WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Brunetka skinęła głową, a przez jej drobną twarz przemknął cień uśmiechu. Doskonale rozumiała punkt widzenia Poli. Sama także próbowała pocieszać się w ten sposób. Naprawdę chciała wierzyć w to, że wszystkie bliskie jej osoby, które odeszły w niedawnym czasie, znajdowały się teraz w lepszym miejscu. Był taki moment, w którym Veronica znalazła się na samym dnie. Po traumatycznych przejściach kompletnie się załamała. Przez dłuższy czas nie miała nawet motywacji do tego, aby wstać z łóżka. Obecnie czuła się lepiej, ale wiedziała, że gdyby nie otrzymała profesjonalnej pomocy, to z pewnością wciąż tkwiłaby w martwym punkcie. Wciąż nie uporała się z pewnymi sprawami. Czuła się strasznie samotna i bardzo tęskniła za swoim byłym narzeczonym. — Chyba nie mam w tej kwestii nic do dodania, pięknie to ujęłaś — skwitowała krórtko i sięgnęła po swój kieliszek. Upiła łyk wina i na chwilę pogrążyła się w zamyśleniu.
Do świata żywych wróciła dopiero, gdy usłyszała kolejne słowa swojej młodszej siostry. Na początku była lekko zdziwiona, ale w pełni rozumiała jej obawy oraz rozterki. Dorosłe życie było trudne i pewne rzeczy nie były już oczywiste. — To prawda, nic nie jest już takie jak kiedyś, ale wiesz… Ja zawsze wychodziłam z założenia, że dom to ludzie, a nie budynek — wyznała i posłała w jej kierunku ciepłe spojrzenie. — Masz tu mnie, Dani, Theo. Kochamy Cię i zawsze będziemy obok — zapewniła ją, choć doskonale wiedziała, że “zawsze” było pojęciem względnym.
Veronica miała na karku już przeszło trzydziestkę, ale wciąż były pewne rzeczy, których nie potrafiła zrozumieć. Choć pracowała w policji, nie wierzyła w sprawiedliwość. W swojej karierze widziała wiele przypadków, kiedy nawet najgorsze zbrodnie uchodziły niektórym na sucho. Sama robiła wszystko, aby uczynić świat lepszym miejscem. — Życie nie zawsze jest sprawiedliwie, ale to nie znaczy, że nie trzeba się starać. Wręcz przeciwnie, sama robię wszystko, co w mojej mocy, żeby życie innych było choć trochę łatwiejsze — Veronica traktowała swoją pracę jako pewnego rodzaju misję i nie zamierzała z niej zrezygnować. Niebezpieczeństwo, które wiązało się z jej pracą przerosło także Joel’a. Mężczyzna nie wytrzymał presji i w końcu odszedł. — Naprawdę to doceniam, ale musisz myśleć też o sobie. To mnie uszczęśliwi — zapewniła ją i posłała w jej kierunku ciepłe spojrzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała tak naprawdę czy jest jakiś bóg i jaki on jest. Tak wiele teorii, tak wiele wiar i czysta nauka - masa rzeczy sobie przeczyła, a zarazem w sercu czuła, że bez względu na wszystkie fakty lubiła wierzyć w coś większego. Pewnie dlatego wciąż gościła podczas niedzielnych mszy w kościelnych ławach z nadzieją, bo w nich czuła napływ mocy; to tam czuła się spokojniejsza. Z resztą sam Anton nie tylko pomógł odnaleźć się jej po śmierci kuzynki, ale też na nowo zagrzać kościelne ławki po tym jak nagle zniknęła wyjeżdżając z Seattle, bo wtedy jej wiara mocno się zachwiała.
Kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu. — Wiem, że dom to ludzie, a nie budynek. Zawsze byłam… jestem podobnego zdania — przytaknęła spoglądając na siostrę troskliwie — mam was i wspaniałych przyjaciół, więc dlaczego zrobił się z tego wszystkiego taki burdel? — nie potrafiła już dłużej ściskać w sobie bezsilności. Czasami zastanowiała się jak doszło do tego, że tak zapaskudziła swój ogródek - odrzuciła narzeczonego, którego przecież kochała; pocałowała przyjaciółkę w przeddzień ślubu, a teraz jeszcze pakowała się do czyjegoś małżeństwa? Dlaczego popełniała emocjonalne samobójstwo i nie chciała się wcale przed tym chronić? Tak naprawdę to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane, bo czymś ważnym dla niej samej kierowała się porzucając Dextera. Mikael nie był jej obcy już dekadę temu, a teraz wszystko wróciło nawet po tak długim czasie, więc czy można było to nazwać jedynie romansem? Na poprawkę trzeba było też wziąć to, że od roku nie pozbierała się po utracie jednej z najbliższych osób w jej życiu, więc czy jakiekolwiek działania podejmowane przez nią w ostatnim czasie można było wpychać do grupy tych - odpowiednich? No chyba nie. To się mnożyło, potęgowało, nakręcało wzajemnie - nic dziwnego, że czasem miała ochotę po prostu uciec. Tylko czy powinna uciekać w chwili, gdy grunt osuwa się jej pod stopami, a jej wyidealizowany świat lega w gruzach? Wyjazd ją zmienił; udowodnił, że świat nie jest taki idealny i sprawiedliwy jak kiedyś się jej wydawało, ale zamiast ostudzić to jej zapał zadziałało zupełnie inaczej. Jeszcze mocniej chciała uczynić ten świat lepszym, ale wpierw chyba pora posprzątać własny bałagan. — Masz rację… chyba trochę się pogubiłam — przyznała, bo choć nie miała odwagi powiedzieć siostrze jakie błędy ostatnio popełniła, mogła się przyznać, że w ogóle do jakiś doszło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~~003~~ Podobno w czarnym jej do twarzy... Tinder - mobilny portal randkowy korzystający z technologii lokalizacji. Modny w ostatnim czasie i wyjątkowo wygodny sposób na zawieranie znajomości. Choć, sama Giselle nigdy nie narzekała na brak zainteresowania płci przeciwnej i nie poczuwała się do tego, aby z takowych aplikacji korzystać, to jednak ostatecznie, dołączyła do ulokowanej tam społeczności. Dlaczego? Odpowiedź na to pytanie, okazała się być prostsza, niż można by pierwotnie zakładać. Otóż owa aplikacja, zawitała na telefonie urodziwej Włoszki w wyniku czystego przypadku. A konkretniej rzecz ujmując, była to konsekwencja idiotycznego w mniemaniu Gii, przegranego przez nią zakładu, jaki zawarła z jedną ze swoich koleżanek z wybiegu.
W ten oto sposób wschodząca "gwiazdka" która pomimo uwielbianej przez siebie sławy, starała się chronić swoją prywatność za wszelką cenę, założyła sobie aplikację randkową, wywołując tym samym całkiem spore zamieszanie w mediach społecznościowych. Początkowo nie bardzo jej się to podobało, lecz w miarę upływu czasu, kobieta nauczyła się przymykać przysłowiowe oko, na niektóre związane z posiadaniem tindera niedogodności. W końcu te trzy miesiące, czyli czas ujęty w przeklętym zakładzie to wcale nie tak dużo, prawda?
Tygodnie mijały, a Panna Accardi złapała samą siebie na tym, że w swym wolnym czasie, coraz częściej zdarza jej się zaglądać na tindera. A wszystko za sprawą pewnego, konkretnego mężczyzny, którego tam znalazła. Harper-Jack Dweller - był głównym winowajcą danego zamieszania. W prawdzie, Włoszka miała już okazję poznać wcześniej wspomnianego mężczyznę, podczas jednej z imprez, na której oboje byli gośćmi, to jednak w tamtej chwili, nie było możliwości, aby wdać się z nim w jakąkolwiek, dłuższą pogawędkę, dzięki której szatynka, miałaby szansę poznać muzyka choć odrobinę lepiej. Dlatego, gdy przewrotny los po raz kolejny, zechciał ich drogi ze sobą skrzyżować, ta nie zamierzała się temu przeciwstawiać.
Tak to prawda, nawiązali ponownie kontakt, a nawet Harper-Jack zaproponował jej spotkanie i choć Giselle oficjalnie nie potwierdziła swojego przybycia, skrupulatnie analizując wszystkie możliwości, jakie posiadała, to jednak ostatecznie, pojawiła się na miejscu, punktualnie o godzinie, którą zaproponował jej mężczyzna. Podchodząc do baru, zamówiła swoją ulubioną margaritę. Przy takich okazjach, jak ta wprost nie potrafiła sobie jej odmówić. Właśnie wtedy, poczuła za sobą czyjąś obecność. Odwracając się z kieliszkiem w ręku, ujrzała swojego dzisiejszego towarzysza.
- Oj Dweller, Dweller...masz całkiem niezły gust. - Uraczyła go swoim dźwięcznym głosem i firmowym, czarującym uśmiechem. Ten wieczór zapowiadał się interesująco...

