Pytanie unoszące się nad niewidzialnym trójkątem o stożkach zakończonych trzema talerzami ze zdobnej w błękitny szlaczek porcelany.
- Jeden dla Mamy, jeden dla Taty iii... jeden... dla Stelli!
Elijah pokręcił krótko głową, może nie tyle unikając, co i nie podtrzymując spojrzenia żony. Zmartwienie i irytacja mieszały się w jej wzroku tworząc zabójczy wręcz zajzajer. Przeniósł zaraz wzrok na kręcącą coś dziś nosem nad śniadaniem córkę. Ot, jak gdyby nigdy nic - bo przecież nie było się co martwić, nie?
Ten stan rzeczy stawał się bowiem od niedawna fragmentem ich zwyczajnej codzienności.
Elijah nie spał.
Ale przecież absolutnie nie było czym się martwić.
- Skarbie? - policjant pochylił się nad walczącą z zawartością kolorowej miseczki sześciolatką, ostatnio nienawykły do obecności przy stole w trakcie większości rodzinnych posiłków. Zabawne, jak zmienia nas czas - to, co niedawno jeszcze było rytuałem, świętością, z jakiej rezygnować absolutnie, i pod żadnym pozorem, nie ma się prawa, dziś traciło na znaczeniu w obliczu stawiających swoją kropkę nad i życiowych okoliczności. Niedawny awans, dwa intensywne śledztwa prowadzone na raz - ot, w ramach próby przekucia policyjnych niedoborów w ludziach na coś, co przyniosłoby nie tylko jemu, ale i jego rodzinie, jakąś korzyść - i obietnica kolejnej podwyżki sprawiały, że Elijah priorytetyzował nie to, co należy raporty, przesłuchania i okazania, życie rodzinne spychając teraz odrobinę bardziej stanowczo niż zwykle na margines planu dnia.
Ale tylko na jakiś czas! - zapierał się przy tym dzielnie - I to dla dobra nas wszystkich...
Bo przecież ani on, ani Claribel, nie młodnieli. A Stella? Stella rosła. I choć dziś jej głównym marzeniem był wykończony różową dachówką Zamek Królewny Skądśtam (Claribel pamiętała skąd, on jakoś zapomniał...), para żółtych trampek z migoczącą przy każdym ruchu podeszwą oraz - proszętatoproszęproszę - PRAWDZIWY, ŻYWY KOTEK, Elijah wiedział, że już niedługo przyjdzie mu inwestować w inne rzeczy. College, na przykład. Albo samochód. Albo, Jezu-Chryste, wynajem mieszkania dla już-nie-takiej małej córki.
Sądził więc, że kilka miesięcy ("Słowo honoru, Clari, nie więcej niż trzy, czy cztery") intensywniejszej pracy zwyczajnie wszystkim im się opłaci.
Co innego, że deklaracje te padły już pół roku temu.
Ale...
- Skarbie, chodź, zjemy razem! - zaoferował się - Dwie łyżki dla ciebie, jedna dla taty, co? - wymownie łypnął w stronę Claribel, chyba już lekko zniecierpliwionej tym, ile ich dziecku może zająć konsumpcja porcji namoczonych w mleku płatków (Elijah się nie dziwił; odkąd Clari zaczęła, jako świadomy i odpowiedzialny rodzic, brutalnie zastępować wszystkie przepełnione cukrem odmiany płatków śniadaniowych mdłymi zdrowymi rodzajami musli, Stella potrafiła spędzić nad pierwszym posiłkiem dnia tyle czasu, że płynnie przerodzić on mógłby się w obiad) - I ruszamy! Zobaczysz, będzie absolutnie fantastycznie! Najpierw przejażdżka, potem zatrzymamy się w mini-zoo... A na koniec dnia powinniśmy już być nad morzem!
...ale teraz naprawdę zamierzał się poprawić. Być obecny. Skupiony. Wygłuszyć cały szmer głosów w głowie, uparcie przypominających mu, że ma tyyyyle ważnych rzeczy do zrobienia!
W innym razie przecież nie brałby urlopu, no nie?
(Ukradkowym ruchem zdusił dźwięk wibrującego w kieszeni spodni pagera).
No. Otóż, cholera, to!