WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Outfit

Wiedziała, co ma dzisiaj do zrobienia i mimo sprzeciwu, smutku, bezsilności i jeszcze kilku nieprzyjemnych emocji, kłębiących się jej gdzieś pod splotem słonecznym, zdawała sobie sprawę, jaką wagę ma to spotkanie dla jej rodziny. Nie chodziło tylko o interesy, ale i bezpieczeństwo. Przegrała z poczuciem odpowiedzialności i honorem, który nakazywał jej dotrzymać danego ojcu i matce słowa. Obietnicy, którą złożyła, wiedząc, co jest słuszne. Tylko co z jej uczuciami? Uczuciami, które za wszelką cenę chciała okiełznać, a które wychodziły na wierzch w chwilach słabości i zapomnienia. Była kartą przetargową, nagrodą, klejnotem przekazywanym z rąk do rąk, niczym trofeum dla najlepszego, najważniejszego zdobywcy. Co ciekawe, w tej historii widziała głównie czubek swojego nosa, bo zamknięta we własnej rozpaczy, w złości i poczuciu niesprawiedliwości, że ani razu nie zapytała o przyszłego męża. Nie interesowało ją, jak wygląda, ile ma lat, czy jest stary, młody, gruby, chudy, czy jest wdowcem, może ma dzieci, a może jest kaleką lub ma wadę wymowy. Nie przyszło jej nawet do głowy, aby czegokolwiek się o nim dowiedzieć… Aż do teraz. Do ostatniej chwili, do dnia, w którym stanie z nim twarzą w twarz.
Nie udała się z tym ani do ojca, ani matki, nie chcąc zdradzać swojego zainteresowania i wdawać się w bezsensowną dyskusję. Rodzice pokładali w tym ślubie ogromne nadzieje, więc być może próbowaliby przedstawić Javiera Castillo w takim świetle, w jakim mógłby się Marsilii spodobać. Zrobiła więc najprostszą możliwą rzecz i wpisała dane narzeczonego w przeglądarce internetowej w swoim laptopie. Jedyną pewną rzeczą, o której się dowiedziała to, że mężczyzna ceni sobie swoją prywatność. Przynajmniej znalazła jego zdjęcie, chociaż nie było napisane, kiedy zostało zrobione. Westchnęła ciężko i zatrzasnęła sprzęt, bo czas ją naglił, a dalej siedziała w szlafroku, z ręcznikiem na głowie.
Usiadła na brzegu łóżka i zerknęła na kolorową sukienkę w kwiaty, które przyniosła jej niańka. Pewnie wybór matki - ciekawe czy ma wyrzuty sumienia, wydając jedyną córkę za nieznajomego, tylko po to, aby zawrzeć sojusz. Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie, czyste paznokcie, gładką skórę i zaróżowione opuszki palców, a potem powiodła wzrokiem po swoim pokoju. Niedługo zacznie nowe życie, z dala od rodzinnego domu. Wstała, po czym podeszła do szafy, aby wyjąć z niej czarną, żałobną sukienkę. Czuła się, jakby szła na stypę, to tak też się ubierze. Jak wyjdzie w ostatniej chwili, to być może nie każą się jej przebrać. Tak też się stało. Ledwo zdążyli, wjeżdżając na posesję Castillo z ogonem w postaci czarnego auta, w którym siedziało kilkoro uzbrojonych mężczyzn. Przyzwyczaiła się do ochrony i czasami traktowała ich jak element ozdobny - jakby nie byli ludźmi, a rzeczami jak krzesło, lampa czy szafka nocna. Wyglądała na posiadłość, jakby była kolejnym szarym miejscem, w którym przyjdzie jej być, chociaż wolałaby spędzać czas gdzie indziej. Na zewnątrz padał śnieg i małe zmrożone gwiazdeczki osiadały na zewnętrznej stronie szyby, by po chwili roztopić się i wpłynąć po szkle niczym łza. Marsilia przyłożyła na moment palce do okna, jakby chciała poczuć wilgoć. Szyba wewnątrz była zimna, ale sucha - jak jej twarz. Narzuciła na ramiona czarny płaszcz z futerkiem, po czym wyszła z auta, gdy tylko otworzył je jeden z ochroniarzy. Seattle było płaczliwym miastem, śnieg był rzadkością, tym bardziej zaledwie na początku grudnia. Dzisiejszego dnia na zewnątrz panował jednak mróz i biały puch. Białe płatki osiadły na ciemnych włosach dziewczyny i przyczepiały się do jej rzęs, ograniczając widoczność. To zimno miało w sobie coś magicznego. Pozwalało jej odetchnąć orzeźwiającym powietrzem i zachować trzeźwość umysłu. Czuła się trochę jak Gerda w Krainie Lodu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

look

Iluzja.