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Tinder - kolejny z nowoczesnych cudów oferowanych ogłupionej kapitalizmem gawiedzi, mający urozmaicić, ubarwić, i ułatwić to jej rzekomo szare, nudne i niesłychanie trudne życie (w którym wielką bolączką jest na przykład brak szybkiego WiFi albo fakt, że aktualizacja iPhone'a włącza się akurat wtedy, gdyśmy byli bardzo, bardzo blisko pokonania nowego rekordu w Candy Crush). Ikonka niby taka jak inne, demokratycznie ustawiona w równym rządku koło symbolu aplikacji pogodowej, tej do medytacji, oraz jeszcze jednej, służącej do przeróbki zdjęć wstawianych potem na Instagram... a jednak wyjątkowa w jakimś sensie, wymownym kształtem płomyka odcinająca się z tła innych technologicznych insygniów.
Proste remedium na samotność po dwunastu godzinach spędzonych w pracy, stawka w spontanicznym zakładzie, albo pomysł na wieczór, gdy inne przechodzone lub z jakiejś przyczyny nieaktualne - każdy, najeżdżając palcem na biało-pomarańczowy kwadracik, miał własną przyczynę (i nie było chyba sensu przekrzykiwać się, która była wartościowsza).
Dla Harper-Jacka Dwellera powodem, dla którego włączył dziś tindera była - stojąca zresztą za większością czynności, którym zblazowany muzyk oddawał się w wolniejszym czasie - nuda. Monotonia, rutyna i znużenie dopadające takich, co mieli już wszystko i byli już wszędzie, i naprawdę już nie wiedzą czym wypełnić kilkugodzinną dziurę w terminarzu, gdy wszelkie koncerty zagrane, imprezy zaliczone, wywiady udzielone, a sen jakoś nie chce przyjść (logiczne, gdy organizm jadący na stymulantach różnej maści przyzwyczaił się już do niespania).
Przesuwając palcem po ekranie raz w lewo, raz w prawo, Dweller czuł się tak, jakby przeszedł przez magiczne, lecz krzywe zwierciadło, i sposobem tym trafił z powrotem do dzieciństwa - czasów obsesyjnego kolekcjonowania pokemonów, albo gry w tamagotchi do wyczerpania pojedynczej bateryjki wciśniętej w kolorowe urządzonko. Zasada była w końcu ta sama - nazbierać ile się da, podtrzymać relację przy życiu lub, jeśli jednak się nie spodobało, ukręcić jej łeb. A to, że w jednym przypadku chodziło o pikselowe postaci o nadprzyrodzonych zdolnościach czy mechaniczne zwierzątka, a w innym - o ludzi, często o pseudonimach w miejscu prawdziwych imion i fałszywych liczbach wbitych w rubryczkę na "wiek"... nie stanowiło chyba aż tak znaczącej różnicy.

Dweller tinderem się bawił. I czasem z tych zabaw coś wychodziło, a innym razem - zupełnie nie. Nie był uzależniony, nie maltretował aplikacji w każdym dostępnym momencie; niejednokroć jednak odpalał ją w przerwie między próbami, albo w drodze z eventu na event, wciśnięty w tylne siedzenie prowadzonego przez szofera samochodu.

Tego wieczoru ziszczał się scenariusz numer dwa: Harper-Jack znajdował się właśnie w interwale między całym popołudniem spędzonym na jakiejś wystawie, a wieczorem mającym wypełnić się imprezą po premierze czyjejś tam płyty (nie pamiętał czyjej, miał zamiar dowiedzieć się dopiero na miejscu), gdy ekran jego iphone'a rozjarzyło automatyczne przypomnienie, że tindera nie używał już od CAŁYCH DWÓCH DNI. Stuknął opuszką palca w ekran, zalogował się i natrafił zmęczonym spojrzeniem na ładną, wyrazistą twarz jednego ze swoich niedawnych matchów. Giselle Accardi. Lat dwadzieścia trzy (ostatnimi czasy, z jakiegoś względu, nowa ulubiona liczba piosenkarza).
Klik, klik, klik. Krótka rozmowa, ujawniająca, że żadne nie miało na ten wieczór lepszych planów, by zrealizować wreszcie spotkanie z prawdziwego zdarzenia - takie twarzą w twarz, a więc bardziej na serio, chciałoby się rzec, nie przypadkiem i w przelocie - jak na imprezie, na której spotkali widzieli się pierwszy raz.

Giselle - co było do przewidzenia, nie dała mu oczywiście jednoznacznej odpowiedzi. Krygowała, kusiła się, wodząc za nos zapowiedzią, że może przyjdzie, a może nie. Nie był zaskoczony; ba, tolerował tę formę flirtu cierpliwie, a nawet z uśmiechem pewnego oczarowania tańczącym na wargach. Wiedział, że ten typ tak ma - musi udawać trudną do zdobycia.
  • Sam przecież robił dokładnie to samo.
Wysiadając z samochodu u stóp The Nest, i w drodze windą na ostatnie piętro rozświeconego blichtrem budynku, HJ nie zakładał, jak ten wieczór się potoczy, czy też - gdzie dokładnie chciałby go zakończyć. Liczyło się, że o ile Accardi planowała zaszczycić go swoją obecnością, przynajmniej mógł liczyć na jakąś rozrywkę. Pieprzony Prescott nie odbierał telefonu, a on naprawdę nie chciał być dzisiaj sam.
Przez próg baru na dachu przeszły najpierw srebrne sztyblety - w krokach stawianych pewnie, zamaszyście, z manierą, która niektórych wprawiała w lekkie rozbawienie, a innych w podziw - a potem cała reszta Dwellera: długie, chude nogi w wąskich czarnych spodniach, wzorzysta atłasowa koszula z kołnierzem na kształt kryzy, niedopiętym i rozchełstanym nieco na piersi, i skórzana kurtka, która wieńczyła to wszystko w typowym dla wokalisty stylu. Skierował się od razu do barowej lady - a przy niej, do jedynej osoby, która w tych okolicznościach mogłaby zwrócić jego uwagę (a zwracała ją: zgrabnym, smukłym ciałem, czernią oplatającej ciało to koronki i burzą długich włosów opadających kaskadą na szczupłe ramiona). Odwróciła się dokładnie w chwili, w której zatrzymał się za jej plecami - zupełnie tak, jakby wyczuła jego obecność.
- Giselle Accardi. Zaczynamy od komplementów? - zagaił z pewną dozą przekory, nachyliwszy się, by złożyć na policzku dziewczyny przelotny, ledwie zauważalny pocałunek na powitanie. Muśnięcie. Niby-dotyk, z prawdziwą bliskością nic jeszcze niemający wspólnego. - A więc moja kolej: wyglądasz zjawiskowo. I drinka też pijesz niczego sobie - uśmiechnął się, bez skrupułów zaglądając w trzymany przez dziewczynę kieliszek. Margaritę rozpoznał od razu, a potem krótkim ruchem dłoni zasygnalizował barmanowi, że będą potrzebować następnej kolejki. Im szybciej, tym lepiej.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli Giselle miałaby w jakikolwiek sposób ocenić dzisiejszy wieczór, to musiała przyznać szczerze, iż ten zapowiadał się niezwykle interesująco. Miejsce, do którego zaprosił ją Harper-Jack idealnie wpasowywało się w kanon tych, które zwykła odwiedzać, gdy mogła pozwolić sobie na luksus w postaci posiadania jakiegokolwiek wolnego czasu. A, że takowym dysponowała naprawdę rzadko - wymagania, jak nie trudno się zapewne domyślić, miała całkiem spore, ale jednocześnie ani przez chwilę, nie wątpiła w to, że Dweller temu sprosta.
"Gdyby było inaczej, nie pojawiłaby się tutaj ani dzisiaj, ani nigdy...."
Cóż za ironia losu, modelka miała przed sobą najprawdziwszą gwiazdę rocka. Człowieka, który swoim niezaprzeczalnym talentem, wyglądem i sposobem bycia, doprowadzał fanki do szału. Te zapewne płaciły nie małe pieniądze, aby móc na koncertach podziwiać swojego idola w akcji, a Giselle? Miała go tutaj, teraz i na wyłączność... A co najciekawsze, nawet nie dlatego, że sama nabrała ochoty na to, by się z nim zobaczyć. To ON zapragnał spotkać się właśnie z nią. Swoją drogą, to było całkiem przyjemne uczucie, które miło łechtało jej i tak już sporych rozmiarów ego.
- Hmm...- Mruknęła, niczym dobrze najedzony kociak, zachowując się zupełnie tak, jakby naprawdę się nad tym zastanawiała. Choć w rzeczywistości doskonale wiedziała co chciała powiedzieć, kiedy i w jaki sposób to robić, aby skutecznie zwrócić jego uwagę. Nie, żeby jakoś szczególnie jej na tym zależało, ona po prostu taka już była.
Jedni to akceptowali, inni niekoniecznie, ale sama Accardi nie przywiązywała do tego większej wagi.
- Ja zawsze wyglądam zjawiskowo, Harper. Nie mam innego wyboru. - Wzruszyła nieznacznie ramionami, nie odrywając od niego intensywnego spojrzenia swoich błękitnych oczu. - A Margarita? - Uniosła nieznacznie ku górze kieliszek, który z gracją dzierżyła w swojej smukłej dłoni. - Jest jednym z moich ulubionych drinków. - Mówiąc to, Gii dopiła do końca napoczęty trunek, następnie odkładając puste szkło na ladzie.
- Dziś jednak jestem skłonna eksperymentować, więc jeśli jest coś, czym możesz mnie uraczyć, nie odmówię...- Niema zachęta? Niewinny flirt? A może jedno i drugie? Z tą niecną kusicielką, nigdy nic nie wiadomo. Kobieta odruchowo przygryzła zębami swoją dolną wargę, obserwując jak kelner wręcza im, złożone wcześniej przez Dwellera zamówienie. Nie wiele myśląc, po chwili Giselle zsunęła się z barowego stołka, wzięła do ręki ofiarowany jej kieliszek i ruszyła przed siebie. Zgrabnie wymijając swojego dzisiejszego towarzysza, pomknęła do najbardziej oddalonego na dachu restauracji stolika, takiego który zapewniłby im znacznie więcej prywatności. Zajmując przy nim miejsce, z satysfakcją obserwowała poczynania Harpera. Droczyła się z nim, to było nawet bardziej, niż oczywiste, ale jej poczynania miały w sobie także to drugie, skrzętnie skrywane dno.
Tak to prawda, Panna Accardi doskonale odnajdywała się w centrum uwagi. Uwielbiała być na przysłowiowym świeczniku, lecz dzisiaj pragnęła czegoś zupełnie odwrotnego. W końcu nie na darmo powiadają, że kobieta zmienną jest...

