgadywać, ale brał w tym udział również i Dustin. Oczywiście - w tym całym rytuale nie było choćby grama złośliwości, nawet jeśli język był brukowy, a żarty męskie - przesadzone, ale na samym końcu to wszystko zawsze pachniało wścibstwem, chęcią ingerencji w cudze życie, a może nawet i zazdrością, jeśli życie po biurze było lepsze. W końcu - chociaż to temat na oddzielną opowieść - nawet Weaver nie chciał się zestarzeć jako stróż prawa i szczerze się bał, że kiedy nadarzy się okazja usunąć się w cień, to zabraknie mu odwagi; odwagi, której na przykład Charlotte wystarczyło, a teraz - tak mu się wydawało - radziła sobie całkiem nieźle. Z tego całego teatrzyku płynęła jednak jeszcze jedna, zupełnie inna i ważniejsza kwestia. Otóż żeby wyjaśnić tajemnicę zniknięcia Charlotte Hughes, wystarczyło obrać tę najłatwiejszą ścieżkę i zapytać. Po prostu zapytać. Tak po koleżeńsku. Bo chociaż nie zwykła pić kolejek na czas ani chwalić się odznaką przed studentkami w barach niedaleko uniwersyteckiego kampusu, to i tak była istotnym elementem układanki. Tym razem się udało, bo jej krzywda (raczej) nie groziła, ale innym razem może się skończyć zupełnie inaczej, a głupie żarty będą smakowały zażenowaniem i wstydem.
Wstyd było mu również dlatego, że gdyby nie "potrzeba", to pewnie nie stanąłby na jej drodze, ale Charlotte wyjątkowo umiejętnie tonowała atmosferę, a jeśli nie, to przynajmniej nie dawała po sobie poznać, że postawa kolegi z pracy jej nie pasowała.
Dustin tymczasem przyglądał się jej bardzo uważnie, zwłaszcza wtedy, kiedy pozwalał sobie na luźniejsze i bardziej poufałe, kumpelskie wtrącenia. Niby posiadał już doświadczenie w obsłudze ciężarnej kobiety, ale po tych dwóch czy trzech latach zdążyło już trochę zardzewieć, stąd też jednak czuł się trochę, jak ten saper na polu minowym. W końcu hormony też bywają wybuchowe. - Ja jestem po prostu z Alabamy - odbił piłeczkę, szczerząc wesoło gębę, a przy tym podrzucił obojętnie ramionami, jakby temat dżentelmeństwa faktycznie sprowadzał się tylko do rodowodu. - W to akurat nie uwierzę. Kowbojem się jest, a nie bywa - odparł bez przemyślenia, podejrzewając ją o blef i dobry humor. Czego jednak nie zakładał zupełnie, to że jasnowłosa mogłaby mówić zupełnie serio. Rozbrat z branżą był w stanie zrozumieć, ale właśnie z uwagi na to, komu deptała po piętach za swoich najlepszych czasów, wcale nie powinna rezygnować z posiadania broni. Naiwnym wszak było myśleć, że emerytura z miejsca gwarantowała jej nietykalność. Smutne to trochę, ale jednak prawdziwe.
- Tak. A ja rozgrywam w Seahawks - wypalił z automatu, zerkając na nią spod zmarszczonego czoła i przymrużonych powiek, natomiast sposób w jaki zerkała na ścianę szybko przywołał go do porządku. - Czekaj, czekaj. Ty nie żartujesz, prawda? - odpowiadać mu już nie musiała, za to przez kolejną chwilę mogła z dumą obserwować, jak rzucał kolejne spojrzenia na wymalowany mural. Niezależnie od tego, jak dobrze był namalowany, budził w Weaverze podziw z prostego powodu: sam był beztalenciem, a odręcznie to nawet koślawo pisał, także nie mógł obojętnie przejść nad tym, że koleżanka po fachu "to" miała. - Kot - o imieniu Kot, warto dodać, chociaż dla gości pewnie był Robinem albo innym Hulkiem, żeby właściciel nie wyszedł na nudziarza - żyje. Ostatnio wreszcie się przełamał i zaczął wychodzić na balkon. Co prawda robi to ze skarpetką w zębach, jakby mu miała posłużyć za spadochron, ale przynajmniej może sobie popatrzyć na ulicę - przyznał z ojcowską dumą w głosie, a ponieważ trochę go to wyznanie rozbawiło, to parsknął pod nosem, machając ręką, żeby zmienić temat. - Obiecuję, że to przemyślę, ale to chyba byłoby zbyt próżne, mieć swój portret w mieszkaniu, nie? - a jeszcze bardziej próżne byłoby do niego pozować, zwłaszcza po tym, jak z pół roku temu zrobił sobie kilka zdjęć, żeby na tinderze nie straszyć pustym profilem, ale o tym nie zamierzał jej opowiadać. Miał inne rzeczy na głowie.
- Gdyby ta setka innych osób robiła swoją robotę albo w ogóle mogła ją zrobić, to pewnie bym Ci nie zawracał głowy, ale problem jest dość specyficzny i... Po prostu, Twój - wytłumaczył jeszcze raz, a przemawiający przez niego niesmak był wyczuwalny tak bardzo, że sam poczuł się nim skrępowany. Zachęcony jednak wyciągnięciem kobiecej dłoni, Dustin zaczął referować. - Otóż - otworzył folderek, wyciągając z niego pierwszą fotografię; tego czarnoskórego chłopca, którego zwykł nazywać "Numerem Jeden" i podał ją Charlotte. - To Demarcus Slater. Sześć lat. Zaginął krótko po tym, jak od nas odeszłaś. Matka od początku wiedziała, że coś jest nie tak, więc zgłosiła sprawę na policję, ale zanim gliniarze się z nami skontaktowali, minęła prawie doba. Parę godzin po tym, jak nadaliśmy Amber Alert, dozorca znalazł zwłoki w parku kilka przecznic od jego domu - opowiadał w skrócie i bardzo powierzchownie, ale bardziej niż na historii, zależało mu na wskazaniu pewnego mechanizmu. - To jest Claire. Claire Dalton. Dziewięć lat - kolejna fotografia; tym razem jasnowłosej dziewczynki w szkolnym mundurku z przypinką-logotypem prywatnej szkoły na wysokości obojczyka. - Dwa lata temu nigdy nie wróciła ze szkoły do domu, chociaż to była odległość trzech przecznic. Biuro szeryfa przyjęło zgłoszenie już czterdzieści minut po tym, jak skończyła lekcje, ale "poszukiwania" - cudzysłów pokazał palcami lewej dłoni - zaczęli dopiero parę godzin później, żeby zresztą za chwilę je przerwać, bo zrobiło się ciemno. Dwa dni później jej ciało wypłynęło z rzeki Skagit w samym centrum miasteczka, gdzie rzekomo wysyłali nurków. Nas rzecz jasna nie zdążyli poinformować - ani o tym, że zaginęła, ani że ją znaleźli - dokończył, starając się w ten sposób ukryć, że na tę sprawę natknął się przypadkiem, na urlopie, żeby nie wyjść na tego najbardziej odklejonego wariata w całej sekcji. - A o tym - podał jej kolejną fotografię, tym razem przedstawiającą kogoś, kogo sama dobrze znała - musisz mi opowiedzieć sama. Z dokumentów wynika, że między zgłoszeniem sprawy na policję, a wpłynięciem informacji do nas minęło osiem godzin, ale poza tym jest niewiele więcej, właściwie same suche fakty. A ja wiem, że Ty byś tego tak nie zostawiła - dokończył, a zanim sięgnął po kubek z kawą, podał jej folderek z okrojoną wersją jej raportu, który odnalazł w aktach. Tego nie dało się przeoczyć - podobieństw, brakujących dokumentów, znieczulicy.
No chyba, że za mało sypiał.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte nie tęskniła.
Nie tęskniła za sztywnymi zasadami panującymi na biurowych korytarzach i hipokryzją, jaką wykazywały się ustalające je osoby; za konkretnym standardem ubrań i zachowań, za wyuczonymi na pamięć regułkami, które nie niosły ze sobą żadnego emocjonalnego znaczenia, bo każde przykro mi wiązało się z przyzwyczajeniem, nie faktycznym zrozumieniem dla ofiar i ich rodzin; za fałszem i obłudą, za kolejnymi przekrętami i wieloma innymi aspektami, które zdarzało się jej krytykować, a których nigdy nie udało się jej zmienić.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że tęskniła za przechadzającymi się po korytarzach ludźmi. Dopiero z perspektywy czasu dostrzegła, jak hermetyczną grupą były osoby, z których biurkami sąsiadowało jej własne. Dotychczas skrupulatnie ignorowała zaczepki, głupie żarty, humor, który koledzy po fachu uważali za niezwykle trafiony, a który dla niej był czysto grubiański. Z czasem nauczyła się na pewne rzeczy odpowiadać, inne skrupulatnie ignorowała, wierząc, że jej czas był zbyt cenny, by wdawać się w dyskusje błahe i pozbawione sensu. Nie była przy tym złośliwa czy wyniosła, bo te dwie cechy zupełnie do niej nie pasowały, ale bardzo chętnie i często stawiała granice, które pozwalały wierzyć, że życie prywatne i zawodowe oddzielała gruba, wyraźna linia.