Trwał w tej bańce pełnej iluzorycznej władzy już od lat. Pierw odepchnięty od rodzinnych interesów; zepchnięty gdzieś na dalszy plan, ukryty w cieniu - byleby nie przyniósł wstydu meksykańskiej familii. Był inny. Od zawsze. Zbyt empatyczny, delikatny, spokojny, jakoby nie byłoby w nim ani grama gorącokrwistości.
Ot taki, niepasujący element na tle latynoskich barw, gdzieniegdzie pokrytych szkarłatem. Czarna owca. Ten gorszy syn Fernanda Castillo.
Teraz jednak wypchnięty na powierzchnię, brodził słabo w świecie, który go przerażał.
Już nie był odpowiedzialny wyłącznie za sieć restauracji. Już nie nadzorował jedynie przychodów, nie pilnował dostaw, ani porządku, jaki panował w rodzimych knajpkach. Teraz widział, jak brudna forsa ląduje na koncie. Jak wciskana jest w obroty restauracji. Miał zastraszać. Rozmawiać z wyżej postawionymi głowami narkobiznesu. Sprawdzał dostawy. Ale nie produktów istotnych dla meksykańskich potraw.
Bezapelacyjnie zajął miejsce Juana.
Stał się jego cieniem. Nowszą, choć niekoniecznie lepszą wersją.
Ojciec pokładał w nim wszystkie swoje nadzieje, cały czas mówiąc przy tym - jakiż on nie jest z niego dumny.
Obłuda goniła obłudę.
Brakowało jedynie pogłaskania go po główce, niczym wiernego pieska.
Javier jednak nie był przychylny jego ideałom i zależało mu jedynie na ucieczce. Choćby na koniec świata.
Większość dzisiejszego ranka, a także przedpołudnia przesiedział w swojej sypialni. Butelka do połowy opróżnionej whisky spoczywała na małym stoliku do kawy. Znieczulał się, nawet jeśli był to błąd. Nie powinien przecież pić przed zaplanowaną uroczystością. Pieprzoną kolacją, na której miał to poznać swoją żonę.
Stary Castillo nie próżnował. Kolumbijczycy panoszyli się, nie tylko jemu mieszając w interesach. Plan uwikłany wraz z głową sycylijskiej mafii zdawał się zatem być bezbłędny. Pozbawiony mankamentu czy ewentualnych niepowodzeń.
Zwiększenie siły, połączenie interesów, poszerzenie terytorium a podpisem owego paktu z diabłem miało być małżeństwo dwojga ludzi, którzy zostali zamknięci w pięknych pozłacanych klatkach.
Bo wiedział, że zdania już nie zmienią Tyrani. Nie było już odwrotu.
W podłym nastroju, przyodział na siebie białą koszulę oraz marynarkę. Musiał wyglądać dostojnie. Jak na prawą rękę kartelu przystało.
Ostatni łyk alkoholu i butelkę zamknął w szafce. Odświeżył się jeszcze, aby nie roztaczać za sobą swądu procentów oraz papierosów. Zerknął przez ramię na zdjęcie brata umieszczone w ramce, w myślach modląc się, aby ten dodał mu otuchy. Gdziekolwiek teraz był.
Wyprostowawszy się, opuścił finalnie sypialnię, by następnie skierować się w stronę schodów. Z pozoru sprawiał wrażenie nader pewnego siebie, aczkolwiek była to jedynie maska, bowiem w środku rozpadał się na tysiące małych kawałeczków.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I’m not ok

Odchyliła głowę, by spojrzeć w niebo. Musiała zmrużyć oczy, bo mimo że niebo było szare, to przez chmury próbowało przebić się słońce, które raziło jasnością. Nawet ciężkie, śnieżne chmury nie mogły powstrzymać promieni.