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Zapytany kiedyś - nie pamiętał już, czy to przez jakiegoś dziennikarza, fana, czy któregoś ze znajomych, chylącego się w piątkowy wieczór nad niepoliczalnym kieliszkiem Châteauneuf-du-Pape - jak najłatwiej odróżnić osobę zamożną od sytuowanej przeciętnie, lub po prostu ubogiej, Harper-Jack odparł, że to przecież banalnie proste. Zastanowić się należy jedynie, co dana osoba ceni sobie bardziej: czas, czy pieniądze? Co bardziej oszczędza? Czym częściej, i chętniej, szasta?
Bogactwo zaczynało się bowiem - w jego odbiorze przynajmniej - tam, gdy dodatkowe pięć minut wolności i swobody celebrowało się bardziej, niż dodatkowe pięć koła (albo pięć dolców, w wersji ekstremalnej), na koncie bankowym. Bogactwo to był niewielki, lecz hojny - z napiwkiem - zwitek banknotów wciśniętych w dłoń taksówkarza, dostawcy zakupów spożywczych, kuriera zamówionego na już, choć ktoś w innej sytuacji fatygować by się musiał na piechotę, w pojedynkę, samemu. Bogactwo to były te momenty, w których luksusem okazywał się wolny wieczór - a nie na przykład możliwość kupienia sobie jedwabnego szalika od Zegny ot tak, w ramach zachcianki, bo jego kolor pasował akurat do sznurówek noszonych tego dnia w zamszowych oksfordkach.
Dweller rozumiał. Dweller wiedział, jak to jest - w wiecznym pędzie między obowiązkami zawodowymi i towarzyskimi, w ciągłej konieczności żonglowania godzinami doby niczym piłeczkami stojącymi w ogniu - dyspozycję wolnego czasu postrzegać w kategorii luksusu.
Tym przyjemniej mu więc było, że swój wolny wieczór Giselle Accardi postanowiła spędzić właśnie w jego towarzystwie...

Co wcale nie oznaczało, jednocześnie, że zamierzał przedwcześnie odpuścić okazji, by się z nią trochę podroczyć.
- Zawsze ma się wybór, Giselle - odparł natychmiast, automatycznie, szybciej może nawet, nim zdążył faktycznie poczuć gatunkową wagę tego, prostego niby, stwierdzenia.
Prawda. Zawsze miało się wybór, a sytuacje bez wyjścia były zazwyczaj takimi, w których po prostu patrzyło się w niewłaściwym kierunku - wystarczył więc niekiedy jeden krok, przesunięcie ciała trochę bardziej w lewo, odrobinę na wschód, albo po prostu w stronę przeciwną, niż wcześniej obrana, żeby zobaczyć, że jednak jest. Wyjście. Rozwiązanie (takie za sześć miesięcy, na przykład, Harper?). Ratunek - Czasem tylko nie chcemy się do tego przyznać przed samymi sobą.
Wiedział, że ona nie o tym, a jednak jakoś nie mógł się powstrzymać przed łagodnym zatopieniem myśli w głębszej filozofii.

Odebrał od barmana swoją porcję alkoholu, wysiłek mężczyzny nagradzając (zbyt) wysokim napiwkiem wręczonym bez zbędnej nonszalancji, a potem dał się powieść w upatrzony sobie przez Giselle odległy kąt tarasowej przestrzeni. Uśmiechnął się po drodze uprzejmie do paru, najpewniej rozpoznających go z okładek magazynów, albo z vipowskich imprez w zachodnim Downtown, osób, jednocześnie krokiem mniej zamaszystym niż zwykle starając się nie robić zbędnego zamieszania wokół swojej obecności.

Zatrzymał się wreszcie, gdy zrobiła to i Accardi. Stolik, który dla nich wybrała, był jednym z tych wyższych, ale i skrytych sprytnie za przepierzeniem podświetlanego parawanu. Ze śliskiej posadzki wyrastały przy nim dwa modernistyczne hokery; nie tracąc czasu, Dweller umościł się na jednym z nich, wznosząc lekko kieliszek w pierwszym tego wieczora toaście.
Za spotkanie?
Za decyzje, Giselle. Podjęte błędnie, podjęte nie w porę, i te niepodjęte wcale.

- Więc? Za co dziś tak w zasadzie pijemy...? - zagaił lekko, umoczywszy wargi w przyjemnym, cierpkim chłodzie drinka; powolnym, skrupulatnym ruchem rozprowadził wilgoć alkoholu po tkance dolnej wargi - Podobno każdy powód jest dobry, ale niektóre lepsze od pozostałych...

On zaś powodów miał kilka. Jeden w Ballard, jeden w Portage Bay, ostatni za to - w Queen Anne.
Ostatnio zmieniony 2021-12-08, 21:11 przez harper-jack dweller, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W rzeczywistości Giselle goniła za sławą i marzeniami już od chwili, gdy wyfrunęła z bezpiecznego, choć w jej mniemaniu pozostawiającego zbyt wiele do życzenia, rodzinnego gniazda. Choć od tego niezwykle istotnego momentu, minęło już blisko pięć długich, niczym wieczność lat, Panna Accardi ani razu nie pomyślała o tym, aby wrócić do najbliższych.
Nawet teraz, gdy urodziwa brunetka w końcu, poczęła spełniać się w roli charyzmatycznej, rozchwytywanej, być może najlepszej i najlepiej opłacanej modelki na świecie, nie poczuwała się do tego, aby nawiązać jakikolwiek kontakt z pozostawioną gdzieś za sobą rodziną. Będąc twarzą domu mody Gucci, we Włoszech bywała dość regularnie, lecz nawet to nie skłoniło jej do "nagięcia" przysięgi, którą złożyła samej sobie, na chwilę przed tym, zanim dołączyła do tego niekończącego się wyścigu szczurów.
To wcale nie tak, że brunetka wzgardziła rodziną, ponieważ miała ku temu jakieś żelazne powody. Prawdę powiedziawszy, ta niezwykłe atrakcyjna, choć obłudna kobieta, była po prostu, najzwyczajniej w świecie niewdzięczna. Dlaczego? A choćby dlatego, że Państwo Accardi, darzyli bezgraniczną miłością wszystkie swoje pociechy. Nawet tę najmłodszą, sprawiającą im wówczas nie lada problemy. Pracowali dzień i noc, aby żadnej z córek nigdy niczego nie brakowało. Nie byli zamożni, biedni również nie, lecz łasej już wtedy na bogactwo Giselle, to nie wystarczało. Serce rodziców, zostało bezpowrotnie złamane, gdy ich ukochana córeczka, odeszła nie oglądając się za siebie. Bez choćby mrugnięcia okiem, zamieniając ich miłość, na tak bardzo pożądane przez nią pieniądze i sławę.
Wracając jednak do wydarzeń chwili obecnej...
Harper-Jack miał rację. Zawsze istnieje jakiś wybór. A nawet, jeśli na pierwszy rzut oka takiego nie widać, to znaczy, że należy go sobie stworzyć. Tak, jak w danej chwili, czyniła to właśnie Giselle. Kobieta przesunęła leniwym spojrzeniem, po niemalże całej sylwetce swojego dzisiejszego towarzysza, zupełnie się z tym nie kryjąc. Kobieta jednocześnie zastanawiała się, czy Dweller prywatnie, zdała od ciekawskich oczu, czy paparazzi, jest równie ekstrawagancką osobą? Nie pozostało jej nic innego, jak sprawdzić słuszność swoich przypuszczeń.
Pozwolisz mi na to, Harper? Zgodzisz się, prawda?
- Wypijmy za...zapomnienie. - Odparła niespodziewanie, tak bardzo łaknąc choć na jedną noc oderwać się od świata, w którym się dusiła. Od otaczającej ją zewsząd rzeczywistości i presji, za jaką niegdyś tak goniła. Z tą myślą, uniosła nieznacznie kieliszek, który od kilku chwil, dzierżyła w swej smukłej i jakże delikatnej dłoni. Charakterystyczny dźwięk wznoszonego właśnie toastu, wywołał nieco szerszy, acz równie tajemniczy uśmiech na kobiecej twarzy.
- Czemu mogę zawdzięczać to dzisiejsze spotkanie, Dweller? Czego tak naprawdę ode mnie chcesz? - Zapytała z zaintrygowaniem, upijając kolejny tego wieczoru łyk, uwielbianej przez siebie margarity. Nie odrywając wzroku od mężczyzny, przesunęła koniuszkiem języka po swojej dolnej wardze, delektując się uzależniającym smakiem tego wyjątkowego trunku.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Harper śledził ruchy brunetki - wystudiowany, płynny gest smukłego nadgarstka i wici szczupłej, jasnej dłoni prowadzony osią: blat stolika - brzeg pełnych warg. Rejestrował spiralę kosmyka włosów spływającą ramieniem, pięciolinię żeber rysujących się pod materiałem ubrania ciasno tulącego zgrabne ciało, powolny, koci jakby ruch powiek unoszonych i opuszczanych -
w
  • o
    • l
      • n
        • o,
leniwie, z ociąganiem.
Nie dało się ukryć, że rzeczywiście była istotą nie tylko niezwykle piękną, ale także i wybitnie świadomą swoich wdzięków i wielu sposobów, na jakie można ich używać. Takich, którzy z urodą jej własnego kalibru obcować nie potrafili, mogła onieśmielać (w najlepszym razie), peszyć swoją obecnością (prawdopodobnie), lub po prostu przerażać (w najgorszym wypadku) - nie w taki sposób jednak, w jaki strachem napawa potwór albo blada zjawa ofiar swoich wyczekująca na smaganej wiatrem miedzy, a fascynujący, i bardzo jadowity, gatunek żmii, która tańcem kolorowego ciała patrzącego wprowadza w stan szaleństwa hipnozy - żeby bezlitośnie upolować.
Szczęście lub niefart - zależnie od, jak zawsze, przyjętej przez obserwatora perspektywy, polegało na tym, że Harpera (już) nie płoszyło przebywanie w towarzystwie tych, którym los nie tylko nie poskąpił urody, ale i dał zdolność zarządzania nią (żeby nie użyć niestosownego, oskarżycielskiego w brzmieniu słowa, które zaczyna się na "m", kończy na "a", a w środku ma: "anipulacj") i sterowania w trosce o własne korzyści i cele. Pierwsze kroki w tej sztuce Dweller stawiał zresztą bardzo wcześnie - bo u boku nikogo innego bowiem, jak swojej własnej matki; osoby tak pięknej, jak i próżnej; o wdzięczności względem innych zapominającej tak mniej więcej, jak zapomina się o rękawiczkach porzuconych w limuzynie, albo numerze telefonu, który miało się zostawić swojej jednonocnej przygodnie (ale jakoś się tego jednak nie zrobiło...).

