WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit
Nie było powodu, żeby wracać do tego co się wydarzyło. Vincent chciałby wręcz powiedzieć, że kompletnie o tym zapomniał. Noc jak każda inna. To samo odprężenie, to samo umknięcie z mieszkania przed nadejściem nowego dnia - a wraz z nim, smutnego otrzeźwienia, odbierającego człowiekowi radość i relaks. Obrazek Wierzył, że to, co się stało, było jego zabraniem z powrotem kontroli, która ostatnio przelewała mu się przez palce. Że właśnie to, co zaszło pomiędzy nimi cementowało jego dystans - w jakiejś chorej logice, w której był w stanie funkcjonować bardzo długo, całą resztę emocji zrzucając na inny tor. Jakby właśnie teraz mógł przestać wracać myślami do zapachu jej włosów i prześwietlającego go spojrzenia.
W swojej próżności pomyślał nawet, że teraz, skoro już dostał to, czego chciał... przestanie tego chcieć. Był, widział, było przyjemnie. Pora ruszyć dalej, prawda?
Prawda.
Wyruszył dalej, do klubu, by z samego rana zająć się zaległymi sprawami. Z jakiegoś powodu bardziej spięty i rozeźlony niż poprzedniego dnia, mógł wyładować emocje w inny sposób. Brudząc sobie dłonie, czuł, jak złość z niego ulatuje, jak znów, na krótką chwilę, te problemy pozostawia za sobą. Lubił problemy z pracy zostawiać w klubie, a problemy w życiu osobistym - gdziekolwiek poza nim. Pod koniec swojej zmiany, gdy spijał zimny alkohol trzęsącą się dłonią, czując w swoich mięśniach ból, na krótką chwilę czuł nawet satysfakcję z odniesionego sukcesu, wyciągniętych informacji, spłaconego długu.
Chwila była jednak ulotna.
Nie odzywał się do Lany, wręcz unikał jej jak ognia przez następne dni. Wiedział, że niedługo musiała wrócić do klubu, korzystał więc z tego okresu jak mógł. Jej wspomnienia zastąpił dotykiem innych kobiet, usiłując odnaleźć znów to coś, co później nękało go w nocy tęsknotą za jej obecnością. Jej ciałem leżącym obok, w zimnej pościeli.
Pierwszego dnia, gdy miała swoją zmianę, on zwyczajnie się w nim nie pojawił. Spędził ten czas w domu, decydując się na wyjście dopiero gdy ona już miała być w swoim domu. Potrafił znaleźć wiele powodów, dla których to zachowanie miało jak najbardziej swój sens, tym bardziej wypierając się tego, co w naturze leżało mu na sercu.
Bo tak było przecież łatwiej. A on nie lubił komplikacji.
Wychodząc z mieszkania na zimne powietrze Seattle, przystanął na schodach prowadzących w dół. Dostrzegając znajome spojrzenie stojącej na chodniku kobiety, zamarł, zbity z tropu.
- Nie spodziewałem się gościa - rzucił na przywitanie zanim rozum nakazał mu zamknąć usta, po czym uśmiechnął się krzywo pod nosem, jakby to miało zamaskować sprawę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kłamstwem byłoby powiedzieć, że żałowała i w zapomnienie chciała oddać ten wieczór. Myślała o nim aż za często. Szukała go w tłumie i ciemnościach, co spowijały kąty Rapture. Śniła snami bardzo grzesznymi. I pragnęła cały czas więcej.
Początkowo sądziła, że bawili się dobrze. Czuli się swobodnie w swoim towarzystwie. Z czasem jednak zdała sobie sprawę, że w ten sposób jedynie spłaciła swój dług, który zaciągnęła wraz z wołaniem o pomoc. Wstydziła się tego, co wyprawiał jej umysł. Na jakiejś pieprzonej jawie żyła, odklejając się od świata rzeczywistego, jednak robiła to wszystko świadomie. Uczepiła się świeżych wspomnień, uznając je za słodki ciężar. Żałowała, że nie spotkała go pierwszego dnia po przerwie, wtedy wciąż będąc wystraszoną przed potencjalnym napastnikiem. Żal jednak zmalał wraz z czasem, gdy zdała sobie sprawę, że unika jej. Odgrywa rolę jakiegoś dzieciaka, który nie potrafi poradzić sobie z konsekwencjami. Gdy nie było Vincenta w klubie, Frank korzystał na tym. Musiała pukać do jego gabinetu częściej, a z czasem to i on sam zaglądał do niej do garderoby pod różnymi pretekstami. Wolałaby skończyć otoczona drutem kolczastym i pociągnięta za samochodem, niż spędzać z Morettim kolejne wspólne pięć minut.
Tęskniła za Vincentem coraz bardziej, coraz mocniej zaskoczona swoimi odczuciami. Nie sądziła, by było to coś z braku laku, bo serce biło jej na samą myśl o spotkaniu z nim. Skutecznie jednak nie było im dane wymienić słowa od dłuższego czasu. Denerwowało ją to, aż w końcu postanowiłam interweniować. Chciała zakończyć to definitywnie, jeśli tylko powie jej wprost, że chciał ją mieć tylko na chwilę.
