WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte z nieskrywanym rozbawieniem przyglądała się rozwojowi sytuacji na lodowisku, nawet jeżeli tym samym wyszła przy tym na cwaniaka, który wolał uniknąć konfrontacji z zaprawioną w boju sześciolatką. Wiedziała, że nie miałaby szans na żadnym z wymyślonych przez Zoey torów, jednak z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że nie obawa o porażkę była głównym powodem rezygnacji z zabawy, którą mógł nacieszyć się Blake.
- To pewnie dziedziczne - mruknęła pod nosem, roziskrzonym spojrzeniem śledząc każdy ruch córki. Powiedzieć, że odczuwała dumę, to jakby nie powiedzieć nic. Choć Gia wykazywała się naprawdę wieloma talentami i nie obrała jeszcze żadnej konkretnej ścieżki, to jednak jej ciekawość świata, otwartość na ludzi i łatwość w zjednywaniu sobie osób z bliższego lub dalszego otoczenia sprawiły, że Charlotte nabierała pewności; czuła, że ona i Blake zrobili wszystko to, co należało, by ich dziecko rozwijało się na wielu płaszczyznach, by nosiło w sobie poczucia bycia chcianym, kochanym i akceptowanym i by wciąż budowało swoją pewność siebie oraz charakter, który już teraz rozmiękczał serca innych.
- Może podczas kolejnej... - podjęła i naprawdę wiele wskazywało na to, że była skłonna użyć sformułowania pokroju wizyty na lodowisku, ale i tym razem musiała rozwiać wszelkie męskie nadzieje - zimy. - Kąciki jej warg uniosły się w zaczepnym uśmiechu, co miało być jednoznacznym potwierdzeniem jej dotychczasowego stanowiska.
- Obiad to chyba najmniejszy z naszych problemów, skoro w planach mamy pokazanie Zoey domu i podrzucenie jej do twoich rodziców - skwitowała, kątem oka zerkając na córkę, która najwidoczniej znalazła nową koleżankę i to taką na dłużej, o czym świadczyło dość nietypowe przypieczętowanie tej znajomości.
- Przynajmniej nie wymieniają się skarpetkami - westchnęła przeciągle, kiedy między dziewczynkami wystąpiła szybka podmianka rękawiczek.
Charlotte parsknęła śmiechem, zaraz potem spoglądając na zdobiący jej nadgarstek zegarek.
- Ostatnie okrążenie - poinstruowała narzeczonego, stukając w tarczę.
Kolejne minuty upłynęły jej więc na (nie)cierpliwym oczekiwaniu, bo o ile zejście z lodowej tafli nie było niczym skomplikowanym, o tyle ściągnięcie z niej Zoey jak najbardziej.
- Więc co zjemy? - zagaiła, kiedy Gia i Blake znaleźli się tuż obok niej. Przyozdobiona grymasem twarz sześciolatki rozpromieniła się jak na zawołanie, a donośnie rzucone hasło hamburgery sugerowało, że decyzja już zapadła.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przechylił głowę w bok, przez dłuższy czas spojrzeniem śledząc jeżdżącą po lodowisku córkę i próbując przypomnieć sobie, jakim on aktywnościom poświęcał czas będąc w jej wieku. Od małego, co nie było wielkim zaskoczeniem, cechowała go łatwość i zapał w braniu udziału w wszelkich grach drużynowych, w których występowała piłka. Z jakiegoś powodu - nie do końca spotykając się z aprobatą rodziców - ta do koszykówki stała się jego ulubienicą, a bez treningów tejże gry - wówczas jako młody chłopiec, a potem nastolatek - nie wyobrażał sobie odhaczyć tygodnia jako: udanego. Lata mijały, a jego motywacja stale rosła, co bez wątpienia skutkowało poprawą jakości oraz formy. Turnieje szkolne i te między szkołami, czy poszczególnymi stanami były tym, co sprawiało, że chciał być jeszcze lepszy i sięgać - może nawet dosłownie - wyżej. I choć z ewentualnej kariery nic nie wyszło, to wyciągnął z niej coś bardziej wartościowego, wszak podczas jednych niezwykle (tak wtedy sądził) ważnych zawodów poznał swojego najlepszego przyjaciela. Gia też na tym zyskała, skoro Travis i w roli chrzestnego był niezastąpiony.
- Pewnie masz rację - potwierdził, dodając do swoich słów lekkie, pojedyncze skinienie głową. Nie do końca za to wiedział jak wyglądało dzieciństwo Charlotte i pewnie w jakiś sposób podjąłby ten temat właściwie, w typowy dla siebie sposób go ogrywając, aczkolwiek zerknął kątem oka na partnerkę i... zrezygnował. Subtelnie rozchylone wargi złączyły się, a spojrzenie osiadło na córce, tak wesoło rozmawiającej z nową koleżanką.