- Bardzo chciałabyś wiedzieć, co, Accardi? - zapytał, bez ogródek - i z pewnym, wręcz, rozsmakowaniem w tej zuchwałej manierze; naśladował sposób, w jaki sama Giselle zamiast imienia - użyła jego nazwiska; zaczepnie i bezpośrednio.
(Tak lubił.)
Rzadko kiedy miał czas i chęć na ceregiele, a przedłużone fale nieprowadzącego do niczego flirtu - te werbalne wydmuszki, których jedynym przeznaczeniem było roztrzaskać się o żyłkowany marmur posadzki - przejadły mu się gdzieś w dwutysięcznym siedemnastym.
Wolał konkrety; potrzebował ich bardziej niż permanentnych podchodów, godzin czekania, całych dni milczenia, zdań, które odczytać można było na szesnaście różnych sposobów i z dwudziestoma odmiennymi interpretacjami.
(Tak przynajmniej chciał o sobie myśleć.)
Podążył za jej śladami, być może nietaktownie szybko opróżniając kieliszek z przyjemnie mętnego, bladozłotego trunku.
Faktycznie, margarity serwowane w The Nest nie miały sobie równych.
Dlaczego więc jakoś nie mógł przestać żałować, że nie zamówił jednak Pegu Club!?
- Zagrajmy w dwie prawdy, jedno kłamstwo - rzucił nagle w następstwie działania jakiegoś mechanizmu obronnego przypływie szczeniackego humoru - Tylko w rewersie. Podam ci dwa fałszywe powody, i jeden prawdziwy, a ty zgadniesz, który jest który. Gotowa?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W przypadku tej konkretnej kobiety każdy, nawet najmniejszy gest, ociekał prowokacją w najczystszej postaci. W kontaktach z mężczyznami, zwłaszcza z tymi, którzy w mniejszym, bądź większym stopniu, zwrócili jej uwagę, nie potrafiła działać inaczej. Giselle Accardi taka właśnie była. Wodziła za przysłowiowy nos, kusiła, dręczyła, zdobywała. W tej wytwornej sztuce, nie miała sobie równych. Jeżeli w jakiejkolwiek zawieranej przez nią znajomości, dostrzegała choćby cień szansy na korzyści, nie tylko te materialne, nie było wówczas ani jednej osoby na tym owładniętym obłudą świecie, która mogłaby wpłynąć na podjętą przez nią decyzję.
Czy w takim wypadku, Harper-Jack Dweller, mógł być obranym przez brunetkę celem?
Z całą pewnością. Gdyby było inaczej, kobieta zachowywałaby się względem niego w zupełnie inny sposób. Bardziej formalnie, prowadząc przy tym kulturalną, nieco luźniejszą w tych okolicznościach, zakrapianą alkoholem pogawędkę. A co czyniła ta urodziwa Włoszka? Prowadziła wymyśloną przez siebie grę. Grę, na którą jej towarzysz świadomie, czy też nie, ale jednak przystał. Jeżeli Gii miałaby być szczera chociażby w stosunku do samej siebie, to zmuszona była przyznać, że nie byłoby jej dzisiaj w tym miejscu, jeśli owa raczkująca znajomość, mogłaby pozostawić po sobie jakikolwiek niedosyt. Czego więc szukała?
ZAPOMNIENIA - o którym była wcześniej mowa.
ODERWANIA - od otaczającej ją na co dzień, wypełnionej po brzegi pracą rzeczywistości, jaką była najzwyczajniej w świecie zmęczona.
DRESZCZYKU EMOCJI - czyli czegoś, co znów przypomniałoby jej po co żyje.
Dweller był idealnym kandydatem, aby dać tej zachłannej istocie to, czego obecnie tak bardzo łaknęła. Jako jedyny, mógł i był w stanie sprostać wygórowanym oczekiwaniom tej rozpuszczonej, kapryśnej niewiarygodnie pięknej i zmysłowej żmii.
Pytanie tylko, czy on również tego chciał?
- Być może...- Odparła enigmatycznie, bawiąc się przy tym kosmykiem swoich włosów, który swobodnie, jakby od niechcenia, owijała wokół wskazującego palca. - Zawsze dostaję to, czego chcę, a dziś chcę Ciebie zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? - Zapytała dla potwierdzenia, chociaż tak naprawdę wcale go nie potrzebowała. Jakby na to nie spojrzeć, Harper nie zadałby sobie tyle trudu i nie ściągnął w to miejsce modelki, gdyby niczego od niej nie oczekiwał, czyż nie?
W końcu wszystko i wszyscy mają swoją cenę, nawet ona. A może zwłaszcza ONA...
Wysnuta przez niego przed momentem propozycja, zaintrygowała Włoszkę. Odłożyła więc kieliszek, po czym rozsiadła się wygodniej na zajmowanym miejscu.
- Nie dręcz mnie dłużej Dweller, to moja specjalność. - Mruknęła, jakby w oczekiwaniu na to, co zostało zapisane gdzieś nad nimi. Na długo przed tym, zanim w ogóle zainicjowali tę owocną znajomość.
- Mam nadzieję, że jesteś spostrzegawczym mężczyzną? Bo ja nigdy nie gram czysto. Zaczynajmy...

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Mężczyzną?
Całe szczęście, że całe lata katorżniczej tresury - nie tylko udzielane mu przez matkę i niańki lekcje etykiety, wielogodzinne, męczennicze rytuały pod okiem trenera wokalnego, ale i estradowa terapia wstrząsowa odbywana na scenie, w trakcie, a jakże, koncertów granych na żywo - nauczyły Harper-Jacka trudnej sztuki powściągania nadmiernej ekspresji emocji, bo inaczej po prostu parsknąłby zaczerpniętym właśnie w usta hauścikiem alkoholu, znając życie - prosto w czarne koronki obciskające bliskie perfekcji ciało brunetki.
  • Mężczyzną?
    • O n?
Chryste, a to Ci dopiero!
Oczywiście słowa te - a orbitowały teraz wokół nich wszystkie, wypełniające umysł piosenkarza, myśli - wyjątkowo przyjemnie połechtały jego ego... Ale z drugiej strony? Aż trudno było mu uwierzyć, że padły właśnie pod jego adresem.
      • Harper?
Jego własny ojciec traktował go na ogół jak traktuje się powietrze; matka? matka podchodziła do niego jak do niesfornego chłopca. Charlie? Widziała w nim abstrakcję jakąś, którą nazywała miłością swojego życia. Elliott? Ledwie chłystka, którego zapamiętał z późnego dzieciństwa. Bastian? Kogoś, kto kiedyś miał wystarczający tupet, by nazywać się jego najlepszym kumplem.
A Zachary Prescott? Kogo młody fotograf widział w Harperze, gdy na w niego spoglądał?
Tak, dobra, dobra, może i tłumy fanów dopatrywały się w Dwellerze bożyszcza, ale przecież bóstwa z definicji niewiele wspólnego mają z realiami (wygładzone niedostępnością twarze oglądane z odległości i przez gruby filtr uwielbienia, niebiańska niemal melodyka głosu, tyle tylko, że odsłuchiwana przecież z playbacku); nie miało więc dlań najmniejszego znaczenia, że jakaś nastolatka z Peru albo czterdziestoletni księgowy z Cincinnati napisze w komentarzu na Instagramie, że:
  • "O M G! Harper-Jack Dweller jest MĘŻCZYZNĄ moich marzeń"
Co mu wszak było po takich deklaracjach jeśli finalnie - czy może raczej: w pierwszej kolejności - faceta nie widział w sobie sam Harper. A próbował! Lecz ilekroć zbite, choć raczej nieimponujące rozmiarem mięśnie prężył śmiesznie przed ramą hotelowego lustra, na przykład, między wywiadem jakimś, i koncertem - kończyło się to dość żenującym fiaskiem, i konkluzją, że chyba utknął w formie przejściowej, w impasie pomiędzy byciem podlotkiem ledwie, a przeobrażeniem się w dumne imago. Jasne, fizycznie dało się go niekiedy jeszcze jakoś odpicować - poduszkami wmontowanymi w ramiona marynarki poszerzyć stelaż barków, czernią pomady wydobyć rysy twarzy, i uwydatnić dwudniowy zarost.
Ale mentalnie?
To zjawisko bynajmniej nie miało nic wspólnego z potencjalną konfuzją dookoła tożsamości płciowej Dwellera; było gorzej - aż wstyd się przyznać, jak często Harper-Jack Dweller czuł się po prostu dzieckiem. Takim, które nie potrafi utulić się samo zgubiło gdzieś rodziców, i absolutnie nie pamięta ani gdzie, ani kiedy się to stało. Takim, które dorosłym facetem, jeśli w ogóle, szansę miało zostać chyba dopiero po wielu latach spędzonych na ciężkiej i poważnej pracy nad sobą.
I takim, które - na domiar wszystkiego - za parę miesięcy miało samo zostać ojcem.
Machnął ręką na kelnera; nie zapytał nawet, zakładając po prostu, że Giselle nie będzie miała nic przeciwko, i zamówił dla nich dwa mocne Pegu Club.
Już czuł, że na jednej kolejce się nie skończy.