Miała wrażenie, że pogoda w jakiś sposób odzwierciedla jej sytuację życiową. Ten dom, który miała przed sobą i zmiany, jakie na nią czekają, były jak te szare, ciężkie chmury, które zasypywały wszystko dookoła płatkami śniegu, zamrażając ziemię, rośliny i wszystko w swoim zasięgu.
Czas na nas — popędziła ją matka, która stanęła obok. Marsilia zwróciła na nią wzrok, ale ta go nie odwzajemniła. Tak naprawdę nigdy nie były ze sobą jakoś specjalnie blisko, być może dlatego nie wyglądała na specjalnie przejętą uczuciami córki. Jej rodzicielka była wyraźnie podekscytowana całym tym wydarzeniem, którym był ślub, a co za tym szło połączeniem dwóch silnych rodzin, które miały stawić razem czoło nieprzyjaciołom i ochraniać się nawzajem. Jasne, bardzo to rozsądne i pewnie nie jedna osoba odetchnie z ulgą, gdy połączą siły. Kim była, żeby się temu sprzeciwiać, tym samym narażając wiele rodzin na niebezpieczeństwo? Powinna być rozsądna i zadowolona.
Od dziecka starała się godzić ze swoim losem bycia nie tylko jedyną córką bossa mafii, ale i kobietą, którym nawet bez tego było ciężko. Była do tego stopnia znieczulona, że wiele rzeczy, takich jak broń w domu, ochroniarze, podejrzani ludzie czy pokoje, do których nie miała wstępu, wydawały jej się całkowicie normalne. Dopiero później zrozumiała, że większość ludzi tego nie przechodzi, ale wtedy zrozumiała też wiele innych rzeczy i musiała je przetrawić, nauczyć się z nimi żyć i robić co może, aby sobie z tym radzić.
Teraz też musiała wziąć się w garść i wyciągnąć z tej sytuacji jak najwięcej pozytywów.
Skinęła głową, wsunęła dłoń pod ramię matki i ruszyła z nią w stronę schodów, po których się wspięły, kierując do drzwi frontowych. Drzwi, przez które niedługo codziennie będzie przechodzić. Przyszłego męża wyobrażała sobie jako jednego z tych podejrzanych mężczyzn, którzy kręcili się w pobliżu jej ojca. Jako człowieka zimnego, pozbawionego skrupułów i emocji, przynajmniej nie okazujących ich. Nie była za to pewna co do jego charakteru, bo o tym nikt nie raczył jej wspomnieć. Jej ojciec pewnie nawet zbyt dobrze go nie znał. Czuła się pod tym względem niepewnie, bo ostatnie, na co miała ochotę, to sypianie z kimkolwiek wbrew jej woli czy na przykład przymus zostania matką, na co kompletnie nie była gotowa.
Weszły do holu, a Marsilia nie traciła czasu na błądzenie myślami gdzieś daleko, tylko od razu ukradkiem się rozejrzała. Sama nie wiedziała, czego szuka, może oceniała wystrój, może sprawdzała, ile osób pracuje tutaj dla Javiera, być może szukała jego osoby, by w końcu ujrzeć przyszłego męża na żywo. Opatuliła się futrem nieco ciaśniej, jakby nagle zrobiło jej się chłodniej, niż na zewnątrz.
Wystrój był elegancki, minimalny i stosunkowo zimny. Brakowało jej odrobiny koloru.
Kątem oka zarejestrowała ruch na szerokich schodach ze złota poręczą, wiodących zapewne do sypialni. Odchyliła głowę i zobaczyła gospodarza. Wyglądał niezwykle spokojnie, co tak naprawdę wiele jej o nim nie powiedziało. Wydawał się łagodny, być może był to wyraz oczu, a może brak zbyt wielu zmarszczek, które nadawałyby mu srogi wyraz? Matka wyprzedziła wszystkich z powitaniem, chociaż chyba pierwszy powinien odezwać się gospodarz.