- Może to nie my potrzebujemy regularnych treningów, aby czuć się pewniej - mruknął nieco złośliwie, poniekąd w rozbawionym tonie, jak gdyby próbował zasugerować Charlotte, że nie chce wyjść na lodowisko, ponieważ boi się zaliczyć tych kilku spektakularnych upadków, tym bardziej pod czujnym okiem takiej ekspertki, jaką była sześciolatka. Blake jednak nie czekał na odpowiedź blondynki, a tym razem zdobył się na posłanie jej dłuższego, przeciągłego i przy tym wyzywającego spojrzenia, nim oddalił się z powrotem na lód.
Ostatnie okrążenie było nie jednym, a siedmioma, bowiem wszystkie próby dogonienia Zoey kończyły się mimowolnym parsknięciem śmiechem (to Blake'a, to córki) i głośnym: nienieNIE!, tato, jeszcze jedno, ostatnie, o b i e c u j ę. Nie miał serca wypomnieć dziecku, że nie powinno się tak tymi obietnicami żonglować, ale na pewno prędzej czy później to zrobi, o ile wcześniej sama blondynka nie zrozumie jaką moc mają słowa, będące jedynie pozornie tylko nimi.
- Zoey wyznała mi, że ma ochotę na brukselkę i puree z batatów, które miała zjeść wczoraj, ale wolała ciasto czekoladowe z orzechami - powiedział przekonująco i przygryzł policzek od środka, aby się nie zaśmiać, kiedy córka skrzywiła się na samo słowo "brukselka", nadymała policzki i ostentacyjnie skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że rodzice pewnie nie powinni wiedzieć, że wymieniła się rękawiczkami ze znajomą, więc prędko wsunęła dłonie do kieszeni kurtki.
- Niech będzie hamburger. Na deser zjesz brukselkę - rzucił, nawet nie próbując zapanować nad kącikiem ust, jaki drgnął w uśmiechu. Sześciolatka zapewne nie rozumiała, że tylko się zgrywał, za to Lottie powinna, więc przekierował wzrok na nią i... odrobinę spochmurniał.
Coś wydawało się być nie tak, a jemu było ciężko zrozumieć co takiego. Jedynym punktem, do którego mógł - na siłę, bo nie chciał - się przyczepić, były widoczne elementy, które swoim kolorytem potrafiły przywołać wspomnienia poprzedniej nocy.
- W porządku? - mruknął cicho, kiedy wolnym krokiem oddalili się z terenu lodowiska, a on z trudem zahamował nad tym, by nie przesunąć opuszkiem palca wskazującego po śladzie znajdującym się na kobiecej szyi.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Wystosowana przez Blake'a złośliwość nie była dla Charlotte zaskoczeniem, choć tym razem przyjęła ją z nieco większą dozą spokoju i swego rodzaju obojętności, wszak świadoma rezygnacja z wejścia na lodowisko podyktowana była czynnikami zupełnie innego sortu niż obawa przed kompromitacją, chociaż i ona pewnie miałaby miejsce, zważywszy na fakt, jak sporadycznie w ostatnich latach pojawiała się w tego typu miejscach.
- Może - przytaknęła krótko, kierując te słowa bardziej do siebie niż do Blake'a, którego oddalającą się sylwetkę śledziła uważnym, nieco zamroczonym bliżej nieokreślonymi emocjami wzrokiem.
Westchnęła, raz jeszcze wspierając się o bandę, która oddzielała ją od lodowej tafli. Kiepskie samopoczucie przekładało się na wszystkie reakcje, zachowania i interakcje z innymi. I choć przy Zoey udawanie, że wszystko jest w porządku przychodziło blondynce niezwykle łatwo, tak przy narzeczonym uciekała cała pewność siebie, a myśli krążyły wokół tematów, które teoretycznie bardzo chciała w dialogu poruszyć, a których podjęcie w praktyce okazywało się zadaniem niezwykle trudnym.
Znali się, rozumieli, zdawali się przepracować wszystko to, co dotychczas stawało im na drodze ku budowanemu razem szczęściu. Mimo to wciąż pojawiały się momenty - krótkie, ale intensywne - gdy wątpliwości były silniejsze niż zaufanie i uczucia, a tworzone w głowie scenariusze dalekie od optymistycznych (i prawdziwych pewnie też).
Tak samo nieprawdopodobne wydawało się zamiłowanie Zoey do brukselki, dlatego Charlotte uśmiechnęła się do córki w podnoszący na duchu sposób.
