WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Kochanie, nie spałeś?

Pytanie unoszące się nad niewidzialnym trójkątem o stożkach zakończonych trzema talerzami ze zdobnej w błękitny szlaczek porcelany.
  • Jeden dla Mamy, jeden dla Taty iii... jeden... dla Stelli!
Reakcja: wzruszenie zbrązowiałych w starciu z późnoletnim słońcem ramion skrytych pod kompulsyjnie prasowaną koszulą, krótki grymas przebiegający przez niezaprzeczalnie przystojną twarz (uwzględnijmy też fakt, że od niedawna stać go było na zrobienie sobie zębów - a więc z mocnej ósemki, automatycznie porządną dziewiątką się stał, on, i jego wyśmigane fluorem, wyprostowane magicznymi dentystycznymi sztuczkami zęby, perfekcyjna wizytówka amerykańskiego snu, opowieści o chłopcu znikąd, który teraz śmiał się światu w twarz z zacięciem gwiazdy filmowej) i prędki ruch dłoni sięgającej po dolewkę mocnej (oj, bardzo mocnej), czarnej kawy. Chlust! - ukochany kubek wypełniony niemal po brzeg porcją gorącego napoju.
Elijah pokręcił krótko głową, może nie tyle unikając, co i nie podtrzymując spojrzenia żony. Zmartwienie i irytacja mieszały się w jej wzroku tworząc zabójczy wręcz zajzajer. Przeniósł zaraz wzrok na kręcącą coś dziś nosem nad śniadaniem córkę. Ot, jak gdyby nigdy nic - bo przecież nie było się co martwić, nie?
Ten stan rzeczy stawał się bowiem od niedawna fragmentem ich zwyczajnej codzienności.
Elijah nie spał.
Ale przecież absolutnie nie było czym się martwić.

- Skarbie? - policjant pochylił się nad walczącą z zawartością kolorowej miseczki sześciolatką, ostatnio nienawykły do obecności przy stole w trakcie większości rodzinnych posiłków. Zabawne, jak zmienia nas czas - to, co niedawno jeszcze było rytuałem, świętością, z jakiej rezygnować absolutnie, i pod żadnym pozorem, nie ma się prawa, dziś traciło na znaczeniu w obliczu stawiających swoją kropkę nad i życiowych okoliczności. Niedawny awans, dwa intensywne śledztwa prowadzone na raz - ot, w ramach próby przekucia policyjnych niedoborów w ludziach na coś, co przyniosłoby nie tylko jemu, ale i jego rodzinie, jakąś korzyść - i obietnica kolejnej podwyżki sprawiały, że Elijah priorytetyzował nie to, co należy raporty, przesłuchania i okazania, życie rodzinne spychając teraz odrobinę bardziej stanowczo niż zwykle na margines planu dnia.
Ale tylko na jakiś czas! - zapierał się przy tym dzielnie - I to dla dobra nas wszystkich...
Bo przecież ani on, ani Claribel, nie młodnieli. A Stella? Stella rosła. I choć dziś jej głównym marzeniem był wykończony różową dachówką Zamek Królewny Skądśtam (Claribel pamiętała skąd, on jakoś zapomniał...), para żółtych trampek z migoczącą przy każdym ruchu podeszwą oraz - proszętatoproszęproszę - PRAWDZIWY, ŻYWY KOTEK, Elijah wiedział, że już niedługo przyjdzie mu inwestować w inne rzeczy. College, na przykład. Albo samochód. Albo, Jezu-Chryste, wynajem mieszkania dla już-nie-takiej małej córki.
Sądził więc, że kilka miesięcy ("Słowo honoru, Clari, nie więcej niż trzy, czy cztery") intensywniejszej pracy zwyczajnie wszystkim im się opłaci.

Co innego, że deklaracje te padły już pół roku temu.