Na koniec dnia nie żałowała nawet tego, że urwaniu uległy te mniej drażniące ją znajomości. Kilka koleżanek po fachu, parę osób z administracji czy nawet jednego z przełożonych udało się jej parokrotnie spotkać w parku, podczas zakupów w markecie czy kontrolnej wizyty u lekarza, ale nigdy nie były to dialogi dłuższe niż kilka przesyconych kurtuazją minut.
Jeżeli miałaby czegoś żałować, to chyba właśnie jedynie tych spędzonych z Dustinem godzin, bo właśnie wtedy - lub przede wszystkim wtedy - miała poczucie, że działo się coś ważnego, że robili coś, co niosło zmianę i że obrali drogę, którą powinni podążać wszyscy. Kim jednak była, by stawiać swoją osobę tak wysoko, by sądzić, że ich dwójka mogła wpłynąć na cały skorumpowany system, na układy, na lata przyzwyczajeń i koneksji, których im zwyczajnie brakowało? Działali na zbyt małą skalę, by móc chociaż marzyć o większym sukcesie, nawet jeżeli ulga na twarzach bliskich dla ofiar osób była swego rodzaju nagrodą za cały włożony w śledztwo trud.
Nie sądziła, że kiedyś mogliby do tego wrócić, dlatego nuta zaintrygowania całym tym spotkaniem stawała się coraz bardziej widoczna, ale to wcale nie oznaczało, że tak po prostu zrezygnowała z poruszonych po drodze tematów.
- Nigdy nie byłam w Alabamie - przyznała po krótkiej pauzie, uświadamiając sobie przy tym, że podróże uznane za typowo patriotyczne interesowały ją raczej w niewielkim stopniu. - Jak tam jest? Poza tym, że wyjeżdżają stamtąd dżentelmeni - zagaiła, unosząc brew. Choć zdecydowanie było to pytanie z grona tych nieco wścibskich, to Charlotte uznała, że miała do tego pełne prawo - zupełnie tak, jak gdyby chciała zrobić mały update dotyczący codzienności prowadzonej przez dawnego znajomego. Problem leżał jedynie w tym, że wybrała nieco okrężną drogę, skoro wolała skupić się na przeszłości, a nie tym, co wydarzyło się w jego życiu w przeciągu kilku ostatnich miesięcy.
- Nie musisz mi wierzyć, ale jak wpadniesz kiedyś na pomysł zrobienia sobie tatuażu, to osobiście zajmę się wzorem - zakomunikowała, naprawdę żałując, że Dustin nie znajdował się bliżej, by za brak wiary w jej możliwości otrzymał porządnego pstryczka w nos. - Sugerujesz, że chce od ciebie uciec? - zagaiła, z trudem panując nad odruchem, jakim było ponowne uniesienie się kącików warg. Ona sama ze zwierzętami miała raczej niewielką styczność, dlatego nie nazwałaby się ekspertem albo kimś chociaż upoważnionym do komentarza, ale Kot wydawał się osobnikiem ciekawym pod kątem naukowej obserwacji, dlatego była skłonna podjąć się roli mediatora. - Nie wiem, nie proponuję tego ludziom zbyt często. Właściwie do tej pory namalowałam tylko jeden, a model spał - przyznała ze świadomością, że była to raczej kiepska reklama, ale wierzyła, że dzieło stworzone na jednej ze ścian studio było najlepszą wizytówką. Z drugiej jednak strony Dustin również nie musiał traktować jej propozycji poważnie, szczególnie że wspomniany już portret był w dużej mierze powiązany z jej obecnym błogosławionym stanem. I nie, to wcale nie była nieudana próba flirtu. Ona po prostu lubiła malować.
Spoważniała jednak, gdy problem, z jakim przyszedł do niej Dustin, okazał się bardziej złożony i mógł dotyczyć również jej - w to akurat wątpiła, ale postanowiła nie sprowadzać znajomego na ziemię zbyt szybko.
- Przychodzisz do mnie ze sprawami zaginięć dzieci? Nie jestem pewna, czy obecnie umiem być obiektywna - mruknęła, odbierając od niego poszczególne zdjęcia i wsłuchując się w snute opowieści. Dostrzeżenie schematu nie było trudne, choć jego powody wciąż pozostawały zagadką, z którą ona chyba wcale nie chciała mieć do czynienia.
Odebrawszy ostatnie zdjęcie, zmarszczyła nos. Doskonale pamiętała rozpromienioną uśmiechem twarz jedenastolatka, którego sprawą niegdyś się zajmowała.
- Archie Sullivan był uczniem jednej z prywatnych szkół. Nie pojawił się na zajęciach, chociaż tamtego dnia wyszedł z domu. Kilka dni później znaleziono jego ciało zupełnym przypadkiem, w krzakach na terenie szkoły. Podczas sportowych zajęć komuś wpadła tam piłka. Oczywiście zamontowane kamery nie uchwyciły akurat tego miejsca. Przez jakiś czas boisko i okoliczne tereny były wyłączone z użytku, ale potem wszystko wróciło do normy. Szkoła wciąż funkcjonuje - wyjaśniła pokrótce, raz jeszcze przyglądając się chłopcu ze zdjęcia. Im dłużej to trwało, tym więcej powracało wspomnień i wątpliwości - zarówno tych związanych bezpośrednio ze sprawą, jak i tych odnoszących się do decyzji, czy aby na pewno powinna była się w to angażować.
Przecież zmieniła pracę. Nie była już zobowiązana do jakichkolwiek działań. Jednocześnie jednak pozbawiona była charakterystycznej dla wielu osób bezduszności.
- Myślisz, że to nie przypadek? - mruknęła, kątem oka zerkając na Dustina. Nie musiał odpowiadać, choć z pewnością poznałaby stworzoną przez niego - a wiedziała, że pewnie takową już miał - teorię.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli więc, żeby żyć ze sobą w zgodzie, musiała się z tego środowiska "wyprosić", to prawdopodobnie podjęła dobrą decyzję. Wygodniej wszak żyje się, kiedy nikt nie podsuwa Ci pod nos prymitywnych żartów czy uwag albo Cię nie lekceważy, bo stoisz w innej kolejce do łazienki, nie mówiąc już rzecz jasna o kwestiach moralnych, jeśli ogół patrzy na nie z innej perspektywy niż Ty. Ba; nie tylko wygodniej, ale i zdrowiej, bo nie każda skóra jest tak twarda, żeby wszystko na sobie zatrzymać, a Charlotte - zwłaszcza w tym okresie - wcale nie potrzebowała dodatkowej presji. Sęk jednak w tym, że te wszystkie mijane w korytarzach postaci - autorzy niewybrednych uwag, dowcipnisie, plotkarze - były postaciami tragicznymi. Wchłoniętymi bez reszty w zawodowy dryl pracy, od której bardziej ponury może być już tylko grabarz (albo charakteryzator, chociaż to raczej kiepskie określenie), od którego ciężko było się odzwyczaić i po którym spojrzenie na wiele rzeczy już nigdy nie będzie takie same. Agentka Hughes - bo właśnie tak ciągle myślał o niej Dustin - mogła jeszcze tych skutków nie odczuwać, ale prędzej czy później pewnie za tym zatęskni. Za adrenaliną, za dramatyczną dietą, za uderzeniami dopaminy, kiedy okazuje się, że racja jednak jest po naszej stronie, a może nawet i za głosem najbardziej znienawidzonego kumpla podczas nocnej obserwacji. Zatęskni, bo to naturalna kolej rzeczy - klątwa, rzucana na siebie razem ze słowami tej ładnej przysięgi, której nie da się pokonać czosnkiem, wisiorkami z koralowca albo paczką pieluch. A jeśli nie, to Dustin był straconym przypadkiem i nadziei już dla niego nie było.
Niezależnie jednak od własnych przekonań i przemyśleń, Weaver wcale nie pojawiał się w jej życiu, żeby namawiać do zmiany zdania. Nie. To nie wchodziło w rachubę. Nie wchodziło w rachubę, bo nawet podobne poglądy nie robiły z nich tak bliskich przyjaciół, żeby mógł jej cokolwiek doradzać, a poza tym, bo obiektywnie wcale nie uważał, żeby cokolwiek traciła. Życie toczyło się dalej, pracy nie ubyło ani nie zrobiło się więcej, fotele były tak samo niewygodne, a ściany w korytarzach nadal miały ten spłowiały, pożółkły od tytoniowego dymu odcień bieli. W salonie tatuażu było zdecydowanie przyjemniej, a prawie na pewno beztrosko, przynajmniej w porównaniu do atmosfery panującej w wieżowcu przy Pioneer Square, więc i Dustin w końcu poczuł się trochę śmielej, mimo że perspektywa zrzucenia na nią dodatkowego balastu nadal tak do końca mu się nie podobała.