Czekała pod jego domem niedługo, gdy zorientowała się, że światła w mieszkaniu gasną. Wahała się wciąż czy to był dobry pomysł – przychodzić tutaj. Podchodziła do domofonu i cofała się, a jedzenie w siatce stygło. I gdy kolejny kryzys przechodziła, ujrzała go. Nareszcie. Coś ścisnęło ją w brzuchu, a serce zabiło mocniej. Czuła się jak nastolatka. Od razu wyczuła jakieś napięcie, ale nie z tych pozytywnych. Jego uśmiech był wymuszony, a ciało zdradzało zaskoczenie i coś jakby... niechęć?
Podeszła bliżej niego, zabijając dystans kilkoma krokami, na więcej jednak nie pozwalając sobie.
- Jeśli mnie chcesz dalej tak unikać, może od razu mnie zwolnisz? Jakoś bym to przełknęła - westchnęła teatralnie, opierając się o mur kamienicy. Uniosła w końcu siatkę z chińszczyzną, uśmiechając się przy tym najbardziej uroczo jak tylko potrafiła. – Niezdrowo jest jeść samemu, więc może zjemy razem? Jakbyś zauważył, mam mało znajomych.
Całkiem (niby) przypadkowo musnęła wierzchem dłoni jego, gdy pchnęła drzwi do klatki wejściowej i śmiało skierowała się po schodach na górę, do jego mieszkania. Odwróciła się jeszcze na moment, po kilku schodkach i ponagliła mężczyznę spojrzeniem.
- Idziesz, Monroe?
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zaskoczony.
To nawet mało powiedziane - tkwił w jakimś limbo pomiędzy dwoma nastrojami, z jednej strony ciesząc się na jej widok, z drugiej biorąc to uczucie i odsuwając je od siebie ze wstrętem, co manifestowało się w ułożeniu jego ciała, defensywnym, cofniętym w tył. Nie znosił braku kontroli. Uczucia poddania się prądom rzeki kierującym go w przeciwnym kierunku niż ten ustalony. Każdy miał prawo czuć się panem swojego losu i on, jak na ironię, uważał, że zasługuje na to najmocniej. Nie patrząc w żaden sposób na to, że Lana była chodzącym przykładem braku tej wolności, bez której on nie potrafił żyć. Powiedział jej kiedyś, że na jej miejscu wolałby kulę w łeb - i nie było w tym ani trochę, cholernego fałszu.
W swoim wyparciu, nie potrafił wziąć tego pod uwagę w formie okoliczności łagodzących. Życie nauczyło go myśleć wyłącznie o sobie, z czystego przyzwyczajenia potrzeby i pragnienia innych zrzucał na dalszy plan, nawet jeśli korelowało to z potraktowaniem w ten sam sposób jego własnych.

Wyprostował się nieco, patrząc, jak podchodzi bliżej, z siatką z chińszczyzną, którą rozpoznał z daleka. Miał milion powodów, by jej odmówić.
Potrzebowali go w biurze.
Miał coś do załatwienia dla Morettiego.
Potrzebował się przewietrzyć, zajarać, jakby to w jakikolwiek sposób miało być argumentem dla pozostania na zewnątrz.
Musiał uciec, natychmiast, póki znów jej bliskość sprawi, że mimowolnie zostanie w miejscu. Mimo chęci ruszenia się, odejścia, odprawienia ją z kwitkiem, stał tam, jak posąg, lodowa figura oczekująca złotej gwiazdki za samo zostanie, jakby to był szczyt romantyzmu na jaki byłby się w stanie pokusić.

- Zwolnienie cię nie jest moją decyzją - odrzucił, lawirując w tym naładowanym emocjonalnie dialogu, szukając czegoś prostego, czego mógłby się uczepić - a praca zawsze była dla niego prosta. Prostsza niż życie.
Obrócił się lekko, śledząc ją wzrokiem gdy ruszyła do klatki. Instynkt podpowiadał mu by pożegnać się, odwrócić, wsiąść do auta i wyjechać. W końcu to co między nimi zaszło było jednorazowe. Potrafił rozłożyć na części pierwsze każdy z takich wieczorów po to, by dojść do wniosku, że dana osoba nic dla niego nie znaczyła. Dlaczego to wszystko wydawało się tak skomplikowane?

Kiwnął głową, ruszając do przodu zaraz za nią. Cicha wojna w jego głowie objawiała się ciszą pomiędzy nimi, gdy pokonywali kolejne stopnie, dostając się na odpowiednie piętro. Był prawie pewien, że niektóre, ciemne kropki na schodach to pozostałości po krwi, która spływała z jej dłoni gdy byli tu ostatnim razem.
- Byłem zajęty poza klubem - rzucił dyplomatycznie, gdy dotarli z powrotem do mieszkania. Włączył światło w salonie, ruszając bezwiednie do aneksu kuchennego, po drodze zostawiając swój płaszcz na oparciu krzesła. - Niańczenie cię na zmianie nie jest moim obowiązkiem, wiesz? - dodał, uśmiechając się złośliwie, wracając do kanapy z paczką papierosów, której wcześniej zapomniał ze sobą wziąć.