- Niech zgadnę... - zuchwałość, z jaką Giselle go podchodziła, działała na Dwellera niczym aperitif wycelowany w zmysły; podejmował rzucone mu zaproszenie do pojedynku - z uśmiechem błąkających się po zwilżonych alkoholem, wąskich wargach - Dzisiaj. Chcesz. Mnie? - zapytał, robiąc wymowne przystanki pomiędzy kolejno artykułowanymi wyrazami. Gwoli ścisłości: wcale nie czytał jej w myślach. Sam po prostu odpowiedziałby w analogiczny sposób - a czuł, że z Accardi mają więcej, niż "trochę wspólnego" - Da się załatwić.
Gładkim dryfem ciała przechylił się ponad blatem stolika, zmniejszając nieco dystans dzielący go od kobiety.
- Okay, więc zaczynam - zaanonsował z powagą, choć w ciemnych tęczówkach tańczyły psotne iskry - Jeden: jestem znudzonym życiem egoistą, który panicznie boi się samotności, a więc gdy sparowało nas dzisiaj na tinderze, po prostu nie mogłem nie skorzystać z okazji. Dwa: poznałem kogoś, o kim nie mogę przestać myśleć, a wiem, że powinienem; więc teraz robię wszystko, żeby zająć czymś innym i ręce, i umysł, a ty chyba po prostu padłaś moją ofiarą. Trzy: odkąd... - Harper zacisnął pętlę odległości, pochylając się jeszcze bliżej; jego wargi niemal dotykały teraz kantu policzka Accardi, choć nadal zostawiał trochę przestrzeni na niedopowiedzenia - ...odkąd cię zobaczyłem, Giselle, wtedy, na tamtej imprezie, jakoś nie mogę przestać się zastanawiać, jakby to było... Zabrać cię gdzieś, gdzie możemy być sami, i... - musnął wargami płatek jej ucha, i ściszył głos do szeptu tak cichego, że nie mógł usłyszeć go już nikt. Tylko ona.

Haczyk - a taki przecież być musiał - leżał w tym, że Dweller skłamał już w przedbiegach - wszystkie trzy informacje były prawdziwe.

autor

harper (on/ona/oni)

I need you to know that my life is way better / out to focus - eye to eye 'till the GRAVITY is too much to us
Awatar użytkownika
18
175

dreamy seattle

dreamy seattle

broadmoor

Post

✶6✶
outfit
Ostatnie trzy miesiące dla tego nastolatka były prawdziwą przeprawą przez piekło nauki: niemalże czuł się jakby przeszedł w jeden tydzień pustynną gehennę. Prawdę mówiąc nie miał bladego pojęcia jak udało mu się przetrwać na polu nierównej walki o swoje jakże wygórowane, ambicje: skończenia szkoły z czerwonym paskiem (oczywiście, że nie na tyłku) na dokumencie oznajmującym zakończenie pewnego etapu w życiu. Był to czas w którym boksował się z samym sobą: wieczory spędzał nie na imprezach tak jak lubił a na pełnych wyrzeczeń, w których to przy obecności współlokatorki Laury odmawiał wszelkich wypadów na miasto, które były niezłym rozpraszaczem. Z początku miał to zacięcie by poprawić swoje marne oceny, które by nie wyglądały dobrze na tym przeklętym gównianym papierku. Z czasem jednak zaczynał odczuwać zmęczenie: nie dawał sobie rady z nadmiarem materiału, który musiał wkuwać niemalże dzień i noc by dobrze wypaść również na egzaminach końcowych. Im było bliżej tego pamiętnego tygodnia tym nie spał po nocach, a mieszkanie Laury było zasypane fiszkami, które miały mu przypominać najważniejsze informacje. Pomoc Rotema w tym czasie była również nieopisana: chłopak przychodził do niego i odpytywał go z materiału. Jednocześnie w tych chwilach mogli trochę pobyć ze sobą i to wtedy najczęściej Theo przeżywał skrajne uczucia: wachlarz emocji jaki wybuchał w nim od skrajnej radości na widok przyjaciela po przerażenie, że znów będą musieli zaglądać do książek niż spędzić ze sobą swobodnie czas. Miewał drgawki, które tłumił wtulając się w jego ramiona a kiedy miał naprawdę dość i wszystko mu się plątało już, potrafił ze złości rzucić trzymaną w rękach książkach przez cały pokój, która potem lądowała na podłodze. W tych chwilach wychodziły jego braki: to jak bardzo mało wiedział, jak jego umysł nie potrafił przyswoić tych pieprzonych regułek matematycznych. Co prawda korki u Laury bardzo mu się przydały, bo rzeczywiście trochę się podciągnął tak, że finalnie na koniec z matmy wyszedł mu dobry co dopiero wtedy postanowił odreagować trochę i postawić sobie zasłużone piwo. Jechanie na energetykach miało swoje konsekwencje: bywały dni, w których ze stresu nawet wymiotował ale wtedy nie chciał by Rotem na to patrzył: nie dzwonił wtedy do niego, żeby nie zobaczył jego kiepskiego stanu. W myślał błagał, żeby ten maraton wreszcie się zakończył. Jakby miał trwać kolejny miesiąc, prawdopodobnie wylądowałby zapewne na oddziale psychiatrycznym. Miał serdecznie dosyć tego wyścigu. Jednak obiecał rodzicom, że po szkole zapisze się na studia, więc nie było tak naprawdę odwrotu. Musiał wziąć się w garść, zacisnąć zęby i nie odpuścić przynajmniej nie na ostatniej prostej.
Nie mógł uwierzyć, że w końcu się udało dobiec mu do mety i w rękach trzymał ten upragniony papierek, o który tak walczył - z czerwonym paskiem. Z tej okazji nawet jego rodzice przyjechali z Sydney na całe dwa tygodnie by świętować jego sukces w domu ciotki, która oczywiście też bardzo go wspierała w tym czasie. Zaprosił oczywiście Rotema, bo nie wyobrażał sobie, żeby nie wykorzystać takiej okazji, żeby go nie przedstawić już w realu swoim rodzicom. Nie spodziewał się jednak niespodzianki, jaką mu przyszykowali. Gdy dostali wspólne zaproszenie, do końca nie wiedział oczywiście gdzie mieliby iść. Dopiero gdy znaleźli się na miejscu, trzymając Rotema za rękę wszystko się wyjaśniło: kolacja na dachu The Nest -Dobra, zmieniam zdanie. Warto było się pomęczyć - wyszczerzył zęby w stronę przyjaciela, patrząc na niego iskrzącymi, czarnymi oczyma. Widok miasta był naprawdę niesamowity. Odnaleźli zarezerwowany stolik, na którym stały dwa lampioniki, w których tliły się malutkie latarenki oraz znajdowały dwie karteczki z ich imionami -Wiesz, to wspaniale, że w ten sposób moi rodzice pomyśleli, że...mogę ci w ten sposób podziękować, że...byłeś przy mnie w tym beznadziejnym czasie - czy brzmiało to trochę jak przysięga małżeńska? Być może, ale czuł w tej chwili, że musiał to powiedzieć. Musiał mieć pewność, że on wie jak bardzo było to dla niego ważne, że prawdopodobnie bez niego by po prostu w tym nie wytrwał i pewnie dawno by się poddał -...to co, zamawiamy coś? jestem naprawdę głodny - parsknął śmiechem, przeglądając podaną przez kelnera kartę menu. Naprawdę czuł się...dobrze, szczęśliwy: zdał egzaminy, skończył szkołę i siedział właśnie na dachu restauracji ze swoim chłopakiem i zamierzali zjeść wspólnie kolację. Nie mogło być lepiej.
rotem levi-blau