- Czyli teraz będziemy się przed sobą popisywać, tak? - odparł przewrotnie, kiedy wspomniała, że nigdy nie była w Alabamie, zawadiacko się przy tym uśmiechając. Stara miłość w starciu z powszechnie panującymi stereotypami wymagała od niego elastyczności i dystansu, więc nie stawiał się w roli naczelnego obrońcy dobrego imienia swojej ojcowizny, ale z drugiej strony ten cynik-szyderca był tylko maską, bo tak naprawdę to szczerze wierzył, że to stan jak każdy inny. - To zależy, o co pytasz - wzruszył ramionami, starając się wyczuć, jak bardzo zainteresowana tematem była, ale z drugiej strony wcale nie chciał jej trzymać w niepewności albo dawać wyczerpującego wykładu o czymś konkretnym, więc pozostało mu operować ogólnikami. - Cóż - podrapał się po policzku - pogoda może być wrzodem na tyłku, jeśli nie lubisz upałów i wilgoci, no i jeśli lubisz wiedzieć, że zimą będzie zimno, a latem gorąco. Poza tym ludzie nie potrafią prowadzić i zawsze są przekonani, że mają rację, mimo że zwykle skończyli naukę w liceum, także zwykle lepiej po prostu im przytakiwać. Nawet jeśli próbują Ci wytłumaczyć, że za 9/11 stoją jaszczuroludzie - posłał jej przy tym wymowne spojrzenie, a zaraz potem machnął obojętnie ręką. - Ale za to mamy mnóstwo rzek i jezior, najlepszy futbol i najlepszego grilla w kraju, no i święto arbuza, także jest do czego wracać - dokończył, skłaniając głowę jak po teatralnym występie, a potem jeszcze potrząsnął nią kilka razy, jakby to miało ją przekonać.
Jego natomiast do zrobienia tatuażu przekonać nie mogło raczej nic. Nie sądził, aby mu pasowały, bo to kłóciłoby się trochę z aurą grzecznego chłopca, za którą sprytnie się ukrywał, a poza tym do niczego ich nie potrzebował. Co więcej - tę opinię pielęgnował w sobie właściwie od zawsze, także na nagłą zmianę zdania się nie zanosiło, chociaż raczej ciężko było z góry założyć, że nigdy mu się nie odmieni. Najważniejsze było w tym wszystkim jednak to, że nie chodziło o projektantkę czy artystkę. W tej kwestii nie zamierzał ufać po prostu nikomu. - Traktuję tę deklarację jako kupon rabatowy. Taki bardzo rabatowy - wybrnął, w swoim mniemaniu, zręcznie i pokręcił głową, zwinnie przenosząc rozgrywkę na kocie terytorium. - Wątpię, że sam przeżyłby na dworze dłużej niż kilka godzin, ale z drugiej strony to taki miglanc, że pewnie szybko znalazłby sobie nowego Dustina. Okropny zdrajca - podsumował zgrabne i to bez cienia żalu, a raczej doskonale znając swoje miejsce w szeregu po prostu, więc wcale nie wyglądał na przejętego. Zdecydowanie bardziej niepokojące było to, że kojarzyła go z byciem posiadaczem futrzaka, ale nie zamierzał nad tym specjalnie długo ubolewać. Widocznie taki był jego los. - Wcale się nie dziwię. W sensie... Brak świadomości to wartość dodana w tym przypadku. Dziwne być modelem, wiesz? - wyjaśnił, wzruszając ramionami z miną znającego się na wszystkim eksperta rodem z własnej opowieści o Alabamie. I chociaż zwykle starał się nie zabierać głosu na tematy mu obce, to tym razem mówił za wszystkich facetów. Bo tak mu się wydawało.
- Umiesz - zbył ją lakonicznie bez choćby cienia zawahania, cichym odchrząknięciem zwracając na siebie uwagę i zawiesił na moment spojrzenie na jej twarzy. - Umiesz, Charlotte. Umiesz, a nawet jeśli nie, to przynajmniej nie wypuścisz mnie stąd z pustymi rękami. Bo Cię to obchodzi - zawyrokował, całkiem celnie zresztą, chociaż raczej nie silił się ani na pokrzepiający ton głosu, ani na uśmiech, więc skoro zadziałało i poczuła się "poruszona", to bardziej sensem jego słów, aniżeli ich przekazem.
Te jej zadziałały... oczyszczająco. Zadziałały oczyszczająco, bo przynajmniej na jakiś czas zdjęły z niego brzemię bycia lunatykiem, szukającym potwora w Loch Ness; zdjęły brzemię i dały sygnał, że być może jednak coś było na rzeczy, a jego instynkt wcale nie wyprowadzał go w pole. Jakkolwiek paradoksalnie więc by to nie zabrzmiało, Dustin odetchnął. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, biorąc większy łyk kawy, gdy wplatała w swoją historię kolejne szczegóły i po cichu rozkoszował się własną poczytalnością. Wbrew pozorom, to był wielki sukces. Zanim więc jasnowłosa dobrnęła do końca opowieści, zdążył już sobie wszystko poukładać, bo jej krótkie (ale treściwe) wtrącenia uzupełniały wysnutą na podstawie dokumentów teorię. Westchnął.
- Myślę, że to za mała próba, żeby doszukiwać się czegoś "więcej". To w końcu tylko troje dzieci - stwierdził, wymownie zerkając w jej kierunku, kiedy przyszło mu zlekceważyć liczbę przypadków, aby przypadkiem nie posądziła go o bezduszność albo inny brak serca. - Ale obawiam się, że jak się trochę pogrzebie, to znajdzie się jeszcze kilka podobnych spraw. To znaczy... - podrapał się po twarzy, odstawiając kubek na stolik, a splótłszy ze sobą palce dłoni, zgarbiony się nad nim nieco pochylił. - Są dwie drogi. Albo gliniarze zaczęli lekceważyć zaginione dzieciaki i to zwyczajne niedopatrzenie, że nikt nie zajął się tymi sprawami jak należy, albo... Albo komuś jednak zależało, żeby Archie, Demarcus i ta mała nigdy nie wrócili do domu. W tą czy w tamtą - to ssie. Okropnie ssie - przedstawił jej po krótce ulepioną w samotności teorię i pokręcił głową. Znów sięgnął po kawę, znów się napił i znów wygodnie się oparł. - Wiem, że to strzał w ciemno, skoro w aktach nic nie mamy, ale może zostawiłaś sobie jakieś notatki, co? Wiesz, "na pamiątkę" - zagadnął, sugestywnie unosząc brew do góry i cwaniacko się do niej uśmiechając. W końcu to nie byłby pierwszy raz, gdyby przypadkiem zabrała coś do domu.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Uniesiona w pytającym geście brew miała być jasnym komunikatem, że albo nie do końca zrozumiała rzucony w jej kierunku żart, albo że to on nie do końca pojmował jej własne poczucie humoru - specyficzne i dość mocno odbiegające od przyjętych standardów, ale chyba nie na tyle dziwaczne, by musiała tłumaczyć każdy dowcip czy wymierzoną w stronę rozmówcy frazę.
Charlotte nie zwykła się czymkolwiek chwalić, a już na pewno nie uważała, by musiała komukolwiek coś udowadniać. Zarówno praca w FBI, jak i artystyczne zajawki nie były elementem, który traktowała jak rywalizację i konieczność prześcigania się z innymi w celu pokazania, że była najlepsza. Osiągane przez nią w pracy wyniki brały się z jasnego umysłu, umiejętności logicznego myślenia i zaangażowania, którego zdecydowanie brakowało znudzonym policyjnym życiem kolegom i koleżankom po fachu. Mało komu zależało na doprowadzeniu sprawy do końca, bo przecież najistotniejsze było - nieco stereotypowo - kolejne pudełko pączków oraz świąteczna premia - w wielu przypadkach zdecydowanie przyznana niesprawiedliwie. Nie dbała o odznaczenia, tytuły, o szacunek wśród osób na swoim szczeblu, bo takowego była pozbawiona już na starcie - między innymi dlatego, że była blond kobietą, która dużo bardziej pasowała do eleganckiego butiku niż ścigania morderców.
Ta artystyczna strona jej życia również pozbawiona była rywalizacji i popisów, choć nawet laik jej pokroju wiedział, że ta branża była dużo brutalniejsza niż atmosfera panująca na korytarzach biura śledczego. Co prawda i tutaj jeden błąd mógł zaprzepaścić lata wytężonej pracy i prób wybicia się na sam szczyt, ale pozbawieni skrupułów artyści i ich jeszcze bardziej żądni krwi odpowiednio wysokiego procenta menadżerowie skrupulatnie dbali o to, by nie zrobiło się zbyt spokojnie.
- Popisywać? - powtórzyła za nim, nie próbując powstrzymać parsknięcia śmiechem. - Nie wiem, czy brak podróżniczych przygód to jakaś forma popisów - przyznała bez ogródek, posyłając Dustinowi raczej pobłażliwe spojrzenie. Nigdy nie określiłaby swojej codzienności mianem nudnej, ale niewątpliwie była świadoma, że wszelkie ekscytacje miały raczej negatywny wydźwięk, a wspomnienia w dużej mierze przeplatały się z poczuciem straty. Momentów pełnych szczęścia nie było wielu, dlatego Charlotte tym bardziej doceniała to, jak dobrze - nie zapeszając - wszystko układało się obecnie, kiedy remont niedawno kupionego domu został zakończony, relacja z Blake'm wróciła na właściwy tor, a oni mogli w zniecierpliwieniu oczekiwać chwili, w której na świecie miała pojawić się Zoey Gia Griffith.