Opadł na siedzenie i przyglądał się, jak wypakowywała jedzenie, zamyślony.
- Jak traktują cię po powrocie? - spytał cicho, licząc, że domyśli się natury jego pytania. Liczba mnoga była tu dodatkiem - jedyną osobą, która miała prawo ją źle traktować tak, by miało to znaczenie, był Frank.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Liczyła się z odmową. Oczekiwała jej wręcz, jakby miało to upewnić ją w swoim przekonaniu, że wszystko co robią jest nieodpowiednie i nie dla nich. Nie ma ich. Nie powinni jednać się w żaden sposób, bo to co było proste, teraz stało się skomplikowane. Nie potrafiła już ukrywać swojego pragnienia, przez co obawiała się, że ktoś to wyczuje w klubie. A wtedy? Frank pokaże jej, gdzie jest jej miejsce. Może więc dobrze wyszło, że nie przychodził? Tęsknota jedynie wzrastała, powodując przedziwne uczucie, które ciągnęło ją do klubu, w którym nadzieję miała spotkać Vincenta. Denerwowało ją to, bo nie czuła nic podobnego przy Antonio. Czy to kwestia zakazanego owocu?
Ona za to nie chciała uciekać. Gotowa była ponieść konsekwencje tamtej nocy, tego uczucia do mężczyzny. Przyjemne było w końcu czuć coś więcej niż strach i rozpacz. Chwytała się każdej emocji, która była w jakiś stopniu pozytywna. A wspomnienia z intymnych chwil jednak ciężko jest wymazać tak łatwo.
Uciekaj, póki możesz.
Wraz z każdym krokiem ku niemu, serce biło jej coraz mocniej. Wargi jej wyschły nagle, a ręce zaczęły się pocić; jakby znów była nastolatką. Patrzyła jednak mu prosto w oczy, nie bojąc się takiego kontaktu wzrokowego. Widziała, że walczy ze sobą. Czuła też nadchodzącą odmowę, która nadejść miała tak czy siak. Korzystała jednak, póki żywił podobne pożądanie, co Lana.
- Nie? A podobno ty tam rządzisz – pomimo jakiegoś żalu ledwo dosłyszalnego w jej głosie, uśmiechnęła się delikatnie. Chciała usłyszeć konkretne „nie” z jego ust. Póki nie wypowiedział tego jednego, krótkiego słowa, brnęła w to coraz bardziej zachłannie.
Może dlatego ruszyła na górę tak swobodnie? Ukrywała lekkie uśmiechy satysfakcji i ulgi, by nie zauważył ich. Przy nim czuła się bezpiecznie, więc nie chciała stracić tego tak szybko. Życie jej miało już być takie kiepskie, a każda chwila przyjemności i oderwania była na wagę złota. Czuła, że długo nie pociągnie, jeśli wciąż będzie żyła bez nadziei.
Zerkała raz po raz na Vincenta, upewniając się, że idzie za nią. Odgłos jego kroków nie wystarczał jej, by być pewną, że się nie wycofuje. Oparła się o drzwi, gdy je otwierał, nie spuszczając przy tym z niego wzroku. Napawała się jego obecnością, już nawet nie ukrywając przed nim, że nie cieszy się absolutnie ani trochę z tego spotkania.
- Może i nie jest, ale musisz przyznać, że to lubisz, co? – parsknęła, żartując poniekąd, bo jednak brakowało jej czujnego oka nad całą sytuacją. Była wtedy znośniejsza.
Postawiła siatki na stoliku kawowym przed kanapą, zdejmując zaraz kurtkę szybko. Była głodna, a jedzenie i tak już wystygło. Rozpakowała więc wszystko szybko, od razu podając również ciasteczka z wróżbą: jedno dla Vincenta, drugie dla niej. Przyniosła też dwa piwa, bo do chińszczyzny wolała taki trunek niż wykwintne whisky. Otworzyła jednak tylko jedno, metodą butelka o butelkę, drugie pozostawiając nietknięte, na później (tak naprawdę nie potrafiła otworzyć go bez otwieracza). Po tym usiadła po turecku na kanapie, obok Vincenta, jedno kolano opierając o jego udo.
Nie spodziewała się takiego pytania. Milczała o kilka chwil za długo, by nie zdradzić się przy tym. Było fatalnie. Traktował ją jeszcze gorzej, bez żadnej taryfy ulgowej po tym co zaszło. Coraz bardziej ją sobie przywłaszczał. Uśmiechnęła się jednak jakże nieszczerze, zapychając usta pierożkiem.