Ale...
- Skarbie, chodź, zjemy razem! - zaoferował się - Dwie łyżki dla ciebie, jedna dla taty, co? - wymownie łypnął w stronę Claribel, chyba już lekko zniecierpliwionej tym, ile ich dziecku może zająć konsumpcja porcji namoczonych w mleku płatków (Elijah się nie dziwił; odkąd Clari zaczęła, jako świadomy i odpowiedzialny rodzic, brutalnie zastępować wszystkie przepełnione cukrem odmiany płatków śniadaniowych mdłymi zdrowymi rodzajami musli, Stella potrafiła spędzić nad pierwszym posiłkiem dnia tyle czasu, że płynnie przerodzić on mógłby się w obiad) - I ruszamy! Zobaczysz, będzie absolutnie fantastycznie! Najpierw przejażdżka, potem zatrzymamy się w mini-zoo... A na koniec dnia powinniśmy już być nad morzem!
...ale teraz naprawdę zamierzał się poprawić. Być obecny. Skupiony. Wygłuszyć cały szmer głosów w głowie, uparcie przypominających mu, że ma tyyyyle ważnych rzeczy do zrobienia!
W innym razie przecież nie brałby urlopu, no nie?
(Ukradkowym ruchem zdusił dźwięk wibrującego w kieszeni spodni pagera).
No. Otóż, cholera, to!

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella w 2012
Stella w 2012


Wymarzone śniadanie Stelli to tosty z serem i ketchupem, podane w salonie na okrągłym stoliku przy kanapie. Do tego kakao z piankami w dużym niebieskim kubku w gwiazdki. Oczywiście jedzone w piżamie przed telewizorem, bo rano był najlepszy blok z bajkami. Scooby Doo, Fineasz i Ferb, Wojownicze żółwie ninja, czy ostatnia nowość: Niezwykłe przygody Truskawkowego Ciastka to tylko przykłady z długiej listy bajek, które Stella mogła oglądać godzinami. Pomału wyrastała z typowo dziecięcych produkcji, które wymagały od widza skakania przed telewizorem czy odpowiadania na pytanie co Miki potrzebuje najbardziej (Och, ileż to czasu miała fazę na Klub przyjaciół Myszki Miki! Heeej, Coooosiek?), za to wchodziła w bogaty świat kreskówek. Kreskówek, które najchętniej oglądała rano przy śniadaniu, dobudzając się z głębokiego snu.
Musli w kuchni było przeciwieństwem jej wymarzonego śniadania. Musli w kuchni było definicją jej znielubionego śniadania. Dlatego siedziała przy stole z lekka obrażona, dłubiąc łyżką w mleku od dobrych dwudziestu minut. - Mamo, a jak zjem jeszcze jedną łyżkę to już mogę więcej nie jeść? - Podjęła kolejną (desperacką) próbę targowania. Płatki już rozmiękły, z każdą minutą tworząc w mleku coraz większą berbeluchę. - Nie, dwie dla ciebie i jedna dla mnie - odpowiedziała ojcu, spoglądając na niego zaszklonymi oczami, bo to śniadanie pomału zamieniało się w jej osobisty dramat. Byle tylko ten tragiczny prolog nie zwiastował równie tragicznej wycieczki! Stella długo na nią czekała, a budowanie wielkich zamków z piasku śniło jej się po nocach. Raz wyobraziła sobie, że zbudowała z tatą na tyle duży zamek, że wprowadzili się do niego we trójkę, a po kilku dniach dołączyła do nich jeszcze ciocia Dakota i kraby z plaży.
- A w tym zoo będą żyrafy? Będą koniki? Kucyki? - Upewniła się, bo miała na swojej liście pare zwierząt, które chciała zobaczyć bardziej od innych. W tej chwili, z niewiadomych powodów, prym wiodły wszelkie zwierzęta koniopodobne. - A jednorożce? - Tu zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, jakby bojąc się, że jakiś jednorożec może podsłuchiwać ich rozmowę i się przestraszyć. Dobrze wiedziała, że to płochliwe zwierzęta.
- Szkoda, że Bastian nie może z nami jechać - podzieliła się z rodzicami niespodziewaną refleksją. Bardzo lubiła Bastiana, bo poświęcał jej całą swoją uwagę. Brał udział w każdej, nawet najdziwniejszej zabawie, a czasem nawet wymyślał swoje równie dziwne. Nie do końca zdawała sobie sprawę, że dostaje za to pieniądze - w jej głowie Bastian zawsze miał czas, a rodzice często go nie mieli. Bo szli do pracy, bo gotowali obiad, bo robili pranie, bo wymieniali żarówkę nad schodami. Choć ostatnimi czasy to taty było najmniej, i nawet Stella zaczęła to zauważać.
- Mamo, a puścimy na plaży latawiec? Ciocia Dakota mówiła, że na plaży najlepiej się puszcza latawce - Jedzenie śniadania znowu zeszło na drugi plan, nawet łyżkę już wypuściła z dłoni, majtając żwawo nogami nad ziemią. Czekało na nią tyle ekscytujących rzeczy! Plaża, woda, muszelki, dmuchana piłka, latawce, lody, zamki z piasku, m-i-n-i z-o-o. Nie było czasu na śniadanie! Szybko wytarła rękawem nos, spoglądając na rodziców wyczekująco. Ahoj, przygodo?