- Nie obraź się, ale święto arbuza zaintrygowało mnie najbardziej - podsumowała, kiwając głową na znak, że przyswajała wszystkie te informacje. Mógł nie wierzyć lub zwyczajnie nie wiedzieć, ale ona naprawdę doceniała tego typu ciekawostki, nawet jeżeli wiele z nich nie wnosiło do jej życia niczego istotnego. Nie inaczej było w kwestii urokliwej Alabamy, ale Dustin zdawał się posiadać naturalny talent do mówienia, bo snuta przez niego opowieść wystarczyła, by Lottie zapragnęła kontynuować temat. - Na czym to polega? Cała wieś schodzi się na miejscowy rynek, żeby oglądać wystawę i podjąć decyzję o tym, kto wyhodował największego arbuza? - Weaver musiał wybaczyć jej tak prosty sposób myślenia, ale sama nazwa tego święta brzmiała jak coś, co wielokrotnie można było obserwować w typowo amerykańskich filmach, tyle tylko, że z udziałem dyni podczas Halloween. Na dodatek Hughes nie miała pojęcia, jak hodowało się arbuzy, ale jeżeli ograniczona wiedza z zakresu botaniki jej nie zwodziła, to Alabama wydawała się idealnym miejscem do stworzenia arbuza-olbrzyma.
Nie dbała o to, że przy okazji wyszła na typowego mieszczucha, który mniejsze miasteczka i wioski postrzegał przez pryzmat filmów, książek oraz żartów. Wątpiła, że Dustin mógłby poczuć się urażony, a nawet jeżeli, to ujmą na honorze nie byłoby dla niej wystosowanie przeprosin - nie działała bowiem z premedytacją, a raczej w typowy dla siebie, nieco zaczepny sposób.
- O ile będzie to wzór przedstawiający kotka, pogadam z przyjacielem, żeby zrobił ci go w ramach prezentu - zasugerowała, choć i tutaj trudno było doszukiwać się stuprocentowej powagi, szczególnie ze świadomością, że jej obecny rozmówca nijak pasował do obrazu osoby lubującej się w tatuażach. To po prostu było widać i to wcale nie z powodu dotychczasowego braku tego typu ozdób na skórze.
- Nie wiem. Nigdy nie byłam modelką. - Krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej, przybrała minę godną prawdziwego myśliciela. Nie zastanawiała się nad tym, jak czuł się ktoś stojący po drugiej stronie obiektywu lub - jak w jej przypadku - sztalugi. Charlotte co prawda nie unikała zdjęć jak ognia, ale dużo pewniej czuła się, kiedy to ona zajmowała się wykonaniem danej rzeczy. - Teraz chyba nawet nie do końca się na nią nadaję - dodała, wzruszając ramionami w bagatelizującym geście. I to wcale nie tak, że w ten sposób domagała się komplementów oraz zapewnień, że przecież wyglądała świetnie.
Zmarszczyła nos - typowo dla siebie, dość śmiesznie - bo tylko taka reakcja była możliwa, gdy dotarła do niej pobrzmiewająca w tonie męskiego głosu pewność. Nie wiedziała, skąd dokładnie się ona wzięła, a może przeciwnie - była tego boleśnie świadoma, tak samo zresztą jak faktu, że to naprawdę nie powinno jej już obchodzić. Na ludzką krzywdę była wyczulona od zawsze, co często stanowiło problem, bo dystans pomagał przetrwać. Ileż bowiem razy sprawa dotyczyła spraw niezwykle brutalnych i subtelnych zarazem, kiedy śledztwo dotyczyło nie tylko morderstwa samego w sobie, ale również przemocy wobec kobiet, dzieci, gwałtów i innych elementów, których ona nie potrafiła tak po prostu określić mianem pobocznych?
- Tylko. - Kilka kiwnięć głową nijak pasowało do ponurego tonu i pomruku wyrażającego dezaprobatę dla tego konkretnego sformułowania. Nie chodziło już nawet o jej własną ciążę i świadomość, że brak reakcji mógłby doprowadzić do tragedii również w jej własnej rodzinie - nie wybiegała aż tak daleko w przyszłość - ale o zwyczajną granicę, której przekraczania nigdy nie potrafiła pojąć. - Nie mam pojęcia, dlaczego komuś miałoby zależeć na tym, żeby przypadkowe dzieci nie wróciły do domów - westchnęła przeciągle, wzrokiem sunąc po kolejnych kartkach i fotografiach - zupełnie tak, jak gdyby wierzyła, że wśród nich, może gdzieś między poszczególnymi kartkami, znajdowała się wskazówka, która do tej pory pozostawała niezauważona.
Nie była zaskoczona czy rozczarowana, gdy takowej nie znalazła, ale grymas niezadowolenia miał zostać ukryty przy pomocy kubka, po który raz jeszcze sięgnęła, by zrobić sporego łyka gorącego napoju.
- Chyba, że te dzieciaki wcale nie były takie przypadkowe? - zasugerowała, kątem oka zerkając na siedzącego przy drugiej stronie stolika mężczyznę. Gest ten miał zachęcić go do dalszych zwierzeń, choć Charlotte była niemal pewna, że wszystkie najważniejsze informacje już zostały jej przedstawione.
- Na pamiątkę - powtórzyła za nim i znów parsknęła śmiechem. - Czego oczekujesz, Weaver? Że w kartonie na strychu trzymam kolekcję notesów po brzegi wypełnionych notatkami? No może i trzymam. - Wzruszywszy ramionami, chciała chyba pokazać, że to normalne, nawet jeżeli w rzeczywistości było temu daleko od takiego stanu, a już na pewno nie działało to zgodnie z zasadami mówiącymi o tym, że pewne rzeczy powinny zostać albo zniszczone, albo trzymane w biurze. - Chyba nie sądzisz, że tak po prostu ci je oddam? - dodała, unosząc brew w szczerym zaciekawieniu, ale błąkający się w kącikach warg uśmiech skutecznie uniemożliwił utrzymanie teatralnej powagi i czającej się w tonie kobiecego głosu groźby, jakoby tego typu przysługa miała go sporo kosztować.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Och, to przecież zupełnie nie tak, chociaż konsternacja Charlotte była do zrozumienia. W końcu, znana ze swojego poczucia humoru i ciętego języka, zwykle to ona wiodła prym w takich słownych utarczkach i przepychankach, a o to na horyzoncie pojawił się godny rywal, który wcale nie zamierzał jej ustępować czy odpuszczać. To wielka szkoda, że na tym wykroku nie udało mu się jej złapać, bo byłby z siebie dumny jak paw - że udało się ją zagiąć, że dała się złapać - ale z drugiej strony akurat dla niej to pewnie lepiej, bo przynajmniej oszczędziła sobie irytującego, szarogęszącego się Weavera. Ponadto tym razem - paradoksalnie - to, że tego żartu nie zrozumiała, poniekąd wyświadczyło jej przysługę, bo tym samym nieco mocniej utwierdziła Dustina w przekonaniu, że żadna z niej była ignorantka i że raczej nie przejmowała się opiniami albo stereotypami. Wbrew pozorom naprawdę miało to znaczenie.
- Aha, popisywać - przytaknął, uśmiechając się zaczepnie i uniósłszy dłoń w geście w stylu "pani pozwoli", wyjaśnił. - No wiesz, dziewczyna z miasta, opowiadająca, że nigdy nie była na wsi... To trochę brzmi tak, jakby się przechwalała. Troszeczkę - podrzucił zabawnie brwiami do góry, przechyliwszy głowę do boku, a potem tą trzymaną w powietrzu dłonią machnął obojętnie, jakby w ten sposób można było odepchnąć ten temat na bok i skupić się na kolejnym. Przynajmniej podpunkcie. - Cóż - zaśmiał się pod nosem. - sam pomysł podróżowania po Alabamie brzmi jak przygoda, także jeżeli myślałaś, że coś tracisz, no to nie. Z Alabamy się wyjeżdża. Najlepiej daleko - stwierdził, wyciągając wniosek dość smutny pod płaszczykiem tego niewinnego żartu, ale co zrobić - prawda bywa brutalna. Jedyny problem z opinią Weavera polegał na tym, że on większość życia spędził na kompletnym uboczu - w małym miasteczku, właściwie na granicy z Missisipi, gdzie czas płynął nieco wolniej niż na całym świecie i nawet rok spędzony w uniwersyteckim miasteczku z dala od domu nie zmienił w nim tej dość krytycznej opinii. Kochał zatem z sentymentu, ale jasno widział wszelkie wady i negatywy.