- Dobrze, wszyscy są mili – odparła, gdy przełknęła większą część, popijając zaraz piwem. Oczy jednak zdradzały ją i o pomoc wołały. – Dziewczyny są nawet znośne i jestem postrachem. To całkiem zabawne, wiesz? Barmani jak mnie widzą, od razu polewają drinka bez pytania. Och nie, czy zamieniam się w ciebie? – szturchnęła go w bok, śmiejąc się, jednak zaraz odwróciła spojrzenie pod pretekstem skupienia się na otwarciu sosu do pierożków.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ptak zamknięty w klatce. Marizzano otaczały pozłacane pręty pięknego więzienia - na tyle szeroko rozstawione, że świat wydawał się na wyciągnięcie ręki, nim wolność okazywała się złudna, ograniczona chłodnym metalem. Czy w jakiejkolwiek innej sytuacji, dalej czułby tak wielki opór przed pozwoleniem jej na podejście bliżej?
Czy dalej byłaby pragnieniem jednej, upojnej nocy?
Czy sama myśl o tym, że mogła być dla niego kimś więcej nie wywoływałaby w nim poczucia winy, żalu i morza rozterek?
Na swój sposób, tak. Bo Vincent Monroe zawsze był dupkiem. Śmiałym bojownikiem o własną niezależność i wolność, zamkniętym we własnej klatce emocji i wrażliwości. Nawet, jeżeli zdawał sobie sprawę z obecności otaczających go ograniczeń, nie chciał, by przypominał mu o tym świat. Bliskość Lany była ucieleśnieniem jego obaw. Zawsze chciał być panem swojego losu, zawsze chciał być tym, który sprawuje kontrolę nad wszystkim, co go dotyczy. Czymże byłoby poddanie się jej działaniom jak nie słabością? Porażką w walce o zachowanie jego myśli i pragnień jego własnymi?
Może, kurwa, zwykłą życiową przyjemnością?
Lubił odkładać tego typu problemy na bliżej nieokreślone później. Na razie wolał usiąść na kanapie, ignorować swoje obawy, ignorować rosnącą z tyłu głowy samoświadomość. Lubił przebywać w jej towarzystwie. Z jakiegoś powodu, spędzanie z nią czasu sprawiało, że napięcie w jego barkach znikało.
Nie wiedział nawet, gdzie trzyma otwieracz do piwa. Drugie postanowił otworzyć w sposób, który głęboko kłócił się z miejscem i statusem społecznym, jaki dla siebie wypracował, za to sięgało jego korzeni - o kant stolika. Z przyzwyczajenia, a także z zerowego poszanowania do mebli, które posiadał w mieszkaniu. Gdyby nie to, że nie przebywał tu zbyt często, pewnie szybko zmieniłoby się w melinę,
Upił łyk, patrząc na ciastko z wróżbą, jakie położyła obok niego, może nieco za długo. Nie wierzył w te pierdoły, dlaczego więc w ogóle się tym przejmował? Zignorował je, zamiast tego sięgając po pałeczki, gdy wyciągnęła resztę jedzenia na stół.
Pierożki może były i dobre, ale smakowały gorzko, z trudem przechodząc mu przez gardło. Wiedział, że kłamała. Wiedział, że gdy tylko wróciła do biura, Frank nie dawał jej spokoju. Że nawet, jeśli obsługa stała się dla niej milsza, to widząc to, Moretti traktował ją dwa razy gorzej. Czy pod ubraniem, które miała na sobie, chowały się nowe siniaki?
Dlaczego nie mógł nic z tym zrobić?
Dlaczego nie chciał się w to mieszać, a zarazem siedział teraz, koło niej, spędzając z nią wieczór?
Cholera, chciałby poznać odpowiedzi na pytania, które sam generował we własnej głowie.
- Dostajesz VIPowskie traktowanie? - zażartował, czując, jak nieudolnie lawirują między tak oczywistego tematu.
To było nienormalne.
- Frank wyjeżdża niedługo w interesach - rzucił nagle, przepijając gorzkość odczuwanych przez siebie emocji kwaśnym piwem. - Znów będziesz... - będziemy? - miała trochę spokoju. Rosjanie doprowadzają go do szału.
Z mojej winy, bo zabiłem ich syna.
- Robi się chwiejnie w klubie.
Dowiedział się, że byłem z tobą?
- A jak twoja współlokatorka? Zniosła traumatyczne wydarzenia? - uśmiechnął się lekko, czepiając jednego, miłego wspomnienia jak światełka w tunelu, ignorując jego ciemne, zimne ściany.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Żyła w złotej klatce od lat, lecz dopiero teraz zaczęła ją odczuwać. Antonio sprytnie ukrywał przed nią swój biznes, obsypując prezentami i zeroma podejrzeniami, że coś jest nie tak. Wszystko jednak było mechaniczne, a każdy krok obserwowany. Może i teraz było podobnie, ale zmienił się obiekt westchnień. Nie czuła nigdy czegoś takiego do Antonio jak teraz, do Vincenta. I co, że był egoistą? Ciągnęło ją do niego. Chciała spędzać z nim czas nie tylko na przekomarzaniach, wspólnej kolacji, ale i na większej ilości upojnych chwil, tak jak ostatnio. Korzystała z każdego kontaktu fizycznego, każdego spojrzenia dłuższego niż ułamek sekundy i każdego uśmiechu. Czuła, że odżywała przy nim, nawet jeśli mogło okazać się to złudnym zauroczeniem.