autor

lama

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

piękność dnia

Rotem Levi-Blau musiałby być równocześnie klinicznie ślepy, jak i dramatycznie głupi, żeby nie widzieć, jak dużą cenę (płaconą na codzienne raty w wysiłku, frustracji i nerwach) za przyzwoite oceny płacił jego chłopak (owszem, mimo już paromiesięcznego stażu ich relacji, Ro nadal nie zawsze był w stanie uwierzyć tak samemu sobie, jak i we własne szczęście ilekroć przychodziło mu oficjalnie mianować Theo tym właśnie określeniem, zastępującym teraz wszystkich "kolegów", "kumpli", i "przyjaciół". Sam, od dziecka przyzwyczajany do tego, że jedyną akceptowalną oceną jest zawsze wyłącznie ta najwyższa z dostępnych, a także wychowujący się w środowisku, które nie obfitowało w dystrakcje i alternatywy (jak gry komputerowe, w które Ro przecież nie było wolno grać, imprezy, o jakich mógł sobie jedynie pomarzyć, czy choćby oglądane jednym ciągiem, telewizyjne seriale - o tym też nie mogło być mowy, skoro u Levi-Blau'ów nie było nawet telewizora, a jedyną namiastkę mediów stanowiło cenzorowane przez dziadka radio), nigdy nie miał większych problemów ze skupianiem się na nauce. Sumienność, nawet teraz, gdy obecność Theodore w jego życiu niekiedy starała się odciągnąć uwagę blondyna od prac domowych i esejów do napisania na już, była niczym jego druga natura - co przekładało się na imponujące szkolne oceny i fakt, że jego tata nauczył się machać ręką na rotemowe wybryki. Tak długo, jak ze szkoły nie przychodziły skargi, a samotnym ojcem nie interesowało się kuratorium albo opieka społeczna, Ro miał coraz większe prawo wychodzić z domu o nieprzepisowych porach, i wracać doń już po kolacyjnej porze (w razie czego zawsze mógł się przecież wytłumaczyć, że zamarudził tyle nigdzie indziej, jak w bibliotece, kując do jutrzejszego sprawdzianu - nawet, jeśli nie była to prawda, a raczej wierutne kłamstewko). Levi-Blau starał się jednak rozumieć, że nie wszyscy, a już na pewno nie jego chłopak, mieli takie same doświadczenia.
Theo już raz musiał powtarzać klasę, tym samym, uzasadnienie, ściągając na siebie rodzicielską troskę i zmartwienia. Także ciotka Hetfielda, teraz odpowiedzialna za jego zachowanie niemal na równi z jego rodzicielami, nie zamierzała chłopakowi odpuścić - a już na pewno nie teraz, na ostatniej prostej przed egzaminami i testami kończącymi rok szkolny.
Rotem, jakkolwiek młody i po młodzieńczemu też w tej sztuce raczej niewprawiony, naprawdę starał się podchodzić do Theo w sposób motywowany autentyczną empatią. To dlatego znosił wszystkie jego frustracje, ilekroć starszy chłopiec niecierpliwił się nad niesfornie wymykającymi się jego pamięci formułkami, i to dlatego czasem jego szkolne terminy i obowiązki często przedkładał ponad własne. Wolał najpierw upewniać się, że Theo jest na jutrzejszy test przynajmniej trochę przygotowany, a dopiero potem siadać przy swoim malutkim biureczku, ziewając nad ostatnimi rewizjami do własnych sprawdzianów i kartkówek.

Rotem zdawał sobie sprawę, że obydwaj wkładali w szkolne przygotowania Theo sporo atencji i energii, ale czerwony pasek - bynajmniej nie na pośladkach Hetfielda, a na trzymanym przezeń dyplomie pomyślnego zakończenia kolejnego roku edukacji - zaskoczył także i jego. Szybko też zorientował się, że szkolny sukces bruneta cieszy go znacznie bardziej niż jego własne, szczególnie, że mogli go celebrować w sposób, który ewidentnie uszczęśliwiał Theo. Jego rodzice nie tylko przyjechali do Seattle w innym celu, niż po to, aby nad swoim synem cerberować i pilnować, aby tym razem nie pokpił szkolnej sprawy, ale także zdawali się zaakceptować i Rotema, i łączącą go z Theo relację. Coraz odważniejsze modowe eksperymenty, na które Ro zdobywał się w przedwakacyjnych miesiącach, czasami unosiły im wprawdzie brew w akcie zdziwienia lub lekkiej konsternacji, ale bynajmniej nie spełnił się najczarniejszy scenariusz, którego Ro się obawiał, i ani nie wykpili jego związku w jakim z Rotemem był Theo, ani też nie zabronili brunetowi go kontynuować.
Gorączka przedegzaminacyjnych przygotowań odpowiadała Rotemowi również z tej przyczyny, że skutecznie odciągała uwagę otoczenia - w tym i Theo - od jego własnych trudności i problemów, z jakimi Ro, zwyczajowo, wolał nie radzić sobie w pojedynkę. Skupienie na nauce zajmowało mu ten czas, który normalnie poświęciłby na myślenie o jedzeniu i walkę z własnym głodem, a utratę kilku kolejnych kilogramów łatwo mógł wytłumaczyć szkolnym stresem - i to nawet przed samym sobą. No, co?! Przecież to naturalne, że przejmował się nie tylko własnym świadectwem, ale i tym, jak koniec-końców poradzi sobie Hetfield!

Dopiero teraz do Rotema powoli zaczynało docierać, że początek laby, i koniec szkolnych stresów, oznaczał oczywiście, że mieli dla siebie nawzajem z Theo o wiele więcej czasu... Ale też, że znacznie trudniej będzie mu znaleźć wymówki dla zachowań, z których nie był szczególnie dumny, ale którym jednocześnie nie potrafił odmówić. Zwłaszcza teraz, gdy ze wszystkich możliwych miejsc w Szmaragdowym Mieście, na uroczystą randkę Theo postanowił zabrać go do restauracji.
Rotemowi pozostawało tylko mieć nadzieję, że będzie mógł się posłużyć typowym dla związków mechanizmem, w którym jedna strona ma wielkie ambicje, ale mały żołądek, a druga spory apetyt i mierną spostrzegawczość. Słowem: miał nadzieję, że nawet zmuszony by zamówić dla siebie przystawkę, główne danie i deser, będzie mógł potem niepostrzeżenie zlecić radzenie sobie ze wszystkimi niedojedzonymi kęskami właśnie Theodore'owi.
- Tak!? - Zaświergotał, zajmując swoje miejsce na przeciwko osiemnastolatka. Lokal faktycznie był n i e s a m o w i t y, mieszcząc się w misternej architektonicznej konstrukcji z metalu i szkła, z tarasem wychodzącym na imponującą, rozjarzoną tysiącami miejskich świateł panoramę - To bardzo dobrze, bo menu wygląda absolutnie niesamowicie! - Szczuplutkimi, zadbanymi dłońmi wertował kilka stron karty dań, biegnąc spojrzeniem przez serwowane tu napoje, potrawy i przekąski. Oczywiście o koktajlach mogli sobie pomarzyć - no, chyba, że interesowały ich tylko te w wersji vigrin, ale nawet najbardziej wybredny smakosz nie mógł narzekać tu na brak różnorodnych opcji - Daj spokój, Theo, przecież naprawdę nie musieliście... - Zamrugał kilka razy, co mogło ujść zarówno za efekt kokieterii, jak i zwyczajnych nerwów - Po prostu się cieszę, że mogłem być w tym czasie przy tobie... - Jeśli naprawdę brzmiało to jak deklaracje godne ślubnego kobierca, to trudno. Przecież Rotem kłamałby, gdyby zarzekał się, że nie przymierzał już nazwiska Hetfielda (dochodząc jednocześnie do wniosku, że gdyby chciał zatrzymać też to rodzime, to miałby w nazwisku straaasznie dużo myślników - Masz ochotę na przystawkę? Czy może zamówimy parę rzeczy na raz, żebyśmy obydwaj mogli spróbować?
Czyli, żeby Rotem mógł chytrze udawać, że je więcej niż w rzeczywistości - ale tego na głos już oczywiście nie powiedział.


Theo Hetfield

autor

harper (on/ona/oni)

I need you to know that my life is way better / out to focus - eye to eye 'till the GRAVITY is too much to us
Awatar użytkownika
18
175