- Nic dziwnego. To jedyna rzecz, z której znane jest urocze miasteczko Grand Bay w stanie Alabama - wyrecytował z pamięci powitalną wiadomość dla wjeżdżających do miasta z takiego ładnego, powitalnego, ozdobnego znaku przy głównej drodze i uśmiechnął się wesoło. Święto Arbuza należało do tych przyjemniejszych wspomnień z rodzinnej miejscowości i żałował każdego razu, kiedy nie mógł sobie pozwolić na krótki urlop w tym okresie. - Hej, tę wystawę ludzie traktują naprawdę poważnie! Niektóre rodziny ze sobą rywalizują. I to tak serio-serio - wycelował w nią palcem w takim ostrzegawczym tonie, ale przecież nie pytała o tę najbardziej oczywistą część programu, także nie mógł jej z tym tak zostawić. Grand Bay wyszłoby na jakąś dziurę dla nudziarzy i farmerów. - Potem się rozkręca. Po pierwsze - musisz sobie wyobrazić najbardziej wiejski festyn, jaki jesteś w stanie wymyślić. Myśl: wyścigi w workach na ziemniaki, cornhole, ujeżdżanie mechanicznego byka, picie piwa pod ciśnieniem i potańcówka pod sceną. Widzisz to, nie? No, to teraz dołóż do tego lokalne konkurencje: jedzenie arbuza na czas, plucie pestkami na odległość i arbuzowy tor przeszkód. Brzmi okropnie, nie? - uniósł z zaciekawieniem brew do góry, jakby na podstawie jego fascynacji tymi dożynkami miała sobie wyklarować o nim opinię i rozłożył ramiona. - A poza tym jest normalnie. To znaczy - jak na południowe standardy. Alkohol, polityka, broń i tłuste żarcie. No i wybory "królowych festiwalu", chociaż to akurat wydaje mi się niepokojące - dokończył, wzruszając ramionami i nawet odrobinę się zasępił, ale raczej nie był w nastroju na dyskusję o dziecięcych pokazach mody, więc zmył to szybko łykiem kawy i bladym uśmiechem.
Ten uśmiech zresztą towarzyszył mu jeszcze przez kilka chwil. O ile tatuaż z kotkiem mógł jeszcze przełknąć i z niego pożartować (co zresztą pewnie zrobił, choć już bez polotu), tak tematy ciążowe nadal wzbudzały w nim spory dysonans i zwyczajnie nie potrafił o nich rozmawiać. Czuł się oszukany. Ktoś kiedyś mu tak ładnie powiedział, że czas leczy rany, a tymczasem mijał już trzeci rok i rana ciągle nie krzepła, jakby już do końca życia miała z nim zostać, gdzieś pomiędzy samobójstwem starszej siostry, a rozwodem. Tak naprawdę jednak winien był sobie sam, a winien był dlatego, bo nigdy nie zasięgnął pomocy. Nawet w biurze gabinet psychologa stał mu otworem, a on unikał go jak ognia, żeby przypadkiem nie narazić na szwank własnej dumy czy ambicji. I tak właśnie skończył - dumny, ale zahukany i zagubiony.
Winy Charlotte w tym nie było jednak żadnej, więc zanim niezręczna cisza przedłużyła się w nieskończoność, Dustin odchrząknął i przechylił głowę. - Wiesz, odzież ciążową chyba też ktoś musi reklamować... - rzucił i nawet teatralnie zasłonił się ręką, jakby już wyprowadzała w jego kierunku cios przy użyciu pierwszego, napotkanego na drodze swojej dłoni, ciężkiego przedmiotu, chociaż szczerze wierzył, że zachowa dystans. Zresztą, chyba nawet nie pozwolił jej tak od razu odpowiedzieć. - Nie chciałem Cię zanudzać tymi gadkami, bo strzelam, że słyszysz to przez cały czas, więc to wcale nie tak, że unikam tematu - to znaczy: unikał, ale z innego powodu, niż mogłaby przypuszczać. - Jak się czujesz? - postanowił więc zwyczajnie zapytać, zamiast zasypywać ją pustymi komplementami. Zwłaszcza, że nie wiedział, w jakiej była formie. Przynajmniej fizycznej.
Przynajmniej fizycznej, bo jeśli chodzi o zdolność racjonalnego myślenia, kojarzenia faktów i zdolność przywoływania pewnych rzeczy z pamięci, nadal była wzorowa. Być może czasami czuć było, że przemawiały przez nią rozbudzone hormony, kiedy mocniej kładła akcent na któreś ze słów, albo kiedy głos łamał jej się w losowych momentach, ale poza tym doskonale sobie radziła i stanowiła nieocenioną pomoc, nawet jeśli rozmawiali bardzo "po łebkach" i omijając szczegóły. Mogła w to nie wierzyć, ale mu pomagała. I był jej wdzięczny.
- Myślałem o tym, ale nie potrafię znaleźć takiego jednego, klarownego punktu wspólnego - potrząsnął głową, raczej nie zrezygnowany, a po prostu rozczarowany i ciężko westchnął. - To znaczy - cała trójka ma rany kłute, ale przyczyną śmierci Claire było utonięcie. Poza tym - to trzy różne noże. Jakby - zawiesił głos i znów pochylił się nad stolikiem, żeby zerknąć na Charlotte. - ja wiem, jak to brzmi. Nic nie pasuje, nic się nie zgadza, to trzy różne sprawy. Ale nawet jeżeli to są trzy różne sprawy, to w tych trzech różnych sprawach policja nie chciała, żeby sprawa doszła do nas. I żeby ktoś szukał tych dzieciaków. A ja muszę wiedzieć dlaczego. Nawet jeśli chodzi o to, że szeryf w Skagit chciał pokazać, że sobie poradzi sam, a tu w Seattle stwierdzono, że Demarcus "po prostu uciekł" i że wróci, jak zrobi mu się zimno - wyjaśnił, utrzymując wzrok na wysokości kobiecych oczu; brzmiał niby bardzo rzeczowo, ale nie trudno było wyczuć, że gdzieś-tam po cichu przemawiało przez niego jakieś rozgoryczenie i żal - że to nie była "zwyczajna" sprawa i że naprawdę mocno się nią zaciągnął. I tak - to wcale nie było zdrowe, a Dustin doskonale zdawał sobie z tego sprawę, natomiast nawet gdyby go spławiła, to i tak nie dałby sobie wmówić, że nie warto. Warto.
- Może i trzymam - powtórzył po Charlotte, a potem sam się roześmiał, przekornie kiwając głową na boki. - Powiedz mi, że pracujesz w FBI, nie mówiąc, że pracujesz w FBI - sparafrazował jeszcze popularnego mema i rozłożył ramiona. Miała go - właśnie tego oczekiwał Dustin. Oczekiwał tego, bo robił tak sam i bo... robili tak wszyscy. Oczywiście - nie wszyscy w dobrej wierze, bo na skompromitowanych dokumentach pewnie można zrobić niezły kapitan, ale był prawie przekonany, że wespół z agentką Hughes stali po tej jasnej stronie mocy i że to wszystko po to, żeby łapać bandytów. - Oho, negocjacje - splótł palce w łódkę, opierając je o klatkę piersiową i znów oparł się wygodnie w fotelu, zerkając na nią spod przymrużonych powiek. - Domyślam się, że tym razem sernik i dyniowa latte nie wystarczą - urodzony detektyw, prawda? Od razu widać! - Natomiast ten uśmiech sugeruje, że masz już jakąś propozycję, więc może zacznijmy od niej, zanim puścisz mnie z torbami, hm? - dokończył, uważnie się jej przyglądając, ale potrafiła się dobrze zakamuflować i nie dała mu się tak po prostu rozczytać, więc skazany był jedynie czekać na jej słowa w niecierpliwości, bo nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte Hughes nie pozwalała - sobie i innym - na zaskoczenia. Lubiła klarowne sytuacje, przejrzystość pewnych wydarzeń, pewność, że wiele elementów układanki miała pod kontrolą; jeżeli nie do końca pełną, to chociaż połowiczną. Zasada ufaj, lecz kontroluj sprawdzała się w jej przypadku niezwykle dobrze, a przecież nie zmieniało się zwycięskiej taktyki.
Mimo to Dustin osiągnął sukces i przewagę - zasłużoną lub nie; to wolała pozostawić ocenie osób postronnych, niezwiązanych z obecnym dialogiem - w wyniku których Lottie raz jeszcze się uśmiechnęła, choć tym razem nie był to gest przepełniony radością czy rozbawieniem. Przez krótkie uniesienie kącików warg przemawiało uznanie, ale i zaciekawienie sprowokowane zarzutem, jaki mężczyzna wystosował w jej kierunku.
- Dziewczyna z miasta - powtórzyła za nim, nie podejmując się zupełnie zbędnej próby powstrzymania parsknięcia, jakie wydostało się z jej gardła dość niespodziewanie. - Byłam na wsi. I to nie tak, że sobie z niej kpię. Albo z ludzi, którzy z niej pochodzą, chociaż chciałabym wierzyć, że Alabama ma chociaż jedno większe miasto, żebyś nie czuł się gorszy - skwitowała, zerkając na swojego rozmówcę ze swego rodzaju pobłażliwością dla stanowiska, jakim się wykazał.
Nie sądziła, że jej pochodzenie i życie spędzone w miejscu pokroju Seattle mogłyby zostać obrócone przeciwko niej, ale tym razem wcale nie zamierzała się bronić. Lubiła Szmaragdowe Miasto i dobrze czuła się w każdej innej metropolii, choć i tym małym, urokliwym miasteczkom nie zamierzała odmówić niezwykle charakterystycznej atmosfery, którą albo się kochało, albo się jej nienawidziło - nie istniał żaden złoty środek.