Oczywiście, że obawiała się wszystkiego teraz jeszcze bardziej. Bo zawsze mogła stracić Vincenta (nawet jeśli nie do końca jest tylko jej), a wraz z nim całkowicie nadzieję na lepsze życie. Miło jej było, gdy obejmował ją i całował jakby świata nie było. Podobało jej się, że opiekował się nią, gdy potrzebowała tego bardziej niż cokolwiek. Korzystała z każdej okazji, póki nie odtrącił jej całkowicie. Zabawne, jak jedne wydarzenie zbliżyło ich do siebie. I gdyby nie zależało mu w żaden sposób, odesłałby ją z kwitkiem tego wieczoru, bo już dostał co chciał.
Podobało jej się jak obserwował ją. Mimo to czuła się komfortowo, jakby znali się od lat i nie mieli przed sobą już nic do ukrycia. Czuła się przy nim tak właściwie od początku. Może to wspólne korzenie, które mieli tutaj, w South Park? A może fakt, że on rozumiał wszystko?
Są dorośli. Mogą robić, co chcą i nikt nie może im tego zabronić. Żaden Frank, żaden Antonio, ani nikt inny. I choć wszystko, co robili było w pewien sposób zakazane, podobało jej się to tylko bardziej. Zakazany owoc smakuje najlepiej.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy otwierał piwo starą, sprawdzoną metodą. Upiła swojego, zerkając na swojego towarzysza w zamyśleniu. Różnił się od Antonio, zdecydowanie. Tamten posługiwał się służącymi. Zawsze ktoś wykonywał jego rozkazy, prał jego ciuchy i nalewał mu drinki. Nawet w seksie był wyręczany od czasu do czasu przez Vincenta. Więc? Mogła od początku wybrać Monroe. Nie byłoby przynajmniej teraz tego całego syfu związanego z jej mężem. Chciała rozwodu, lecz nie zgadzał się na to. Prowadziła z nim niemą bitwę, bo przecież nie mogła odwiedzić go. Gdyby to zrobiła, wiedziałby, że wygrał. Teraz była na przegranej pozycji.
Frank również wykorzystywał sytuację, zwłaszcza jak jej zmiany mijały się z pojawianiem się Vincenta w klubie. Siłą załatwiał sobie prywatne tańce, a mówiąc, że chce porozmawiać, nigdy nie miał na myśli prawdziwej rozmowy. Nie mogła mu się sprzeciwić. Nie mogła nawet nikomu powiedzieć o tym, co się działo za zamkniętymi drzwiami. Moretti dbał również o to, by wszelkie oznaki ich spotkań były zakryte przez skąpą bieliznę, w której występowała.
Mając świadomość, że za dwa dni znów będzie należeć do Franka, ciężko było jej całkowicie rozluźnić się. Starała się zapomnieć. Liczyła, że i Vincent jej w tym pomoże.
- Oj, taaaak, zajebiście VIPowskie, poważnie – przytaknęła, siląc się na poważny ton. Tak zajebiście VIPowskie, że wszyscy teraz schodzili jej z drogi, bo wiedzą, że przyciąga kłopoty. Podejrzewała, że mogli dostać zakaz spoufalania się z nią. Nie zdziwiłaby się.
Odetchnęła z wyraźną ulgą na wiadomość o wyjeździe Franka. Zeszło z jej barków ciężkie brzemię, a na usta wypłynął delikatny uśmiech przepełniony nadzieją.
Będziemy mieli spokój.
Pokiwała jedynie głową, zadowolona z radosnych wieści, spoglądając na Vincenta. Naprawdę sprawił tym, że poczuła się lepiej. Lżej jej było na sercu. Nawet jeśli wszystko to działo się przez zabicie jakiegoś dupka.
- Ale ty nie wyjeżdżasz, prawda? – błąd. Pokazała, że jej zależy. Upiła piwa, układając się wygodniej: ramię w ramię z Vincentem, chcąc znów poczuć jego perfumy. Ten zapach śnił jej się przez kolejne dni. Czując go na swojej poduszce, natychmiast kolana jej miękły.
Roześmiała się na jego pytania i odetchnęła głęboko.
- Obraziła się na mnie, nie odzywa się, puszcza głośno muzykę i unika mnie jak ognia – odparła z rozbawieniem, a w jej oczach pojawiło się rozmarzenie. Zwilżyła wargi językiem, skupiając się na jego tęczówkach, zamiast na stygnących pierożkach. – Przykro mi to mówić, ale nie polubiła cię, a mnie znielubiła jeszcze bardziej.
Coraz mocniej chciała pochylić się w jego stronę i jeszcze raz go pocałować. Czuła jak ciało zaczyna brać kontrolę nad umysłem.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szaleństwo miało jedną, oklepaną definicję. Było nim robienie tego samego w kółko, oczekując za każdym razem innego efektu. Czy to właśnie robił?
Czy to wszystko było po prostu czystym szaleństwem?