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

- [...]Kochanie, to fantastycznie! W końcu będziemy mogli wybić się od dna!


- Kochanie, połóż się do łóżka nic nowego teraz nie wymyślisz...


(rozmowa telefoniczna)
- Kochanie, o której wrócisz do domu?

(kolejna rozmowa telefoniczna)
- Kochanie, powiesz Stelli „dobranoc” przez słuchawkę?


(i kolejna...)
- Elijah, w ogóle Cię nie ma w domu! Stella praktycznie Cię nie widuję!



- Kochanie, nie spałeś?


Bursztynowe spojrzenie, przepełnione nadzieją, strachem i w pewnym rodzaju rozdarciem, zatrzymało się na twarzy męża. Nie trwało za długo - zawsze gdy knocił - to unikał. Ciche, zmęczona westchnięcie - wyciągające na wierzch nutkę rozczarowania przepełzło przez (jeszcze nie spłaconą, ale coraz bliżej, do wyjścia na prosto) kuchnię małżonków. Dobrze, nie dziś; nie przy Stelli - mamy czas, zawsze mamy czas na to, aby porozmawiać.
U niej również się przelewało, niedawno upieczona pani adwokat, (pierwsza kobieta w tej kancelarii), z własnym gabinetem (głównie z tego powodu go dostała - choć na razie wolała udawać, że kwestia płci nie gra roli - a chodzi tu o wyniki i doświadczenie, które na moment [musiała to niestety przyznać!] posiadała znikome), zawsze wystrojona, zawsze z nienagannym makijażem - idealnie dopasowana do sylwetki, czarna (obcisła) sukienka, szpiki powyżej dwudziestocentymetrowe - czerwona szminka i ten błysk w oku - gdy jednym zdaniem udało się jej złamać przeciwnika.

Czuła się jak w żywiole.
Czuła, że jest w stanie przezwyciężyć wszystko.


I teraz stojąc w poniedziałkowy poranek, jedynie w podkoszulce (męża) i majtkach, oparta pośladkami o szafkę, z nieładem na głowie - oraz w prawej ręce trzymając kanapkę z posmarowanym na wierzchu truskawkowym dżemem - wpatrywała się w swoją piękną rodzinę - i wiedziała że tylko ona daję jej taką siłę. Nie praca. Nie śniadanie. Nie szef. (Harrison Crane, największy burak w całej kancelarii - uważa się za Boga, być może jest dobry - być może najlepszy, ale największy wrzód na dupie jakiego zdążyła poznać przez tyle lat w zawodzie - nawet na studiach nie mogła nikogo z nim porównać, buc świata) Tylko oni - dwójka nie słuchających jej (w każdym calu) osób.