- Poza tym - podjęła niespodziewanie, zaraz potem sięgając po napój - stamtąd już niedaleko do Luizjany, a ona wydaje się bardzo ciekawa. - Nieznaczne kiwnięcie głową miało być niemym pytaniem o to, czy po sąsiedzku odwiedzał to miejsce i był zaznajomiony z tamtejszymi tradycjami, legendami oraz potrawami, które - nie ukrywając - w stanie, w którym znajdowała się obecnie, były elementem bardzo istotnym pod kątem planowania jakiejkolwiek wycieczki, nawet jeżeli zupa gumbo czy inne mocniej doprawione specjały niekoniecznie wpisywały się w obecną dietę Charlotte.
- Czemu właściwie Seattle? Mogłeś uciec wszędzie - zawyrokowała, świadomie ignorując fakt, że być może było to pytanie zbyt napastliwe nie tylko ze względu na użyty ton, ale przede wszystkim jego ogólny wydźwięk.
Kiedy zdarzało im się wspólnie pochylać nad kilkoma sprawami, unikała konfrontacji prowadzących do prywatnej zażyłości. Uważała, że było to rozsądne podejście i miała wrażenie, że on wychodził z podobnego założenia, dlatego przekroczenie często cienkiej granicy nie stanowiło zagrożenia. Teraz, kiedy zmieniła się sytuacja i kiedy w jakimś stopniu zmienili się oni, Lottie nie wydawała się jakkolwiek skora do skrupułów, choć i tutaj zachowywała zdrowy rozsądek, wierząc, że nie poruszała kwestii jakkolwiek drażliwych czy budzących negatywne skojarzenia.
- Ale ja naprawdę rozumiem, że Święto Arbuza to poważna sprawa - westchnęła, wywracając oczami. Aby jednak zejść z pola widzenia tych męskich, postanowiła podnieść się ze swojego dotychczasowego miejsca. Ruszyła w kierunku zaplecza, gdzie zniknęła na kilka sekund, poświęcając je żmudnemu przekopywaniu szafki przeznaczonej na słodkości i inne przekąski, którymi raczyła albo czekających w kolejce klientów, albo samą siebie (to drugie przede wszystkim). - Kiedy tak o tym opowiadasz, to wcale nie brzmi tak okropnie - przyznała po powrocie, do stosu dokumentów dorzucając opakowanie ulubionych ciasteczek - kupione zaledwie wczoraj makaroniki miały być ratunkiem na czarną godzinę, ale mieniące się w pudełku kolory kusiły ją za mocno, by tak po prostu zostawiła słodkości na kiedy indziej. - Właściwie chyba dałabym naprawdę wiele, żeby zobaczyć, jak radzisz sobie w zmaganiach na arbuzowym torze przeszkód - zakpiła, sięgając po pierwszego makaronika, którego ze smakiem zjadła, jednocześnie podsuwając paczkę w kierunku swojego gościa.
- Aha, to nie było miłe - mruknęła pod nosem - niby obrażona, choć bardzo szybko zdradził ją śmiech; tym razem szczery i będący jasną sugestią, że wcale się nie gniewała, a nawet więcej, bo bardzo doceniała wyrażające troskę pytania. Co prawda z czasem stawały się uciążliwe, tak samo jak do znudzenia powtarzana odpowiedź, ale możliwość powiedzenia wszystko w porządku było dużo lepsze niż jakiekolwiek problemy. - Bywają dni, kiedy Zoey daje mi w kość, ale najgorsze już dawno za nami. Czekamy aż w końcu uraczy nas swoją obecnością, więc proszę, nie rób i nie mów niczego, co mogłoby ją sprowokować - upomniała go z rozbawieniem dosadnie malującym się na twarzy. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami, ale Charlotte wcale nie czuła się tak, jak gdyby za kilka tygodni miała pozbyć się dosłownego ciężaru i powitać na świecie pierwsze dziecko. Nie gdybała nad tym zbyt dużo, ale zaczynała za każdym razem, ilekroć tylko ktoś pytał, ale mimo to chciała wierzyć, że wcale nie była jedną z tych matek, które w każdy temat potrafiły wpleść wątek swojej pociechy.
Nie wiedziała jedynie, czy jej prośba mogła się ziścić w zestawieniu ze sprawami, których stosem uraczył ją Dustin. Lottie raz jeszcze - znów nieco bardziej kontrolnie - zerknęła na swojego rozmówcę, potem spoglądając na fotografie i licząc, że kolejne wepchnięte do ust ciasteczko nie zostałoby odebrane jako brak empatii czy wyczucia chwili.
- Przedrzeźniając mnie, nie zajdziesz daleko, Weaver - ostrzegła go lojalnie, palcem celując gdzieś w środek jego klatki piersiowej. Cichy, melodyjny śmiech Charlotte szybko rozproszył teatralne oburzenie, bo tak sformułowany przez niego komentarz był niezwykle trafny i bardzo dosadnie sugerował, że najwidoczniej znali się lepiej niż dotychczas sądziła, choć to wcale nie tak, że rozmyślała nad tym zbyt często.
- Znudziła mi się, ale sernik to dobry początek, chociaż dużo lepszym byłoby ciasto czekoladowe. - Łaskawie rzucona sugestia była jedynym, na co mógł liczyć, bo dodatkowe informacje były na wagę złota, a on nie mógł mieć w życiu zbyt łatwo - przynajmniej w tym, które postanowił na nowo dzielić z nią. - Uśmiech? Jaki uśmiech? - mówiąc to, uniosła dłonie w obronnym geście, gotowa do całkowitej kapitulacji, nawet jeżeli atak nie był zbyt intensywny i nie odnosiła w jego wyniku poważniejszych obrażeń lub strat. - Dostaniesz moje notesy, ale - dramatyczna pauza nie była zamierzona, ale Lottie chyba potrzebowała kilku dodatkowych sekund na ułożenie w głowie tego, co chciała mu przekazać - nie spławisz mnie, kiedy będę dopytywać o te sprawy. Właściwie to liczę, że będziesz mnie informował na bieżąco, więc możemy umawiać się na cotygodniowe kawy w celu zdania raportu. - Sposób, w jaki to zaproponowała, musiał Dustinowi wystarczyć do zrozumienia, że wcale nie żartowała, nawet jeżeli tak bardzo formalna wersja przekazywania informacji nie była konieczna. - Chyba, że wolisz zachować pozory i przychodzić na regularne sesje tutaj, ale brak tatuażów może być podejrzany - rzuciła nieco swobodniej, wyciągając do mężczyzny swoją dłoń.
- Deal?

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Swoim żywiołowym parsknięciem Charlotte wprowadziła Dustina w swego rodzaju... konsternację. Zerknął na nią zatem podejrzliwie, marszcząc czoło i na chwilę wręcz wstrzymał powietrze. Czyżby jednak trochę przestrzelił z tą oceną? W końcu nigdy nie zaglądał jej w papiery albo z nią o tym nie rozmawiał, więc gdyby nagle okazało się, że wcale nie wychowała się na jakimś ładnym osiedlu, położonym od centrum miasta o rzut beretem, to jednak zrobiłoby mu się odrobinę głupio. Wszak jeśli chodzi o ocenianie książki po okładce, sam mógłby napisać swoją, także był niemal zobowiązany, żeby przy wystawianiu opinii zachować powściągliwość. Na całe szczęście - agentce Hughes raczej nie było po drodze z tymi bufonowatymi i sztywnymi reprezentantami biura, zapatrzonymi w czubek własnego nosa i przewrażliwionymi na swoim punkcie, więc szybko wyprowadziła go z niepewności, chociaż, jeśli zwróciła na to uwagę, to mogła sobie przybić piątkę za tę sztuczkę z wyprowadzeniem go w pole. Weaver cicho odetchnął. - Etam. Wcale nie czuję się gorszy - wzruszył jak gdyby nigdy nic ramionami, z dumą podnosząc czoło do góry. To przecież było zupełnie nie tak. - A większych miast mamy nawet kilka. Ba, gdzieniegdzie dociera nawet prąd, ale.. - zerknął na nią wymownie, unosząc brew do góry, jednocześnie skinięciem dłoni pokazując, że już dłużej nie będzie sobie z tego dworował. Odchrząknął. - Po prostu od zawsze ludzie stamtąd wyjeżdżają, wiesz? Ludzie są coraz starsi, więc miasta zamiast rosnąć, to się kurczą i wcale nie zanosi się na to, żeby się to kiedykolwiek zmieniło. Alabama nie kojarzy się zbyt dobrze - wyjaśnił najlepiej jak potrafił, natomiast uczciwie trzeba przyznać, że to nie była fachowa analiza demografii stanu Alabama i że sporo mu brakowało, żeby takie tezy stawiać. Kiedy więc machnął ręką, to tylko po to, żeby trochę odsunąć od nich ten temat. - Na całe szczęście to nie ma żadnego znaczenia - urwał, w domyśle tylko pozostawiając bardzo oklepane i trochę zbyt patetyczne stwierdzenie, że najważniejsze jest to, jakim kto jest człowiekiem. Wiedziała to. Każdy dorosły człowiek to wie.