Dziękujemy za zaproszenie — powiedziała z szerokim uśmiechem sama Vittoria Sofia Denaro. Marsilia za to milczała, nie odrywając wzroku od mężczyzny, schodzącego po schodach, stopień po stopniu. Tak jakby to było ostateczne odliczanie do nieuniknionego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zbyt dużo spoczywało na jego wątłych barkach; w głowie zaś rozbrzmiewała pieśń żałobna. Jej poszczególne akordy mroziły serce, a umysł chcąc nie chcąc rozdrapywał stare rany. Znowu widział Juana. Słyszał jego pokrzepiające słowa. On jako jedyny bowiem nie uznawał Javiera za słabego. Dostrzegał w nim dobro. Tak trudno wyłaniające się w tym rodzinnym mroku.
Niepasujący element.
Tylko dlaczego? Bo nic nie działo się wyraźnej przyczyny.
Castillo utracił są wolność w momencie, gdy musiał zająć miejsce swego brata. Drewniane ozdobione ornamentami krzesło po prawej stronie swego ojca.
Jako następca. Jako prawowity dziedzic.
I choć tego nie chciał... Próbował ulecieć - wysoko, gdzieś w stronę słońca; tak chwyciły go szorstkie łapska i bezceremonialnie wcisnęły do klatki. Spowitej złotem. Najdroższej z możliwych. Lecz wciąż klatki.
Teraz czuł się tak, jakoby jakieś niewidzialne kajdany oplotły jego nadgarstki. Wybrano mu żonę. Ponownie zadecydowano za niego. Z nią miał się ożenić. Z nią miał zamieszkać. Założyć rodzinę. Przed oczami jedynie stawała mu sposobność zabawy w dom. Bo jak można było dzielić egzystencję z kimś, kogo się nie kochało? Kogo się właściwie nawet nie znało?
Tu nie było szansy na miłość - tak jak w małżeństwie jego rodziców. Widział i wiedział o licznych zdradach ojca; matka zaś trwoniła pieniądze na kolejne operacje plastyczne.
Ponaciągana, umalowana, wypachniona prezentowała się jak żywa mumia, która mogłaby się rozlecieć przy byle wstrząsach.
I w takim własnie wydaniu powitała wsuwających się w głąb hacjendy gości. Udawała szczęśliwą, wręcz idealną panią domu (choć lokum należało do jej syna), a sztuczny uśmiech nie znikał z jej napompowanych i umalowanych soczystą czerwienią ust. Uważnym, lecz nie nazbyt nachalnym wzrokiem przesunęła pierw po Vittorii Denaro, chcąc się upewnić, która z nich pomimo wieku prezentuje się znacznie lepiej. A potem przyjrzała się swej potencjalnej synowej.
Trochę chudawa.
Przeszło jej przez myśl, bo przecież latynoski słynęły raczej z bujnych kształtów, a tu przed sobą miała coś w rodzaju wymizerniałej, milczącej myszki.
- Wspaniale! Wchodźcie, wchodźcie. Rozgościcie się, a ja przekażę służbie, aby podano jedzenie do stołu - i tu skinęła na Marię, w pośpiechu tłumacząc jej coś w ojczystym języku.
Javier wciąż stał u szczytu schodów. Z dłońmi opartymi o barierkę, wpatrywał się w prezentowaną mu scenerię. Nie wyglądał władczo, ani groźnie. W ciemnych oczach odbijał się smutek, a wnętrze prosiło, by przerwać rozpoczynającą się maskaradę.
Cierpiał i nie chciał by cierpiała i ona. Pobieżnie zerknął w jej kierunku - była młoda i śliczna. Przyodziana w czerń znalazła się w na własnym pogrzebie.
Na ich pogrzebie.
Wtem czyjaś silna dłoń w geście zachęcającym pchnęła młodego Castillo ku stopniom. Ten kątem oka zerknął na twarz ojca, który cały rozpromieniony sunął już w dół.
Pierw przywitał się z damską częścią towarzystwa; kolejno całując je w dłonie. Uchodził za czarującego i niezwykle szarmanckiego mężczyznę. Nie dziwne więc, że młode kobiety ustawiały się do niego w kolejce (z drugiej strony jednak mógł je przyciągać ten finansowy aspekt).