Rozłożyła ręce (gdy mama robiła taki gest to znaczy, że coś się działo) w geście poddania - choć było to bardzo mylne działanie, otóż Claribel Mirtha Martinez nigdy nie wyciągała „białej flagi” - jak walczyć to do samiutkiego końca. - Stella, małpeczko... - zdrobnienie, którym raczyła córkę podczas narastającej w niej irytacji. - Ilekroć próbuję wprowadzić w naszej najukochańszej rodzinie jakiś nowy trend żywieniowy, jesteś pierwsza która się wyłamuję. - uśmiechnęła się ciepło, a jej perliste wysunęły się na światło dzienne. - Zjesz jeszcze pięć łyżek, a ja razem z tatą... - dokładnie po wypowiedzeniu tego zdania podeszła bliżej i wślizgnęła się tak, aby usiąść mężczyźnie na kolanach, jedną rękę ułożyła na jego ramieniu - zaś drugą na stole, wciąż radośnie zerkając w stronę blondyneczki. - ...będziemy na głos liczyć. - nachyliła się, by musnąć młodą w czubek jasnej główki. - Zgoda? - z nadzieją, że Stella nie odziedziczyła (ani też się nie nauczyła) od żadnego z nich siły perswazji, z wyrazem ciepła obserwowała jej poczynania.


I

R A Z

- Floryda jest przepiękna, Stella. Byliśmy tam z Twoim tatą na miesiącu miodowym. - w praktyce, ledwo tydzień; zorganizowanym na szybko przez jej braci, dokładnie tego samego dnia Claribel miała egzaminy, a gdy wyszła z uczelni została siłą wciągnięta do samochodu i wysłana niczym jak paczka prosto w piaszczystą plażę pośrodku Miami. - Uwierz mi, że Ci się spodoba. Pamiętam jak tata... - ręka która odpoczywała na ramieniu ukochanego, mimowolnie przesunęła się do góry - a palcami brunetka zaczęła przesuwać po jego włosach. - Uczył mnie surfingu, Ciebie też nauczymy...


I

DWA

- Jednorożce? - prawa brew pofrunęła wyżej. - Ohhh, skarbie jednorożce nie żyją w klatach w zoo, one mają swoje własne łąki gdzie spędzają miło wszystkie razem czas... - jeszcze nie teraz, to nie był najlepszy moment aby Stella poznała prawdę. Może za rok, może za dwa - choć najlepiej by było gdyby sama do niej doszła - jeżeli ma coś z ojca (więcej niż urodę) to kwestia czasu jak odnajdzie odpowiedź.



I

TRZY


- Hej, a nie chcesz z nami spędzić więcej czasu? Bastian będzie tu na Ciebie czekał, kupimy mu coś. Zbiera może magnesy? - Martinez była przeszczęśliwa, że córka złapała taki dobry kontakt ze swoim opiekunem/nianią - wszystkie poprzednie kandydatki odchodziły po niemal tygodniu Everett trzymał się u nich już drugi rok - może czasem rzeczywiście mężczyźni są lepszymi mamami?



I

CZTERY


- Latawiec, czemu nie!? - zadowolona, że młoda chcę z nią również spędzić czas (nie tylko z tatą) - zaklasnęła w dłonie. - A co mówiła jeszcze Dakota? - ona to uwielbiała się mieszać - Clari była ciekawa czy tym razem też miała ukryty chytry plan.




I

PIĘĆ.

Burczenie w spodniach męża wyczuła od razu, odwróciła głowę, a ciemne spojrzenie zamieniło się automatycznie w chłodne. - Chyba nie odbierzesz...?



Twój ruch, Elijah Martinez.
Czy zniszczysz nam pierwsze wakacje?