Lana nigdy nie była jego, tak samo jak on nie chciał być jej. Jakby te zwykłe oceny własności były bolesne, ale też potwornie niebezpieczne. Wyłączności nie były nigdy w jego stylu - a gdy już się pojawiały w jego życiu, zwykle kończyły się tragedią w ten czy inny sposób. Jego własne emocje tworzyły w głowie konflikt. Z jednej strony było myślenie przyszłościowe - ich potencjalne spędzanie ze sobą czasu rodziło konflikty i ryzyko. Antonio, który zawsze mógł się o tym dowiedzieć i, cóż, potężnie wkurwić. Frank, który absolutnie by sobie tego nie życzył - abstrahując od tego, że nie zgodziłby się przyjąć do wiadomości, że była dla Monroe czymkolwiek więcej niż towarzystwem na jedną noc, Moretti nie lubił się dzielić. Rozumiał to. Vincent również nie lubił dzielić się, niczym. W szczególności kobietami.
Z drugiej strony, było tu i teraz. Jego mieszkanie, miękka kanapa, zapach chłodnego już jedzenia, tajemnicze ciastko z wróżbą. Miękkość jej skóry, muskającej jego rękę, zapach jej perfum, który przenosiły jej włosy. Tajemniczy uśmiech, skrywający pragnienie, które było jedynie lustrzanym odbiciem jego własnego.
Marizzano. Pieprzona oportunistka. Rozpuszczona pieniędzmi, na które nie przelała własnej krwawicy. Dodająca sobie centymetrów drogimi butami, pryskająca się drogimi perfumami. Odzierająca innych z szacunku do siebie samego własnym, wygórowanym spojrzeniem. Dumne trofeum o boku Antonio, pusty manekin odziane w drogie futra. Manekin, który powstał w tej samej fabryce, co on, Vincent Monroe, a który postanowił obrać drogę na skróty. Każda kara, którą spotykała ją teraz, była wyłącznie konsekwencjami jej czynów. W końcu on zapracował sobie na swoją pozycję. Wspinał się po szczeblach dostatku spisanych przez społeczeństwo, dotarł na szczyt, brudząc sobie przy tym dłonie, krwią, potem i gównem. Nie zamierzał być rycerzem na białym koniu, którego omami w ten sam sposób, w jaki omamiła każdego innego przed nim.
Ale ty nie wyjeżdżasz, prawda?
Pałeczki w jego dłoniach zamarły w połowie drogi do ust. Śmiech mający rozluźnić ich atmosferę dudniał w jego uszach jak film, który leciał w tle, podczas gdy on usiłował żyć na swój sposób. Chłodny pierożek wymsknął się uściskowi drewnianych pałeczek, upadając w dół, prosto na drewnianą posadzkę, jak głupie, sztampowe, irracjonalne załamanie nastroju pomiędzy nimi. Kropka nad i, kropka na końcu zdania. Kropka, po prostu.
Koniec.
Przecież szaleństwem byłoby zrobić to znowu, znów posmakować jej ust, znów poczuć, jak jej ramiona zaciskają się wokół jego pasa w cichym, niewerbalnym zostań.
Granica między tym, co chciał jego umysł, a czego chciało ciało, zatarła się gwałtownie gdy jego dłonie odrzuciły sztućce w bok, jak nędzne wspomnienie, symbolika niewinności ich potencjalnego wieczoru. Zakazany owoc, emanacja ich wspólnie spędzonych nocy. Gdy jego dłonie powędrowały do jej talii, przyciągając ją bliżej, myśli powróciły do wieczora rozpoczętego w równie nagły sposób. Gdy usta dotknęły jej miękkiej szyi, z jego płuc wydało się westchnienie.
Czy dla takich chwil, warto było być szalonym?
Odpowiedzi szukał w jej ustach, składając na nich swój pocałunek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez głowę przeszła jej myśl, że chciałaby, aby dowiedzieli się o nich; Antonio i Frank. Nie mogło to się skończyć dobrze, ale pozostawiłoby to po sobie pewną satysfakcję, że wszystko działo się pod ich nosami i że to jest coś więcej niż pragnienie na jedną noc. Chciałaby, by należeli tylko do siebie. Nie zamierzała dzielić się Vincentem, choć w praktyce mogło być to ciężkie. Czuła zazdrość, gdy widziała go w towarzystwie innych kobiet. I może wtedy nie miała absolutnie żadnego prawa do odciągania ich, przysięgła sobie, by od dnia dzisiejszego myślał tylko o niej, o żadnej innej, która mogła polecieć w większości na jego pozycję i pieniądze, bo dorobił się ich. Dla niej mógłby znów być biednym chłopcem ulicy, byle tylko był z nią.