dreamy seattle

dreamy seattle

broadmoor

Post

Niestety Hetfield nie był przyzwyczajony do sumiennej pracy co już zdążył pokazać przy powtarzaniu klasy, która go zmusiła do przeprowadzki tutaj. I choć początkowo pomysł rodziców wydawał mu się absurdalnie głupi tak teraz nie wyobrażał sobie, że mogło być inaczej. Koniec końców ta z pozoru dziwna decyzja rodziców okazała się być całkiem owocna i przyczyniła się do tego, że udało mu się znaleźć swoją bratnią duszę: z początku kolegę z którym lubił spędzać czas w i poza tą znienawidzoną szkołą a który z biegiem czasu przeszedł do kategorii bycia jednym z tych najlepszych kumpli z którym to lubili odkrywać się wzajemnie: od przekraczania granic w szalonych pomysłach aż po skradanie niewinnych gestów na które do tej pory starał się przymykać oko ale gdy przeszli do co raz częściej skradanych pocałunków Theo w pewnym momencie - i to nie byle jakim: w trakcie zakuwania do jednego z najtrudniejszego przedmiotu (matematyki) zdobył się na największe pokłady odwagi, po których sam siebie nie spodziewał się.
Ślęcząc wtedy nad jednym ćwiczeniu z logarytmów typu 32+log36=32⋅3log36=9⋅6=54 bo uważał, że to w ogóle jest bez sensu, nie przydatne, nie rozumiał tego i najchętniej waliłby głową w ścianę. Jednakże w tym momencie kiedy drżącą ręką stawiał wynik, który wreszcie udało mu się jakimś cudem wyliczyć bo poniekąd jakby ogarnął skąd się wziął to nie mógł oprzeć euforii jaka w nim nastała i w tym wszystkim wypalił pytanie czy nie chciałby zostać jego chłopakiem - tak, trochę ledwo to pamiętał, choć pocałunku, który chłopak mu złożył na ustach nie zapomni na pewno. Chciał mieć po prostu jasną sytuację, nie lubił niedopowiedzeń a czuł gdzieś pod skórą, że musi wykorzystać ten moment.
Miał wyrzuty sumienia, że Rotem tak bardzo szasta swoim czasem i tyle czasu poświęca aby coś udało mu się wtłuc do jego nieogarniętej głowy: naprawdę nie potrafił zapanować nad swoim ogólnym rozproszeniem, które przystwarzało mu tyle problemów podczas nauki: potrafił zajmować się wszystkim innym niż tym co powinien. Przyniosło mu to dużo ulgi nieopisanej i przede wszystkim, że już otwarcie mgół później przyznać przed swoimi rodzicami na jednej z rozmów przez skype'a, że ma chłopaka. Ale najpierw dowiedziała się o tym jego ciotka, co o dziwo również tą wiadomość przyjęła całkiem...spokojnie, czego się po niej w ogóle nie spodziewał.
Nie umykał mu w tym całym zawirowaniu pewien szczegół - miał wrażenie, że jego chłopak (jeszcze nie potrafił go tak nazywać za każdym razem, ale się powoli wdrażał) jakoś zanikał: robił się chudszy i czuł to przy każdym objęciu. Byłby skończonym kretynem gdyby udawał, że nie było problemu: był i to spory, do tego stopnia, że w pewnym momencie nawet zapytał swoją ciotkę co ma w tej sytuacji zrobić. Ona zaś poradziła mu szczerą rozmowę, choć gdy tylko się do tego zabierał, nie chciał psuć dobrej atmosfery, jaka się między nimi za każdym razem tworzyła. Patrzył wtedy tylko zmartwionym wzrokiem, niby to przejęty natłokiem zadań do ogarnięcia, ale naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego Rotem nie lubił jeść. Jedzenie i spanie to dla niego były dwie największe świętości w tym ciężkim życiu heh. Cały ten koszmar związany z nauką w końcu dobiegł końca, choć miał wrażenie, że to nigdy nie nastąpi. I będzie powtórka, jak ostatnio. Trzymając to świadectwo w swoich rękach naprawdę nie mógł w to uwierzyć i po wszystkim po prostu się rozpłakał przy Rotim i rodzicach gdy wspólnie już byli w domu ciotki po uroczystości. Puścił ten wielki stres jaki im towarzyszył przez ten czas i naprawdę mogli teraz odetchnąć. I skupić się tylko i wyłącznie na sobie.
Nie mógł uwierzyć przede wszystkim, że jego rodzice tak bardzo polubili jego wybór w postaci kolejnego związku: bał się tego pierwszego kontaktu i ich spojrzeń i reakcji: że cooo...dlaczego musiał wybrać chłopaka bo to teraz takie modne? boże theoo jak on się ubiera? - nie było nic z tych rzeczy, co naprawdę go cieszyło. Nawet później nie pojawiły się żadne uwagi, kiedy Rotem co raz śmielej przychodził w tych swoich ciuszkach kolorowych, co Theo generalnie bawiło, ale zdążył się przyzwyczaić do jego stylu. Rodzice co prawda za każdym razem mieli nieco zszokowane miny, ale machali ręką i zajmowali się dalej rozmową z ciotką. Tym bardziej nie spodziewał się takiego prezentu. Na dachu restauracji, która nie była pierwszą lepszą knajpą, do których zazwyczaj chodzili we dwójkę czy ze znajomymi. To już była zdecydowanie wyższa półka. Oczywiście miał w planach zupełnie inny pomysł, ale nie mógł nie przyjąć takiego gestu, prawda?
-...aż się boję pomyśleć co nam wykombinują jak skończę jakieś studia - zażartował, chociaż tak naprawdę wcale jeszcze nie przemknęło mu przez głowę czy złoży papiery na uniwersytet. Miał jeszcze chwilę by się zastanowić, ale w tej chwili nie chciał sobie zaprzątać tym głowy. Tym bardziej, że siedzieli w tak cudownym miejscu, że za chwilę będzie musiał się podzielić tym na instagramie -Zamawiaj na co masz ochotę, chyba możemy zaszaleć na tym bonie - przechylił głowę zerkając na elegancko ozdobiony kupon, który mu wczesniej wręczyli rodzice. Ten wieczór zatem miał być wyjątkowy dla nich dwóch. -wiesz przy okazji przepraszam za te wszystkie awantury, które urządzałem, nawet przy Laurze! Nie byłem wtedy sobą...czułem się jak jakiś...zombie - potrząsnął głową, ale chciał wiedzieć, że Rotem tym się nie przejmował. Bo gdyby to robił to chyba by teraz tu z nim by nie siedział, prawda? -Wiesz, dobrze mówisz bo sam chciałem ci to zaproponować byśmy trochę popróbowali tych wszystkich smaczności - oparł się dłońmi o brodę posyłając chłopakowi jedno z tych dłuższych spojrzeń, które zdradzało, że chętnie by zrobiłby w tej chwili coś wyjątkowo niegrzecznego, hehe.
rotem levi-blau

autor

lama

there are boys in the twilight zone, alone saints with sins and heroines - there's good and evil in their eyes
Awatar użytkownika
17
171

uczeń

ballard high

fremont

Post

Mówiło się, że podobno nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i choć w przeszłości, na fali typowo nastoletniego umiłowania do dzielenia wszystkiego i wszystkich na dwie tylko, skrajnie przeciwne sobie kategorie (Białe i Czarne, Miłość i Nienawiść, Nigdy i Zawsze, Szczęście i Nieszczęście, Przyjaciół i Wrogów), Rotemowi nie chciało się w podobnie porzekadła wierzyć, dziś trudno było mu się z tym stwierdzeniem (przynajmniej częściowo, i nikt nie powiedział, że szczególnie chętnie!) zgodzić. O tyle, o ile wyprowadzka z rodzinnego mieszkania, w którym wychowywał się z apodyktycznymi dziadkami i kompletnie im podporządkowaną matką, jawiła mu się jako szansa na odnalezienie swojej prawdziwej tożsamości i rozpoczęcie wreszcie takiego życia, o jakim do tej pory wolno mu było sobie jedynie pomarzyć, to już wyniesienie się z Nowego Jorku, a przede wszystkim z orbity Aarona, od którego (kiedyś zrozumie, że słusznie) wszelkimi siłami próbowano go odseparować, było już dla Levi-Blau'a koszmarem i tragedią. Wsiadając do samolotu do Seattle - z biletem w jedną tylko stronę zapisanym na trzymanym w drżącej, chłodnej, spoconej z nerwów, szesnastoletniej ledwo dłoni - wcale nie czuł tego samego entuzjazmu, z którym szykował się na dzisiejszą randkę z Theo. Wtedy, ponad rok temu, w żołądku nastolatka grasowały jedynie bolesne, powodowane nerwami i stresem skurcze -
Dzisiaj, na całe szczęście, wypełniały go jedynie motylki.

No, przynajmniej w przenośni. W bardziej przyziemnym ujęciu, oprócz romantycznej ekscytacji, Rotem czuł także regularne uderzenia głodu, pulsującego pod jego przeponą w nieprzyjemnych, rytmicznych spazmach. Już jakiś czas temu coraz skuteczniej opanowywał jednak sztukę ignorowania tego uczucia do chwili, w której stawało się tak skrajnie nieznośne, że musiał ulec, i wypełnić pustkę jakąś garścią owoców, orzechów i bakalii, albo konsumowanym bez przekonania, owocowym jogurtem. Sam jednak nie był na tyle naiwny żeby łudzić się, iż otoczenie niczego nie zauważa - zwłaszcza to "otoczenie", które, jak chociażby Theodore właśnie, naprawdę troszczyło się o niego, i martwiło (w przeciwieństwie do rotemowego ojca, na ogół zbyt zajętego i nieobecnego, by cokolwiek spostrzec). Nie dało się jednak zaprzeczyć, że Rotem miał szczerą nadzieję, że jego chłopakowi nie wpadnie do głowy aby temat poruszać akurat dzisiaj. Mieli w końcu spędzić ten wieczór wyjątkowo i przyjemnie, a wątpił, by tak się sprawy potoczyły, gdyby czekała ich poważna rozmowa. Wiedział, że pewnie objąłby defensywną pozycję, a gdy tak się działo, stawał się nieznośny.
Najlepszą strategią okazywało się więc chyba po prostu zrobić kolejną, dobrą minę do złej gry - dopóki jeszcze było na to miejsce.
- Sądząc po skali tego przedsięwzięcia... - Roześmiał się, wykonując ręką ruch mający otoczyć wnętrze restauracji - To jeśli... Jak skończysz studia, pewnie zafundują nam jakiś luksusowy lot na Marsa! Tylko, Theo? - Parsknął, jednocześnie obracając w dłoni menu - Jeśli w trakcie przygotowań do egzaminów będziesz nieznośny... - Ugryzł się w język, nim zdążyłby powiedzieć, że "tak, jak i tym razem" - To musisz się liczyć z tym, że to będzie lot w jedną stronę!
Co nie zmieniało faktu, że - nastoletnio-zakochany - dzisiaj Rotem czuł się tak, że jeśli naprawdę nie byłoby innego wyjścia, poleciałby za Hetfieldem i w kosmos.
- Daj spokój, już mnie przepraszałeś! - Zaoponował, i miał w tym sporo racji, bo słowa skruchy za jego wcześniejsze zachowanie słyszał od bruneta już kilka razy, i kolejnych przeprosin wcale nie uważał za pomocne, albo potrzebne - Następnym razem po prostu ułożymy jakąś lepszą strategię. I jestem pewien, że pójdzie nam z górki! - Pokiwał głową, starając się zachować pełne nadziei, optymistyczne perspektywy, chociaż myśl o kolejnej przeprawie przez piekło szkolnych egzaminów przyprawiała go o dreszcze. I to wcale nie te z gatunku przyjemnych - które to, w ramach kontrastu, wzbudziło w nim teraz przeciągłe spojrzenie Hetfielda. Ro zarumienił się i skrył płonące policzki za krawędzią menu.
- Okay, no to koniecznie kilka mniejszych przystawek... Może tę, i tę, i... Tę? - Wskazał na chrupiące warzywa, karmelizowane orzechy, selekcję oliwek i smażone w głębokim tłuszczu kąski. Gdyby był tutaj sam, pewnie zdecydowałby się na zamówienie tych pierwszych, i niczego więcej, ale liczył, że w taki sposób będzie mógł spróbować różnych rzeczy z kojącą myślą, że większość kalorii i tak przypadnie w udziale Theodore'owi - Poza tym, wcale nie uważam, że byłeś jak zombie. I jestem pewien, że Laura jakoś to zniosła, w końcu nie kazała ci się chyba jeszcze wyprowadzić, co!? - Zmarszczył brwi w lekkiej obawie, że może jest coś, o czym nie wie. Mina Theo na całe szczęście szybko rozwiała jego wątpliwości - Uff! No, sam widzisz! Naprawdę nie było tak źle, Theo! - Zaszczebiotał, a potem sam sięgnął po telefon - W oczekiwaniu na jedzenie... Chciałbyś to wszystko uwiecznić na Instagram?!
Na własnym profilu Rotem zazwyczaj dzielił się z niewielką publiką swoimi rysunkami, ale Theo był na Instagramie bardziej aktywny, i bardziej popularny. Ro wiedział zatem, że osiemnastolatek nie będzie chyba chciał przepuścić takiej okazji do podzielenia się ze światem skrawkiem swojego życia, i, przy okazji, zarobienia kilku nowych lajków.