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę miał ochotę (kłamliwie) obiecać swojemu jedynemu dziecku, że w tym cholernym Zoo będą, w istocie, koniki, osiołki, zebry - słowem wszystko, co parzystokopytne, a przy tym i pastelowe kucyki z dziwnymi znakami na wzór tatuaży-tribali odbitymi na pośladkach, dinozaury, jednorożce i najprawdziwszy smok, zamiast ogniem ziejący watą cukrową z jadalnym brokatem, jeśli tylko pospieszy się, przestanie negocjować i dokończy wreszcie swój Pełnowartościowy Posiłek Grzecznej Dziewczynki.
Ugryzł się jednak w język, dziarsko złapał wygrzaną dziecięcą łapką łyżkę, i zaczął wiosłować przez brejowatą zawartość stojącej przed córką miseczki. Przez grudy błonnika i rodzynek, zlepione z sobą lakiem bezlaktozowego mleka. Przez zero cukru, zero nadprogramowej soli, przez morze zdrowia i siły potrzebnych kilkulatkom...
I im dłużej wiosłował, im dłużej rozgarniał, im wyżej unosił łyżkę ku własnym, niechętnie rozwieranym ustom...
Dwie dla mnie...
Tym bardziej rozumiał wyższość tostów z serem i ketchupem, a nawet po prostu kromki chleba z dżemem, nad tym pożywnym tworem, którym wraz z Clari próbowali aktualnie paść własne dziecko.
I serio, chyba tylko sekundy dzieliły go od wyjścia z roli Odpowiedzialnego Ojca, wkroczenia w komitywę ze Stellą i stanowczego odrzucenia łyżki z grymasem obrzydzenia i donośną deklaracją, że i on żreć tego nie będzie, a ponadto żąda Fruit Loops z pełnotłustym mlekiem i croissanta z czekoladą, gdy Claribel - jak to miała w zwyczaju - uratowała sytuację o wiele lepszym pomysłem.

- Twoja mama ma rację. Raaaz! - dołączył się do odliczania, uznawszy, że zajęcie i odwrócenie dziecięcej uwagi jest o wiele lepszą taktyką, niż wpychanie w siebie łyżki papki za łyżką. - Floryda jest super, zobaczysz. Całe mnóstwo muszelek i krabów, ale tylko takich przyjaznych, co wcale nie szczypią, ooo-tak! - znienacka (i z niezwykłym wyczuciem, ledwie więc wyczuwalnie) uszczypnął Stellę w krąglutką łydkę - I pewnie, że cię nauczę surfować, jeśli tylko będziesz chciała! - zapewnił też, choć sam nie surfował od paru ładnych lat i po części bał się, że wskoczenie na deskę ot tak, po prostu, mogłoby w jego wieku przypadku zakończyć się równoczesnym wybiciem barku, bezpowrotnym utraceniem wszelkiej męskiej dumy, oraz zawałem serca - Dwaaa...
Zadarł lekko głowę, napotykając wzrokiem spojrzenie żony - ciepły, głęboki odcień brązu, który kojarzył mu się ze spokojem i ciszą, z gorącą, czarną kawą, z ogniem tańczącym pod sklepieniem kominka, z obwolutami książek, nad którymi ślęczała w czasach przed obroną pracy, z zapachem lasu, po którym spacerowali czasem podczas wycieczek za miasto, gdy Claribel nosiła pierwszą ciążę. Nie był w stanie się nie uśmiechnąć, choć kąciki ust ciążyły zmęczeniem.
- Mama ma rację. Jednorożce, kochanie, raczej trudno znaleźć w zoo... Ale będą alpaki. Pamiętasz alpaki? Tę z grzywką na przykład, którą widzieliśmy rok temu? - Chociaż może to była lama, cholera ją wie - Tą fryzurą, to przypominała mi Bastiana właśnie, wiesz? - z krótkim śmiechem przeczesał własne włosy, które faktycznie robiły się już nieco przydługie u góry, acz nadal nie mogły dorównywać imponującej plerezie włosów ciamajdowatego może trochę, ale z pewnością przyzwoitego chłopaka, któremu wraz z Claribel oddawali pociechę pod opiekę ilekroć rytm pracy nadto ich przytłaczał (czytaj: coraz częściej) - Znajdziemy mu jakiś fajny magnes. Albo kubek. Co powiesz na kubek?