Fernando zwrócił się teraz do swojego przyjaciela i partnera w interesach zarazem. Krótkie szepty przecięły powietrze, aż wzrok każdego z obecnych zatrzymał się na Javierze. Ten już dołączył do tych radosnych elementów spotkania. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Nie potrafił się też wysilić na uśmiech. Odczuwał dyskomfort; ten mentalny rzecz jasna.
Ale musiał robić dobrą minę do złej gry.
- Bardzo miło mi poznać - odezwał się niskim nieco chrapliwym głosem. Pierw przywitał się z Vittorią, i tak jak ojciec ucałował jej dłoń. Potem zwrócił się do swojej przyszłej żony, racząc ją tym samym gestem powitalnym. Unosząc głowę na wysokość jej twarzy, zerknął odruchowo w oczy. Jakoby bez słów, próbował przekazać, że zrobi wszystko, aby wyciągnąć ich z tego włosko-meksykańskiego bagna...
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdy stała na marmurowej posadzce, w czarnej sukni z obrzydliwie drogim futrem na ramionach, które jako jedyne dodawało jej otuchy i ciepła, zdała sobie sprawę, że chyba przesiąknęła rodzinnym mrokiem bardziej, niż myślała. Stała się zgorzkniała i obojętna. Czy to nie było sprzeczne z tym, co mówiono o włochach i ich gorącej krwi. Czuła w sobie ten temperament przez wiele lat, jeszcze wcale nie tak dawno. Być może jeszcze się w niej kryje? Być może przygasł tylko na krótko moment, czekając aż coś rozpali go na nowo - ktoś albo sama Marsilia, gdy będzie tego na nowo potrzebować. Będąc tu, czuła się zrezygnowana, przegrana, w końcu jej los właśnie się przypieczętował. Być może po tym, jak przeżyje te kolacje, łatwiej będzie jej przejść przez ceremonię zaślubin i huczne wesele. Nawet w białej sukni. Patrzyła na Javiera Castillo, nie widząc tego, kim naprawdę był. Widziała tylko swoje wyobrażenie o nim, a dla niej każdy biznesowy partner ojca to bezduszny gangster, dla którego najważniejsze są pieniądze i władza.
Przeniosła beznamiętne spojrzenie na przyszłą teściową.
Trochę napompowana.
Widać było, że dla tej kobiety również pieniądze znaczą wiele. — Miło mi — mruknęła, tuż po tym, jak została bezceremonialnie szturchnięta przez własną matkę. Zaraz po tym Pani Castillo zaczęła rozmawiać ze służącą po hiszpańsku. Tylko tego brakowało. Nie, wróć, brakowało jeszcze teścia, który z resztą zaraz się pojawił i uraczył je pocałunkami, które według niej były teatralną, nie do końca udaną próbą rozluźnienia atmosfery. Matka była jednak zachwycona, na co Marsilia o mało co nie przewróciła oczami. Powstrzymała się jednak, zaciskając na moment zęby. Zza ich pleców wyłonił się ojciec Marsilii, w jeszcze droższym futrze, niż te, które nosiła ona. Głowy dwóch sprzymierzonych rodzin wdały się w dyskusje i panowie poszli prawdopodobnie na drinka i cygaro. Marsilia wykorzystała małe zamieszanie, aby czmychnąć ukradkiem na oszklony taras na tyłach domu. Zauważyła wyjście na niego z drugiej strony salonu. Przed kolacja chciała jeszcze chwile popatrzeć na śnieg, który z jakiegoś powodu napawał ją spokojem. Miała ochotę na papierosa, ale przyrzekła matce, że nie będzie palić podczas ich spotkania z rodziną Castillo, aby przez cały czas ładnie pachnieć. Jakby to było ważniejsze od zdrowia, co chyba powinno być priorytetem matki względem dzieci.
Opatuliła się futrem szczelniej, aby bardziej się ogrzać i patrzyła na mroźne gwiazdki, chcąc przedłużyć tę chwile jak najdłużej się da.
Żałowała, że jej bracia nie mogli przyjechać razem z nią. Czułaby, że naprawdę ma jakieś wsparcie. Nie widziała jednak żadnego rodzeństwa Javiera. Być może z tamtej strony będzie również tylko on i jego rodzice. Przynajmniej liczebnie nie będą mieć dziś przewagi, nie licząc służby i nie wspominając o tym, że byli na ich terenie.