- Taka była umowa. Albo warzywa, albo ciasto - podsumowała, świadomie rezygnując z przypomnienia sześciolatce o dzisiejszej wizycie u dziadków, gdzie słodyczy i innych przekąsek zawsze miała pod dostatkiem, bo zarówno Jackie z Wayne'm, jak i Elisabeth (choć ona w nieco mniejszym stopniu, dbając o linię jedynej wnuczki) nie do końca potrafili odmówić słodkiemu uśmiechowi i spojrzeniu, które Zoey podejrzała u Kota w Butach podczas maratonu ze Shrekiem.
- A nie mogę zjeść hamburgera w frytkami? Babcia Jackie powiedziała, że to też warzywo - rzuciła Gia, na co Lottie parsknęła śmiechem, gdy przystanęli obok przejścia dla pieszych, które było ostatnią do pokonania przeszkodą w drodze do jednej ze znanych i lubianych przez nich knajpek z tym nieco mniej zdrowym jedzeniem.
- Tato chyba powinien porozmawiać z babcią Jackie - zasugerowała, zerkając na Blake'a. Nie sądziła, że ich spojrzenia mogły się w tej chwili skrzyżować, a przecież skrupulatnie unikała doprowadzenia do tego typu sytuacji, woląc cierpliwie poczekać do momentu aż zostaną sami.
- Jak zawsze - zapewniła, posyłając narzeczonemu ulotny uśmiech.
Wiedziała, że o pewnych sprawach mogła z nim po prostu porozmawiać, ale obecność Zoey nie sprzyjała chociaż zasugerowaniu, że w ogóle mieli o czym, co sześciolatka raz jeszcze udowodniła, gdy - po zdjęciu kurtek oraz szalików - zainteresowała się wyglądem mamy.
- Jesteś chora? Jak ja i Suzie? - zagaiła, drobną rączką sięgając do kobiecej szyi, a zaraz potem do swojej własnej, gdzie kilka miesięcy wcześniej pojawiły się oznaki jakiejś wysypki, która dosięgnęła nie tylko Zoey, ale również jej koleżankę. Charlotte zrobiła to samo, choć na oślep, we wspomnieniach próbując odnaleźć te miejsca, w których Blake zostawił dosadne ślady swojej obecności.
- Nie, nie jestem. Ale ty pewnie będziesz, jeżeli nie napijemy się czegoś ciepłego - mruknęła, nie kryjąc ulgi związanej z pojawieniem się kelnera.
- A mogę iść do dzieci? - dodała Gia, ręką wskazując przeznaczony do zabawy kącik, na co Charlotte kiwnęła głową.
- Jest zbyt bystra - podsumowała, kiedy córka znalazła się w odpowiedniej odległości od ich stolika. - Spędzimy dzisiejszy wieczór w domu? Chyba... Nie mam nastroju na wyjścia - przyznała, obejmując dłońmi filiżankę z otrzymaną herbatą.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Temat lodowiska oraz nieznany powód, dla którego Charlotte nie chciała wejść na zamrożoną taflę został gdzieś za nimi, kiedy tylko opuścili teren obiektu. Zoey co prawda raz jeszcze tęsknym wzrokiem spojrzała za siebie, choć w owej sytuacji Blake nie miał pewności, czy oznaczało to chęć prędkiego powrotu i wsunięcia na stopy pary łyżew, czy żałowała, iż nie udało jej się spędzić więcej czasu z rówieśniczką. Ani jedno, ani drugie nie było czymś, czego nie dało się nadrobić; zima niedawno się zaczęła, okazji do odwiedzenia ów miejsca będzie mnóstwo, a Gia nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów, co bez wątpienia go cieszyło. Odwaga sześciolatki, jej spryt i spostrzegawczość robiły wrażenie nie tyle co na dzieciach, co obserwujących to dorosłych.
- Zoey, kochanie - mruknął z cichym westchnięciem i w następstwie posłał córce krótki uśmiech, który miał złagodzić być może zbyt poważny, nieco zniecierpliwiony ton.
- O tym też rozmawialiśmy. Pamiętasz, jak sama słusznie zauważyłaś, że dostałaś tyyyyle prezentów, bo byłaś grzeczna? - Uniósł pytająco brew, a dwukrotne skinienie głową przez blondynkę było wystarczającą odpowiedzią. Na tym się nie skończyło, bowiem Gia po krótkiej chwili opuściła z niezadowoleniem wzrok, ale nim smutek zdołał się na dłużej zadomowić na jej zarumienionych policzkach i roziskrzonym spojrzeniu, zuchwale uniosła głowę i spojrzała wprost na Blake'a.
- A ty byłeś niegrzeczny dla mamy - wypaliła, najwyraźniej w myślach notując podarunek przekazany mu przez Elisabeth, dziadków Griffith, jak i uroczą książkę obrazkową, którą - jak mówiła - zrobiła prawie sama; nie musiała dodawać więcej, on wiedział pod jaką postacią jawił się jej utalentowany pomocnik, więc oparł wzrok na wysokości tęczówek Charlotte.