- Wiesz, że nigdy tam nie byłem? - wypuścił nosem powietrze nieco szybciej, kiwając głową. W pojedynku na mniej atrakcyjne życie podróżnicze chyba jednak by z nią wygrał. W końcu to był rzut beretem. - Z mojego miasteczka do Nowego Orleanu jedzie się autem ze trzy godziny. Nieźle, co? - rozłożył nagle ramiona, jakby liczył, że teraz pochwali się, że nigdy nie zrobiła sobie zdjęcia na tle Space Needle (czy coś w tym stylu), żeby podjąć kolejną próbę udowodnienia mu, jak bardzo "a-wycieczkowa" była, ale tak naprawdę to wcale w to nie wierzył. Wbrew pozorom - to znaczy wbrew tej obiegowej opinii o wzorowym profesjonalizmie i dużym zainteresowaniu pracą, Charlotte sprawiała wrażenie, jakby horyzonty miała zakreślone naprawdę szeroko i przynajmniej chciała korzystać z życia. - Za to w lesie za domem moich dziadków była ścieżka, którą można było się dostać do Missisipi. Całkiem przyjemny spacer. Serio - przyznał rozbawiony, ostatecznie decydując się, żeby oszczędzić jej historii o podrywaniu dziewczyn na "tak, ten cały las należy do mojej rodziny", chociaż wydawało mu się, że akurat ona byłaby w stanie się z tego przynajmniej uśmiechnąć. Może innym razem. - To proste. Po prostu zdążyłem na samolot do Seattle - rozbrajająca szczerość wcale nie była mu obca, więc nawet na chwilę się nad tym nie zastanowił, a Charlotte obdarował promiennym uśmiechem. - Co lepsze, jak przeczytałem na tablicy "Seattle-Tacoma, Waszyngton", to byłem przekonany, że na pierwszą wycieczkę pójdę zobaczyć Biały Dom. I wcale mnie nie zdziwiło, że będę lecieć tam prawie sześć godzin. Boże, byłem strasznie głupim dzieciakiem - zaśmiał się - a jakże - głupkowato, potrząsając głową na boki. Wcale nie musiała się obawiać jakiejś obronnej reakcji; Dustin bardzo niewiele rzeczy skrywał tylko i wyłącznie dla siebie, więc musiałaby mieć wyjątkowo dużego farta, żeby w tak bezpiecznej rozmowie ustrzelić jakiś czuły punkt. Poza tym - był bardzo prostolinijny i bezpośredni, także nawet gdyby jej się to udało, to w mgnieniu oka urwałby temat i jak gdyby nigdy nic wrócił do dyskusji o pogodzie albo kolorze firanek. Może nie wyglądał, ale potrafił się odnaleźć w towarzystwie.
Nic dziwnego, że bardzo ostrożnie rozegrał sprawę słodkościową. Charlotte nie tylko miała pierwszeństwo w wyborze ciastka, ale zanim się poczęstował (bardziej z uprzejmości, niż potrzeby, bo nie zawsze miał na to ochotę), to jeszcze ze dwa razy samym spojrzeniem zapytał, czy jest pewna, że chce się z nim podzielić. Za dobrze znał te wszystkie humorki i apetyty (można to tak odmienić?), żeby narazić się na boski gniew, wyrwaniem z kartonika upatrzonego makaronika. - Bo tak naprawdę to wcale nie jest okropne. To znaczy - taki klimat może Ci po prostu nie podejść, ale generalnie to fajna zabawa. I łączy ludzi. Nawet jeśli jeszcze z tydzień przed wszyscy ze sobą rywalizują i konkurują - podsumował, łakomie płucząc gardło kawą. W gruncie rzeczy jednak to sam miał szczęście - Weaverowie nie mieli swoich arbuzów, więc siłą rzeczy nie brali udziału w tej najważniejszej konkurencji, także stres i niezdrowe napięcie ich omijało, a oni mogli po prostu cieszyć się świętem. - Hej, jeżeli sądzisz, że jestem ciamajdą, to jesteś w błędzie. Raz nawet wygrałem w kategorii dla licealistów - odgryzł się bez cienia skrępowania, posyłając jej triumfalny uśmiech. Musiała się pilnować. Z arbuzowym torem przeszkód nigdy nie ma żartów.
- To Ty tak uważasz. Ja myślę, że to bardzo udany komplement - no dobra, może trochę przeginał i powolutku zaczynał igrać z tymi rozszalałymi hormonami, ale przecież nie chciała, żeby był dla niej przesadnie miły albo nadopiekuńczy. Nie uwierzyłby w to; nie uwierzyłby, tak jak w to, że nikt nie zasypuje jej komplementami czy nie otacza troską, albo że wcale nie ma tego po dziurki w nosie. Przecież to... nudne. - Ładne imię - być może tak lakoniczne stwierdzenie brzmiało szorstko i niezbyt szczerze, z czego zresztą Dustin zdał sobie natychmiast sprawę, ale naprawdę brakowało mu luzu w tej kwestii i musiał się przywoływać do porządku, żeby nie wychodzić na gbura. - To czekanie jest chyba najtrudniejsze, prawda? To znaczy - nie wyobrażam sobie bólu, kiedy zaczyna dokazywać, ale wiesz o co mi chodzi. Dłuży się - w ramach rekompensaty wpadł więc w niewielki słowotok, posyłając Charlotte troskliwe spojrzenie. Kiepsko sobie to Bóg wymyślił - tak uważał Weaver - że to wszystko trwało aż dziewięć miesięcy. Może gdyby dało się ich kilka obciąć, to... To może mógłby służyć jej radą, a niekoniecznie pleść od rzeczy, byle tylko zakopać niezręczność i własne słabostki.
I chyba nawet się udało. Nie przerywał blondynce, odkąd zabrała głos - trochę po to, żeby już nie pogarszać swojej sytuacji, skoro tak surowo go strofowała (albo próbowała), a jeszcze bardziej, żeby mu potem nie powiedziała, że jej do końca nie wysłuchał. W końcu to była poważna transakcja, więc dochowanie jej warunków było okropnie istotne. A te... Cóż. Zdziwiły go. Zdziwiły, bo zupełnie burzyły te wszystkie teorie o tym, dlaczego odeszła albo czego praca w biurze dała jej za dużo, a poza tym - poniekąd rozmijały się z tą bohaterską walką przeciwko biurokracji. Jeden szef to już za dużo, ale jeszcze jeden spowiednik? Nie, tego zdecydowanie się nie spodziewał. Odłożywszy wszystko (bo już nie wiem, co trzymał, a czego nie) na stolik, założył ramiona i przez dłuższą chwilę sondująco się jej przyglądał. Jeśli do tej pory atmosfera była "kumpelska", to teraz na chwilę zrobiła się zwyczajnie poważna, a przedłużająca się chwila ciszy uwierała nawet tego biednego Batmana na ścianie. Westchnął. - Czyli zamiast odejść, dostałaś awans? Powinienem być zazdrosny? - uniósł brew, przechylając głowę nieco w bok, natomiast ton głosu zaczął go już trochę zdradzać i raczej jasnym było, że nie brał tego wszystkiego tak do końca na poważnie. Ba, trochę się z nią droczył. - I te kawy będziemy pić w jakimś nieprzyzwoicie drogim miejscu, żebyś z torbami puściła mnie tylko przez przypadek, tak? Bardzo cwane, agentko Hughes, bardzo cwane - pokiwał głową, żeby zaraz odchylić ją do tyłu i zmrużyć oczy. Trwał tak - dosłownie - chwilkę, zanim sięgnął po jej dłoń, żeby wyjątkowo męskim zaciśnięciem dobić targu. - Zgodził się, bo nie miał wyjścia; Charlotte miała nad nim sporą przewagę. Mógłby rzecz jasna na własną rękę odbudować jej sprawę, choćby na podstawie dokumentacji, ale umówmy się - to zajęłoby dużo czasu, a on i tak nie miał go zbyt wiele. Niech będzie, wygrała. - Tylko, że - mruknął po dłuższej chwili, już wypuściwszy drobną rękę blondynki i odrobinę się zasępił. - nie wiem, czy powinnaś sobie dokładać stresu. To mimo wszystko Twoja sprawa, a Ty masz teraz ważniejsze rzeczy na głowie - stwierdził rzeczowo. Przez "Twoja sprawa" wcale nie myślał tylko o tym, że chodziło akurat o jej śledztwo; to również "jej sprawa", bo sama miała za chwilę zostać matką, a tu przecież rozchodziło się o dzieci, więc to, o czym sama wcześniej wspomniała - ta obiektywność - mogły faktycznie podupaść, tak jak jej nastrój czy morale. - Ale niech będzie. Deal.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ubiór

Tri od niemal roku zamieszkuje w Seattle, ale wciąż nie może powiedzieć, że cierpi na zbyt dużą ilość znajomych, szczególnie szczerych i nie będących takowymi, tylko ze względu na jej status. Tym bardziej zależało jej na dzisiejszym spotkaniu, które w sumie wypłynęło u niej w głowie spontanicznie, jak wiele jej pomysłów. W sumie tak naprawdę, to miała zamiar upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, spotkać się z osobą, która wpadła jej w oko, ale z drugiej strony porozmawiać o interesach.