Theo Hetfield

autor

harper (on/ona/oni)

I need you to know that my life is way better / out to focus - eye to eye 'till the GRAVITY is too much to us
Awatar użytkownika
18
175

dreamy seattle

dreamy seattle

broadmoor

Post

Nie był wstanie zrozumieć z jednego głupiego powodu jakim było powtarzanie roku szkolnego miał zostawić w Australii to wszystko co kochał: decyzja rodziców postawiła go pod ścianą i nigdy nie przypuszczałby, że będzie musiał przyzwyczaić do tak okropnego miasta jakim było Seattle, że codziennie będzie tęsknił za słonecznym Sydney, miał w tym widzieć szansę na poprawienie się: zda ostatnią klasę, będzie mógł wrócić.
Ale teraz nie chciał wracać do Sydney.
Próbował wrócić pamięcią do momentu, w którym już wiedział, że to co czuł do chłopaka, który siedział teraz na dachu drogiej knajpy to był ten właściwy wybór. Miał ogromne szczęście, że ktoś tak kolorowy, pełen życia stanął na jego drodze w momencie kiedy on zatapiał się w swoim życiowym dołku. Przez dłuższy czas nie potrafił uwierzyć jakie spotkało go szczęście, choć nigdy wcześniej nie przypuszczałby, że będzie w takiej relacji - z chłopakiem. To była dla niego zupełna nowość i nie przypuszczał, że będzie tak swobodnie lawirował w okazywaniu drugiej połówce uczuć. Początki nigdy nie były łatwe i nawet nie przypuszczał, że Rotem będzie miał dla niego aż tyle cierpliwości, zanim totalnie otworzył się na paradowanie po szkolnych korytarzach z trzymaniem się za rękę musiał przejść wszystkie etapy zrozumienia kim teraz się stawał - czy on rzeczywiście od zawsze bujał się w chłopakach ale usilnie próbował temu zaprzeczyć, umawiając się za każdym razem z dziewczynami? Nie wiedział czy z kimkolwiek innym mógłby być, a tym bardziej nie wiedział jak zareagują na takie rewelacje jego rodzice - był niesamowicie zaskoczony kiedy dowiedział się o istniejącym zakładzie między tą dwójką, kiedy po raz pierwszy przedstawił im Rotema, przed laptopem.
Szkolna, głupiutka miłostka, w którą przecież nie powinien się aż tak angażować, miał wrażenie, że była dla niego teraz całym światem. Pierwszy raz czuł takie motyle w brzuchu, pierwszy raz z utęsknieniem czekał na poranną wiadomość 'dzień dobry kochanie' - to było takie urocze! Z reguły nie przepadał za aż tak cukierkowym zwracaniem się do siebie i cieszył się, że przy Rotemie odkrywał to co lubił i to czego nie lubił a chłopak nie strzelał za to głupich fochów za każdym razem. To oczywiście szło w drugą stronę, bo Rotem też mógł się przekonać, że Theo bywał na swój sposób upartym łobuzem, który lubił mieć też wygodę w życiu.
Nie zdawał sobie sprawy, że był aż tak w nim zakochany.
Uzmysłowił to sobie dziś gdy przed lustrem przymierzał czarną koszulę szykując się na ich pierwszą, oficjalną randkę. Rumienił się za każdym razem kiedy tylko o tym pomyślał w ciągu dnia. Co prawda było ich już kilka wcześniej, ale ta miała być wyjątkowa. Miał rozpocząć nowy etap, i tym razem chciał im poświęcić więcej uwagi niż było to do tej pory: a przez naukę i ciągłe wkuwanie nie było aż tyle czasu. A mimo w tej całej próbie zaliczania każdego egzaminu po kolei zauważał dziwne odstępstwa jakie czasem prezentował chłopak siedzący w jego pokoju obok niego - martwił się o to jak bardzo mało jadł i jednocześnie dziwiło, że można było jeszcze w ten sposób funkcjonować: nie wyobrażał sobie siebie wiecznie głodnego, chyba dosłownie dostałby na głowę, czując uporczywe ssanie żołądka. Nie potrafił jednak poruszyć tego tematu z nim: może powinien jednak z nim go poruszyć, ale chciał, żeby Rotem sam się przed nim otworzył.
-Szczerze? Wolałbym roczną wycieczkę dookoła świata jak mam wybierać - wyciągnął język w jego stronę, jednocześnie biorąc głęboki wdech, żeby się uspokoić. Restauracja zrobiła na nim również ogromne wrażenie i czegoś takiego po prostu nie spodziewał się po swoich rodzicach - oczywiście mieli na rodzinnym koncie dość sporą sumkę ale nie sądził, że zaliczenie egzaminów przyniesie taką niespodziankę. Pokręcił przecząco głową - Tak jak mówiłeś, będziemy musieli wymyśleć jakąś nową strategię...jaką? Nie wiem co będzie dla mnie najlepsze....może...jeden całus za każdą wyuczoną regułkę? - zasugerował, lekko podnosząc oczy ku niebu jakby się miał zaraz rozmarzyć dla swojego genialnego pomysłu. Nie chciał jednak w tej chwili myśleć już o nauce: był tym tematem dosłownie wyczerpany, jakby przebiegł jakiś maraton bez łyka wody. Resztkami sił dobiegł do mety nie po brąz ale po złoto, bo wyniki okazały się całkiem dobre jak na jego mizerne próby nauczenia się czegokolwiek. Pokiwał głową -Obiecuję, że to już ostatni raz i więcej nie będę przepraszał - zrobił gest, jakby zamykał sobie usta na kluczyk i teatralnym ruchem wyrzucił go za balustradę jaka dzieliła ich od wysokiej przepaści, w końcu było to ostatnie piętro!
Nieco się skrzywił kiedy jego oczy powędrowały na wymienione numerki przez chłopaka siedzącego na przeciwko niego. Prawdę mówiąc nie był fanem aż tak zdrowego jedzenia i chyba powoli zaczynał żałować z wyboru rodziców: niby super ekskluzywna restauracja, ale czy on się tutaj tym czymś w ogóle naje? A wystarczyłby do pełni szczęścia zwykły macdonald do którego był po prostu przyzwyczajony -dobra, myślę, że to może być na rozgrzewkę co wybrałeś - zmarszczył brwi kiedy przeglądał kartę, nie chciał szaleć z wyborem a przy okazji nie urazić wybranych opcji przez jasnowłosego. Poza tym cieszył się w duchu, że Rotem cokolwiek wybrał i bardzo go to zaskoczyło, że aż tyle propozycji jak na pierwszy raz! - ...podejrzewam, że te oliwki będziesz musiał zjeść sam - zachichotał, bo akurat na widok oliwek zawsze brało mu się na wymioty, nigdy nie był ich specjalnym fanem. Tak samo nie znosił krewetek i generalnie nie przepadał za owocami morza, na samą myśl robiło mu się nie dobrze. Nie był raczej eleganckim panem, który na co dzień jadał burżuazyjne dania tylko zwyczajnym nastolatkiem, któremu do szczęścia potrzebny był jedynie cheesburger z frytkami.-Nie, na szczęście nie, musiałbym wracać do ciotki w takim wypadku a tak już się odzwyczaiłem od mieszkania z nią w jej domu - aż się wzdrygnął na samą myśl, chociaż w ostatnim czasie ich relacje bardzo się poprawiły i nie były takie oschłe jak na samym początku kiedy odbierała go z lotniska.
-Czytasz mi chyba w myślach, bo...chciałem ci to właśnie teraz zaproponować - sam się lekko zawstydził, że chłopak aż tak dobrze wiedział, co chciałby teraz zrobić, chociaż pewnie zdążył się przyzwyczaić, że często wrzucał coś na swój profil, a ostatnio pojawiały się kadry wspólne z nim dzielone, to tym razem nie mogło być inaczej. Uśmiechnął się tak, jakby miał zaraz zdobyć świat, ale naprawdę kochał robić zdjęcia. Ostatnio również Rotem stał się przy okazji jego modelem - wymyślali różne sesje, wynajmowali studia w jakichś kamienicach i chłopak mu pozował do aparatu tworząc w ten sposób całkiem niezły zestaw galerii. -ale myślę, że poczekajmy na te przystawki i wtedy sobie zrobimy ze wszystkim by ludki jeszcze bardziej nam... - chciał dokończyć zdanie, ale szukał idealnego słowa jakie chciałby powiedzieć i przez moment nie wiedział jakie by pasowało -...zazdrościli - wyszczerzył się łobuzersko, a potem nachylił się przez cały stół by pocałować go w policzek a mimo to, wyciągnął telefon i uśmiechając się zrobił im pierwsze zdjęcie -Jednak jest to silniejsze ode mnie - stwierdził po chwili, nie mogąc aż tak tyle wytrzymać -Jednak najpierw relacja na storisy, a posta dodamy później - to cała strategia, jego profil był utrzymany w beżowo-brązowych kolorach i generalnie się przykładał do prowadzenia swojej strony. A potem rozejrzał się po migających światłach w otaczających ich zewsząd wieżowcach -to...szaleństwo, prawda? - zapytał wyraźnie zachwycony, błądząc ręką po stole by odszukać jego i ścisnąć mu dłoń.
rotem levi-blau

autor

lama

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”