Już teraz nigdy by nie wróciła do statusu społecznego, jaki zapewniał jej mąż. Nie chciała Antonio, choćby miał kupić jej zamek na wzgórzu w ramach przeprosin za milczenie. Tak, raczej prędzej łeb by jej ukręcił, co wciąż może się stać, jeśli tylko wyjdzie z więzienia, a to kiedyś się stanie. Bała się go i faktu, że miał dobre kontakty z Frankiem. Na pewno doceni to, co z nią robił (może oprócz tego, że ją obracał). Po ucieczce od przemocy pozostały jedynie wspomnienia. Pojawiła się jedynie znowu nadzieja na trochę większe znieczulenie, które zapewniał jej Vincent. Czując go obok siebie była pewniejsza, miała zapewnioną ochronę chociażby samym spojrzeniem. Był jej aniołem stróżem, choć mógł wciąż nie zdawać sobie z tego sprawy. Co z tego, że była tylko lalką w rękach, jak właśnie to ją zawsze ograniczało. Pieniędzy starczało na wszystko, ale czy aby na pewno na tak długo? Kilka lat minęło, zanim bańka prysła. I znów jest nikim. Nie ma majątku, drogich ubrań i pięknych, wysokich szpilek (oprócz tych do pracy). Pieniądze szczęście jednak dają, bo dzięki nim dostać można niezależność. Gdyby miała ich wystarczająco, uciekłaby stąd jak dalej; żyłaby gdzieś w ukryciu, nad morzem czy oceanem i nie musiałaby się przejmować już niczym. Już teraz musiała żyć oszczędnie, a i ciężko jej było odłożyć na cokolwiek. Nie miała nawet prywatności, a do Stacy przychodziły inne ćpuny i penetrowali mieszkanie w poszukiwaniu jakichś smaczków czy ukrytych pieniędzy na więcej białego proszku. Przegrała życie, więc i nawet Vincent nie mógł tego uratować, a jedynie polepszyć te ostatnie chwile, bo nie sądziła, że długo czasu jej pozostało. Zwłaszcza teraz.
Chciałaby, aby spełniły się jej marzenia, że Vincent uratuje sytuację i ją samą z całej opresji, jednak teraz narażała go jedynie na coraz gorszy gniew Franka. Zaczęła obawiać się, że nie wyjdzie im to na dobre, ale tak trudno zrezygnować było z tak wielkiej przyjemności. Nie potrafiła odmówić sobie tego, gdy patrzyła mu prosto w oczy, raz po raz zsuwając się wzrokiem na jego usta. W salonie robiło się coraz to cieplej, a ciało mrowiło ją od nic-nie-robienia. Chciała już działać i oddać się temu szaleństwu. Kątem oka zauważyła jak pierożek przegrał z grawitacją. Następnie odrzucone pałeczki przez niego. Poszła w jego ślady, niemal natychmiast odsuwając od siebie wszystko i w samą porę, bo już po chwili ujęła jego żuchwę w dłonie, czując jak pragnienie opanowuje jej ciało.
Wsunęła się na jego kolana, obejmując go za szyję i odwzajemniając pocałunek zachłannie. Czy nie mogliby mieć tej bliskości na co dzień? Czym musiała zapracować sobie na więcej czułości i namiętności? Odda za to wszystko. Odchyliła się nieznacznie, by ściągnąć bluzkę, uśmiechając się przy tym delikatnie. Po tym wsunęła dłonie pod jego ubranie, podwijając krawędź coraz wyżej i wyżej, aż i jej pozbyła się w końcu. Zbędne elementy układanki.
Cudownie było oddać się znów pragnieniu. Bez żadnej współlokatorki za ścianą. Sami. Ciałem przylgnęła do jego, palce wplatając w jego włosy i całując wciąż, zsuwając się ustami na szyję.
Dla takich chwil zdecydowanie warto było ryzykować.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pragmatyzm był zwodniczy.
Według niego, istotnie Lana nie miała już niczego. Wspinając się z poziomu gruntu wprost na szczyt, osiągnęła to, o czym marzyłoby wiele. Upadek musiał być bolesny - nagły, gwałtowny, gdy jej nogi podcięto, przewracając na podłogę. Tym samym uderzeniem ścięto jej marzenia na lepsze życie, ucieczkę i uwolnienie od Antonio. Czy na to zasłużyła?
Jeszcze miesiąc temu wprost przyznałby, że tak, w stu procentach nawet. Teraz nie był jednak tego taki pewny.
Czy nie miała już niczego?
Z tym nie mógł się zgodzić. Miała swoją gładką skórę, którą muskały jego dłonie, wędrując wzdłuż jej ud po jeansowych spodniach. Lubił to, jak szybko zaciskały się wokół jego ciała, jak odruch w reakcji na wędrujące ku nim ręce.
Miała swoje spojrzenie, które napotkał odsuwając na moment własną twarz od jej. Spod przymkniętych powiek spoglądały na niego skrzące się w ferworze chwili tęczówki. Hipnotyzowały, prześwietlając go na wskroś. Wydawały się wiedzieć wszystko, co przechodziło mu w tej chwili przez myśl - oraz wszystko to poddać zapomnieniu, jak gdyby teraz nie liczyło się już nic.
Miała swoje usta, miękkie, gładkie, spragnione jego pocałunków. Wiodące na pokuszenie, odwracające jego uwagi od delikatnej skóry szyi, po której lubił własnymi wargami wytyczać szlaki. Żadne wypowiadane przez nie słowa nie były słodsze od westchnień, które skrywała w jego włosach.
Miała swoje ciało, wyginające się pod wpływem jego dotyku. Drżące dłonie chwytające jego koszulkę, gdy jego własne zatrzymały się na guziku od spodni. Gorąco w miejscach, które odwiedziły opuszki jego palców. Gęsia skórka tam, gdzie zawitał jego ciepły oddech.