Dzisiejszy dzień, mimo iż chłodny, był bezwietrzny i spokojny. Wieczorny spacer po deptaku, dostarczał jej dużo radości i spokoju, tak jej potrzebnego w pełnym adrenalinie życiu. Mogła podziwiać światła, spacerujące pary i delektować się spokojem. Pomyślała więc, że może taka sceneria spodoba się komuś takiemu jak ona. Poznały się całkowicie przypadkiem, poprzez jednego z organizatorów wyścigu, który okazał się jednocześnie jej pracownikiem, to się nazywa przypadek. Spotkały się tylko raz w kawiarni, i to kilka tygodni temu, nie miała więc pewności czy Ripley się zjawi, nie łączyła ich nic szczególnego, do tego minęło sporo czasu od ostatniego spotkania, więc kto wie, może już nawet zapomniała o niej. Trinity jednak o niej nie, po prostu miała sporo spraw na głowie. Tak naprawdę była pogodzona z tym, że może się ona nie zjawić, często spacerowała tu sama, więc dzisiejszy dzień wcale nie musiał być inny. Co by nie było, miała dobry humor, jak to przeważnie u niej. Ostatnio sprawiła sobie nawet nowe mieszkanie, więc wszystko się układało, nie miała jednak jeszcze okazji nikogo w nim ugościć...chociaż gościnność w jej wydaniu była rozumiana inaczej niż u większości ludzi. Pizza, drinki, gry wideo lub film do rana, nie umiała żyć na poważnie, nigdy tego nie potrzebowała.

Ubrana była stylowo, chociaż niektórym mogłoby się wydawać, że trochę zbyt odkrycie, jak na panująca temperaturę. Jak jednak mówi pewna mądrość ludowa - jak nie ma wiatru to jest ciepło. Trinity nigdy nie była zmarzluchem, a wręcz przeciwnie, stąd jej dzisiejsza "kreacja", chciała też jakoś wyglądać przed swoim gościem. No, musiała też odpowiednio wyglądać, aby dorównać swojemu niedawnemu nabytkowi, Aston Martin DBS SuperLeggera.

Tri zatrzymała się w odległości 200m od zaparkowanego samochodu, będąc już na deptaku i spoglądając na spokojną wodę. Patrzyła z pewnym spokojem ducha, co nie bardzo do nie pasowało na co dzień, ale każdy potrzebował odrobiny wytchnienia i uspokojenia myśli, zastanowienia się nad życiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3

Grafik Ripley był zapełniony spotkaniami, kolacjami biznesowymi i dokładnie wszystkim co wiązało się z jej pracą. Nie pozwalała sobie od miesięcy na przyjemności, bo i nie widziała w tym większego sensu. Żyła po prostu pracą i była uznawana za zimną sucz, która na wszystkich patrzyła z góry. Nic więc dziwnego, że miała bardzo wąskie grono znajomych, a i tych czasem zaniedbywała jak przystało na tą okropną przyjaciółkę. Tri poznała przypadkiem, bo jej ciekawość wzięła górę i wybrała się zobaczyć te całe nielegalne wyścigi, bo jej pracownik wielce sobie zachwalał tego typu rozrywkę. Planowała po prostu dowiedzieć się co w tym jest takiego fascynującego i dzięki temu poznała naprawdę ciekawą osobą w postaci Jones. Dość szybko nawiązały nić porozumienia i to na tyle by spotkać się ponowie w bardziej kameralnym otoczeniu, a mianowicie w kawiarni. Spotkanie było nader przyjemne, ale niestety praca Ripley przez następne tygodnie nie pozwoliła na żadną podobną rozrywkę, bo była w wiecznych rozjazdach. Miała kilka konferencji i sporo spotkań z klientami, więc życie towarzyskie jak zwykle mocno obumarło w jej przypadku. To i tak cud, że poprzestawiała wszelkie spotkania by móc spędzić czas w kawiarni z Trinity.
Kiedy ta odezwała się ponownie i zaproponowała spacer to Ripley nie obiecując, że się wyrobi jednak się zgodziła. W sumie... wiedziała, że się wyrobi. Ostatnie spotkanie z klientem miała późnym popołudniem i nie przebierając się zbytnio przyjechała swoim autem w miejsce w którym miała na nią czekać znajoma. Zaparkowała nieopodal auta, które należało do Tri (o czym nie miałapojęcia) i ruszyła ku znanej osobie -Jestem w szoku, że masz wolny wieczór - rzuciła gdy pojawiła się obok swojej wieczornej towarzyszki. Miała świadomość tego, że ta pewnie wolałaby dużo bardziej siedzieć za kółkiem jakiejś swojej maszyny i wygrywać spore pieniądze podczas takich wyścigów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tri uśmiechnęła się, odwrócona plecami do Ripley, miała złożone ręce na piersi.

- Pewnie mogłabym w tym czasie coś zarobić. - odwróciła się po tych słowach do niej, z uśmiechem na twarzy - Ale nie pieniądze w życiu są najważniejsze. Dawno się nie widziałyśmy, a nie chciałabym stracić naszej...znajomości. - z delikatnym obrotem i ugięciem w nogach, wyraziła swój szacunek do niej. Trinity zlustrowała ją od dołu do góry, już wiedziała, że przyszła prawdopodobnie prosto z pracy. W ogóle jej to nie przeszkadzało, liczyło się to, że przyszła, a to świadczyło o tym, że wciąż ją pamięta i chce utrzymać znajomość.

- Liczę, że nie oderwałam cię od czegoś ważnego, bo mam zamiar zaproponować spacer, co ty na to? Kawałek dalej znam miejsce ze świetną kawą. Nie jest to Starbucks, ale ujdzie. - uśmiechnęła się i podeszła dwa kroki bliżej niej, chcąc zmniejszyć dzielącą je odległość.

Kobiecie zdecydowanie ostatnie czego brakowało to kofeina, patrząc po bijącej od niej energii, ale ona po prostu taka była, pełna energii, w końcu nocne wyścigi wymuszały na takich osobach skupienia i dobrego czasu reakcji, mimo całego dnia na nogach. Z drugiej strony, Trinity wstawała przeważnie o 9-10 rano, nikt nie gonił jej do pracy o porannych godzinach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. Fakt nie widziały się dawno, ale Ripley zakładała, że ich wyjście na kawę było ot taką grzecznością z obu stron i obie zakładały, że raczej się nie zobaczą. Durant raczej na kolejne wyścigi się nie wybierała, bo to trzeba by było zarywać nockę. -Nie oszukujmy się gdyby nie pieniądze to jednak nie żyłybyśmy na takim poziomie jakim żyjemy - rzuciła z rozbrajającym uśmiechem. Ona sama nie patrzyła na kasę, a możliwość skupienia się całkowicie na pracy, bo to było dla Rip najważniejsze.
-Nie oderwałaś, a propozycja kawy jest bardzo kusząca. Zresztą spacer po długim dniu w biurze zdecydowanie mi się przyda. - gdy odległość między nimi została zmniejszona Ripley po prostu wzięła ją pod rękę czekając tym samym aż sobie ruszą na powolny spacer, a co. Po to tu przyjechała prawda? By miło spędzić wieczór w doborowym towarzystwie. decydowanie bardziej lubiła takie wyjścia niż spotkania ze znajomymi w knajpach.
-To ile wyścigów wygrałaś odkąd widziałyśmy się ostatni raz? - uniosła brew spoglądając na towarzyszkę. To nie było pytanie by zorientować się jak sporo wygrywa Trinity. Była po prostu ciekawa jak wiele nocek ta istota po prostu zarywa i tyle.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie mogła zaprzeczyć prawdziwości jej słów, Trinity miała tego świadomość. Ale z drugiej strony, "pieniądze to nie wszystko", głosi popularny cytat.

- Oczywiście masz rację, ale od kiedy przeprowadziłam się do Seattle, zmieniłam trochę podejście do życia. No bo po co człowiekowi ten cały majątek, skoro nie ma go w życiu z kim dzielić?

Kobieta z chęcią odpowiedziała na gest Ripley, ruszając na powolny spacer. Nie spodziewała się szczerze tego gestu, ale uśmiechnęła się zadziornie przy tym. Mimo niezbyt ciepłego wieczoru i ubioru Tri, towarzyszka mogła odczuć, że od jej ręki bije ciepło.

Zaśmiała się krótko na pytanie jej zadane. Jej ostatnie tygodnie rzeczywiście były wypełnione wyścigami, dokładniej pięcioma od ostatniego spotkania. Mogłoby się wydawać niewiele, ale z drugiej strony, organizacja czegoś takiego nie jest prosta. Zbyt częste wyścigi nocą, przyciągałyby zbyt wiele uwagi policji, a tego nikt nie chciał. Po za tym, stawki były wysokie, Trinity miała za sobą czasy częstych wyścigów, aby wybić się ponad narybek.

- Pięć dokładnie. Trzy jako pierwsza, jeden na drugim miejscu, a piąty...no cóż, skończył się szybko, jednostki pościgowe o to zadbały. - uśmiechnęła się, jakby nie był to dla niej żaden problem. Spojrzała jednak wymownie na Rip.

- Nie przeszkadza ci, że spotykasz się z osobą z pokaźną kartoteką? - fakt, nie miała tam wpisanego żadnego wypadku śmiertelnego, ale większości ludzi przeszkadzałby fakt, że spotykają się z osobą notowaną za częste wykroczenia drogowe i ucieczki przed funkcjonariuszami. Na szczęście, takie wykroczenia często dało się ugłaskać odpowiednim zastrzykiem gotówki, dla odpowiedniego funkcjonariusza.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki Beach”