On sam też nie odmówiłby kubkowi. Najchętniej takiemu pełnemu whiskey. Bo ostatnimi czasy łyk, czy dwa, albo trzy, ewentualnie dwanaście złotego płynu okazywały się być całkiem skutecznym remedium na przemęczenie i wątpliwości. Jakby w poszukiwaniu alternatywy sięgnął po kawę, spijając ostatni łyk.
- Czteeery, no, już prawie-prawie! - niemal zachłysnął się w podziwie nad faktem, że Stella faktycznie dawała sobie radę z kończeniem śniadania. I dobrze, bo im szybciej dojadą, tym szybciej będzie mógł oddzwonić do chłopaków i zobaczyć, co tam się stało w pracy... już naprawdę nie mógł doczekać się wycieczki w towarzystwie najbliższych sobie istot. - Ale ciocia Dakota jest w błędzie. Na plaży najlepiej puszcza się nie latawce, a bąki - dodał jeszcze, co w pewnym sensie spójne byłoby z burczeniem w jego spodniach, ale na szczęście za to winić można było jedynie niewyciszony pager, absolutnie nic innego - Wiesz, słychać tylko szum fal... Nikt nic nie wie, nikt się nie czepia... - zapewnił córkę, szykując się na pełne nagany spojrzenie Claribel.
I faktycznie, nie rozczarował się, aczkolwiek przyczyna irytacji żony leżała chyba gdzie indziej. Nie w żarcie, a... no cóż, w sumie nadal w jego spodniach?
Wyciągnął sprzęt pager, jakby dla udowodnienia partnerce, że oto proszę, po sprawie, już go wyciszył, wyłączył, zabił po prostu, bo są przecież na wakacjach.
- Nie śmiałbym, skarbie - odparł od razu, całując brunetkę w nos, a potem zgarniając sprzed Stelli (prawie) pustą miseczkę.
- No, starczy! Idziemy się ubierać? A potem kto ostatni w samochodzie, ten trrrąba!

Wrzucił naczynia do zlewu, złapał z blatu gąbkę i zaczął rozprawiać się z ostałymi na talerzach i w misce pozostałościami ze śniadania. I wcale, a wcale nie myślał o tym, jak bardzo przypominały kształtem ślady krwawe i rozbryzgi mózgu, które raptem dwa dni wcześniej oglądał na miejscu zbrodni.
- Clari, błagam - rzekł czule, ściszywszy odrobinę głos - Widzisz, że próbuję.

Nie, kochanie. Nie zniszczę nam wakacji.
Daj mi kilka lat.
Zniszczę Wam sobie życie.