Rozejrzałam się ukradkiem po tarasie. Musiała przyznać, że posiadłość była dosyć imponująca. Elegancja i duża przestrzeń były plusami tego miejsca. Miała jednak wrażenie, jest tutaj dosyć chłodno.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmęczony.
Tak właśnie się czuł.
Zmęczony nowymi obowiązkami.
Zmęczony decyzjami ojca.
Zmęczony żałobą, które obfitowała w bezsenność.
Był zmęczony.
Ciągłą walką z własnymi demonami.
Przeciwnościami, które co rusz pojawiały się na jego drodze.
Udawaniem, że wszystko jest w porządku - a przecież nie było.
Nic nie było, jak powinno, bo zamiast ładu otrzymał kompletny chaos.
Wszystko wirowało i znikało raz za razem.
Niekiedy gubił wątek prowadzonej rozmowy i nieco zdezorientowany prosił wtedy o powtórzenie fragmentu dyskusji.
Nie był sobą.
Od momentu, gdy po Juana dłoń wyciągnęła cuchnąca Śmierć.
Tutaj, pośród gości. Obok swej przyszłej (acz wciąż nieznanej) żony, sprawiał wrażenie człowieka zamkniętego w sobie. Wyłączył się na otaczającą go rzeczywistość, machinalnie wykonując jedynie czynności ludzkie. Poruszał się, uśmiechał (sztucznie) i mówił to, co jego ojciec pragnąłby usłyszeć. Nie mógł mu przynieść wstydu, ogromu rozczarowania, gdyby nie powielił schematu zachowania własnego brata.
Mimo, że do kurwy nim nie był!
Nieco ociężale, z wyczuwalnym trudem i maską, którą przyodział, skierował się za domownikami oraz gośćmi do obszernej jadalni.
Na stole pojawiały się kolejne potrawy. Przyjemnie drażniące nozdrza i prowokujące łaknienie. Wyglądały i pachniały niezwykle smakowicie.
Kwintesencja meksykańskiej kuchni.
Matka się postarała. Znaczy... To nie ona gotowała. W żadnym wypadku. Ryzykowałaby wtedy ewentualnymi zniszczeniami swych idealnie wypiłowanych i umalowanych paznokci - dzisiaj w odcieniu szkarłatnej czerwieni. Kolorze krwi. Spływającej po klatce piersiowej jej pierworodnego.
Ojciec wspomniał mu kiedyś, iż jego żona była znakomitą kucharką. Teraz jednak wolała wydawać rozkazy służbie, zamiast sama zaskoczyć czymś rodzinę i możliwych gości.
Bo tak było łatwiej.
Bo tak było prościej.
Pieniądze zmieniały człowieka i jego perspektywę na aktualną oraz dalszą egzystencję. Castillo byli tego najlepszym przykładem.
U progu jadalni stworzyło się niemałe zamieszanie. Nie wszystko z kolacji było przecież gotowe. Głowy biznesowe żartując odeszły nieco na bok. Na szklaneczkę dobrego koniaku. To samo zrobiły kobiety. Matki. Żony. Chwaląc swoje sukienki.
U kogo kochana się czeszesz?
Plotkując zawzięcie usiadły na obitej białą tkaniną kanapie.
Javier zerknął w bok - marząc o choć tymczasowej kryjówce. Pragnął zebrać myśli i odetchnąć głęboko, bowiem ta tragikomedia nadszarpywała, subtelnie póki co, jego nerwy. Wtedy też zauważył ją. Tą, z którą niedługo połączy go święty węzeł małżeński.
Uciekła. Tak jak i on zamierzał.
Nie zastanawiając się zatem, ruszył jej śladem.
Co ma być to będzie.
Pomyślał i zawahał się przed wejściem na taras. Nie chciał, aby poczuła się osaczona. Żałobna barwa jej sukienki sugerowała pogrzeb. Duszy rzecz jasna. A jego własna konała.
Wykonał zatem ruch, ówczesne nabierając dużo powietrza do płuc, po czym wślizgnął się w towarzystwo, od razu podsuwając kobiecie zapalniczkę pod nos. I jemu chciało się palić. Kurewsko mocno.
Obrazek

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”