Była idealna.
Piękna, skryta w nieustannej walce siły i słabości. Lubił to, jak uśmiechała się szerzej gdy przypadkowo ją łaskotał, wsuwając dłonie pod jej koszulkę. Jak wypuszczała z ust powietrze, nagle, gwałtownie, gdy zaciskał wokół jej nadgarstków palce gdy próbowała go powstrzymać lub odsunąć.
To było szalone. W przeciągu kilku minut, jego umysł potrafił przedrzeć się przez kłopotliwą drogę od niechęci i ucieczki, po gonienie za własnym pragnieniem. Jeszcze kilkanaście minut temu spoglądał Lanie w oczy na zimnym podwórku po części żałując, że się spotkali, bojąc konsekwencji ich wspólnej relacji. Czy wtedy planował, by to potoczyło się w ten sposób?
Oczywiście, że nie.
Było w tym jednak coś jeszcze - coś, czego nie był gotów przed sobą przyznać. Bliskość, która nie miała wiele wspólnego z kanapą, na której zmuszeni byli pozostania przy sobie w każdej chwili. Szczerość, której nie potrafił wyrazić słowami, a którą przekazywał gestami. Tęsknota za czymś odległym, za normalnym światem, w którym chińszczyzna nie byłaby zimna, a w jego ciastku ukryta była pozytywna wróżba na przyszłość.
Bo w tej chwili, choć nie miała niczego, miała jego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała jego.
Wciąż nie mogła pojąć tego, jakie szczęście ją dopadło. Sprawiał, że uśmiechała się, a nawet i śmiała szczerze, nie przez wymuszenie. Nie potrafiła nacieszyć się bliskością, która stała się luksusem, rarytasem. On jej to wszystko dawał. Wraz z pocałunkami, z objęciem silnych ramion jej wątłego ciała, a także uśmiechem, który wywoływała ona sama.
Boże, w końcu czuła, że żyje. Jego oddech łaskotał jej szyję, a przez to przylegała do niego tylko bardziej, by uniknąć tych przyjemnych tortur. Tak ciężko było teraz znaleźć coś, co stawiało ją na nogi i zachęcało do walki. Vincent sprawiał, że szła do Rapture niemal w podskokach i chciała toczyć bitwy o siebie, o lepsze jutro. Chciała również obejmować jego biodra udami, dłonie zaciskać w czarnych włosach, a usta złączać w namiętnych pocałunkach.
Bliskość zapewniała jakiegoś rodzaju stabilność, której nie miała od dawna. Wygrała na loterii, gdy Vincent spojrzał na nią po raz pierwszy inaczej niż na ofiarę i kapusia. Rzeczywiście, upadek bolał. Straciła wszystko, o co walczyła, bo przecież o uwagę również trzeba się postarać. Może miała szczęście, a może Antonio upatrzył ją sobie tylko dlatego, że była młoda i biedna, ale dopiero wtedy poczuła, że nie musi się już o nic martwić. Rodzice zastępczy nie byli w stanie jej dać wszystkiego, ponieważ mieli sporo dzieci. Nic dziwnego, że korzystała ze swojej urody, choć nie zamierzała wykorzystać jej na Vincencie. Poczuła do niego coś więcej niż pożądanie. Zauroczenie? Zakochanie? Trudno wytłumaczyć to po tak krótkim czasie, ale nie była to jedynie chęć przespania się z nim.
Wciąż myślała o jego dłoniach, wędrujących po jej ciele. We śnie widziała jego ciepłe tęczówki, wpatrujące się w jej oczy z troską, a także pożądaniem. Czuła na karku jego oddech, nierównomierny i przyspieszony. I ta opieka, którą objął ją nie tak dawno temu. Martwił się o nią, a ona pragnęła go tylko bardziej. Czuła, że nie traktuje jej jedynie jako zabawkę, a może i również coś więcej?
Dotyk, którym ją raczył, sprawiał, że cała drżała. Bez skrępowania przylegała do niego ciałem, pozbywając się kolejnych części garderoby. W całym tym szaleństwem była jakiegoś rodzaju czułość. Nie czuła jej od dawna, zapominając łatwo jakie przyjemne to uczucie. Nawet kanapa nie niszczyła atmosfery, którą zbudowali jakiś czas temu. Spędzili na niej upojne uniesienie, prosząc wciąż o więcej. Lanę nie obchodziło absolutnie nic więcej, więc nie opuściła mieszkania Monroe aż do rana, śpiąc obok niego w świeżej pościeli na wygodnym łóżku. Nie mogła być szczęśliwsza. Ciasteczko z wróżbą każdemu z nich przekazało wyśmienitą wróżbę. Więc? Nadzieja rosła w oczach, tak samo jak wizja kolejnego spotkania. Liczyła jedynie, że tym razem nie będzie jej unikał, bo tęskniła za nim przez ten cały czas, choć na głos tego nie mogła przyznać.
Już była Vincenta. I miała go w całej tej beznadziejnej sytuacji.

/ zt x 2
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”