autor

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Twarz Stelli przybrała odrobinę czerwieńszej barwy, gdy naburmuszona niecierpliwie poruszyła się na krześle. Już nie miała siły na nim siedzieć. Każdy mięsień w jej niedużym ciele domagał się biegów: wziuum! i skoków: hop!. Czuła się dokładnie tak samo, gdy człowiekowi bardzo chce się siusiu, ale tak bardzo, że nie jest w stanie myśleć o niczym innym. Nieświadomie zaczęła się bujać to w prawo, to w lewo, by chociaż w ten sposób zaspokoić potrzebę ruchu.
- Nie mów do mnie małpeczko! - Oczy ponownie zaczęły napływać łzami, donośny dziecięcy głos wypełnił całe pomieszczenie. Stella siedziała w tym momencie na emocjonalnej karuzeli i już sama nie wiedziała czego chce. Czy faktycznie jest głodna, czy już nie ma miejsca na jedzenie, czy chce biegać, czy może woli położyć się na dywanie przed telewizorem. - Nie jestem małpą - dodała, spuszczając wzrok na swój talerz, jeszcze w połowie zapełniony musli. Małpy były włochate i wydawały takie głupie dźwięki: u, u, u, u! Stella nie czuła się do nich podobna i absolutnie nie chciała być do nich porównywana, przynajmniej nie teraz i nie tutaj. Mimo wszystko zgodziła się na propozycję rodziców, bo dobrze wiedziała ile to jest pięć (wiedziała nawet ile to jest 100!). Jeszcze przez chwilę, która mogła sprawiać wrażenie wieczności, pogmerała łyżką w talerzu, aż w końcu wsadziła sobie ją do buzi.
Jeden.
- Co to miesiąc miodowy? - Zainteresowała się, bo nazwa brzmiała intrygująco. Stella uwielbiała miód, pod tym względem przypominała swojego bohatera z dzieciństwa (tego jeszcze wcześniejszego), Kubusia Puchatka. Kiedyś dorwała się do słoika i zjadła kilka dużych łyżek zanim nie nakrył jej ktoś z domowników - pycha! Zachichotała, kiedy ojciec znienacka uszczypną ją w łydkę, szybko próbując mu się odwdzięczyć. - Ale będziemy płynąć tak pod falą? - Zapytała z nadzieją w głosie, bo właśnie tak widziała na filmach, i tak chciała najbardziej.
Dwa.
-No tak... - niechętnie przyznała mamie rację, intensywnie główkując nad możliwością ujrzenia jednorożca. Jak nie w zoo, to gdzie? Podejrzewała, że w lesie, ale nie miała pewności. Będzie musiała zasięgnąć profesjonalnej wiedzy, może ktoś z jej znajomych będzie wiedział coś więcej. - No, Bastian jest śmieszny - w jej odczuciu cały Bastian był śmieszny, ale ta jego fryzura była wyjątkowa, jeszcze nigdy nie widziała człowieka, który miał tyle włosów.
Trzy.
- Nie wiem... - zasmuciła się, bo nie miała pojęcia co Bastian zbiera, a chyba powinna wiedzieć? W końcu byli przyjaciółmi! - To magnes i kubek - zadecydowała po chwili, rozważywszy obydwie opcje. I może coś jeszcze pomyślała, ale musiała najpierw zobaczyć stragany, żeby wymyślić co dokładnie. Może jakiegoś pluszaka? Każdy lubił pluszaki.
Cztery.
- Że ma coś dla mnie i mamy ją odwiedzić jak wrócimy - powiedziała, przełykając kolejną łyżkę musli. Oczywiście próbowała się dowiedzieć co to za prezent, ale ciocia była nieugięta - nic nie chciała jej zdradzić, nawet czy jest duży czy mały, choć Stella zawzięcie walczyła.
Pięć. Cztery i pół?
Żart o bąkach był za dobry. Połowa zawartości ostatniej już łyżki wylądowała gdzieś na stole, jej piżamie, i być może nawet na koszuli Elijah. Nie mogła powstrzymać rozbawienia, w kuchni dla odmiany rozszedł się jej głośny śmiech, taki dziecięcy i szczery, który miała stopniowo tracić z każdymi kolejnymi urodzinami. - A takich... śmierdzących... nie czuć! - Podzieliła się z ojcem swoimi spostrzeżeniami, przerywając co słowo, bo śmiejąc się i mówiąc jednocześnie, szybko brakowało jej tlenu. Odrzuciła łyżkę do miseczki, rozbryzgując jeszcze odrobinę mleka, po czym wreszcie zeskoczyła z krzesła i zaczęła głupio skakać, być może tańczyć, ciężko określić.
- Mamo, szybko, jedziemy! Chodź się ubrać! - Złapała Claribel za rękę i zaczęła mocno ją ciągnąć w stronę schodów, bo przecież już tak niewiele brakowało do wyjazdu. - Będziesz trąba! - Dodała, biegnąc na górę (miała tę trasę opanowaną do perfekcji). Otworzyła komodę w swoim pokoju i złapała kilka losowo wybranych ubrań: zielone spodnie w dinozaury, różową bluzkę w jednorożce, i jakieś niebieskie skarpetki w prążki. O majtkach zapomniała. Spieszyła się jak mogła, traktując groźbę o trąbie całkiem poważnie.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”