Był n i e g r z e c z n y?
Zły
- może i owszem, lecz poprzedniej nocy podobno to lubiła; zresztą, sześciolatka była na tyle zmęczona i odpoczywała dzięki twardemu, spokojnemu snowi, aby być w stanie zarejestrować cokolwiek, co działo się poza jej starannie urządzoną sypialnią.
- Według babci Jackie marihuana to też warzywo, a brownie można zaliczyć do sałatek, skoro ma w sobie ziarna. Kakaowca - rzucił pod nosem, bardziej kierując te słowa do samego siebie, niżeli do którejś z pań. Z dozą bezradności ukierunkowaną wobec poczynań swojej rodzicielki wzruszył ramionami i pokręcił głową na znak, że ta w pewnych kwestiach była przypadkiem beznadziejnym. Niemniej - szybko zreflektował się, przytakując w temacie przeprowadzenia z nią rozmowy.
W ciszy, nie tracąc rezonu, zawiesił kurtkę na oparciu krzesła i usiadł, kiedy blondynki rozprawiały nad śladami zdobiącymi odkrytą z warstwy ubrań skórę Hughes. Mógł cieszyć się, że reszty nie było widać, aczkolwiek i jego nastrój - z chwili na chwilę - zaczął niebezpiecznie umykać. Kelnera przywitał krótkim skinieniem głową i prośbą o espresso doppio i szklankę wody, niekoniecznie mając chęć na uzupełnienie zawartości żołądka sytym posiłkiem.
- W porządku - zgodził się, lecz mogła dostrzec pytający, bezdźwięczny wyraz zawahania w tych dwóch sekundach podczas których oczy Blake'a Griffitha zostały podejrzliwie zmrużone. Nie planował na nią w żaden sposób naciskać, wszak minęło nie więcej niż trzy minuty, przed którymi zapytał o jej samopoczucie, tym samym licząc, że uzyskana odpowiedź była szczerą.
- Uprzedzę rodziców, że nie muszą szykować nic specjalnego, skoro Gia wróci z nami. Może innym razem... - Nie dokończył, kiedy kelner powrócił do nich z zamówionymi, parującymi gorącem naparami. Spiralne kształty unoszące się nad niewielką filiżanką nie były w stanie zaabsorbować jego myśli aż tak, więc - bardziej by oprzeć na czymś wzrok, niż przez nagły głód podsycany apetycznymi zapachami - chwycił menu i leniwie przyswajał widniejące na nim nazwy dań.
- Na co masz ochotę? - podjął lekko, może nawet zbyt nonszalancko, równocześnie odkładając kartę dań i chwytając szklankę z wodą, w jakiej zanurzył usta i pociągnął łyk.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

O ile do prowadzenia żarliwych dyskusji z Blake'm Charlotte zdążyła się przyzwyczaić - miała na to przecież kilka długich lat - o tyle rozmowy z Zoey wciąż się uczyła. Sześciolatka była rezolutna, bystra, czasami zbyt wygadana nawet jak na standardy ponad trzydziestoletniego człowieka. Zwycięstwo słownej potyczki nie było zatem łatwe, a Lottie naprawdę doceniała fakt, że tym razem to narzeczonemu przypadła rola współgracza.
Hughes przysłuchiwała się tej wymianie zdań, co jakiś czas zerkając na siedzącą tuż obok niej Zoey. Chciała kontrolować sytuację, nawet jeżeli wtrącała się niezwykle rzadko, a połowę rzucanych w eter słów puszczała mimo uszu. W pewnym momencie zorientowała się nawet, że nie do końca orientowała się w obecnym temacie, a na ziemię sprowadziło ją kilka pozornie nieistotnych, ale budzących zaskoczenie informacji.
Odchrząknęła znacząco, zaraz potem zwilżając usta łykiem ciepłej herbaty.
- Gia, słońce, skąd pomysł, że tato był niegrzeczny? - mruknęła ze stoickim spokojem, który po raz kolejny był zaledwie grą pozorów ukrywającą prawdziwe intencje: zaciekawienie i niepewność związaną z tym, jak wiele wspólnego z tym zarzutem miała poprzednia noc i pewne formy okazywania odczuwanego wtedy zadowolenia.
Ona również wierzyła - być może naiwnie - w zmęczenie, które ogarnęło córkę pod koniec rodzinnego spotkania, jednak nie była w stanie walczyć z myślami ukierunkowanymi na jeden, konkretny tor.
Porzuciwszy temat babcie Jackie, Lottie skupiła wzrok na filiżance, po krawędzi której sunęła opuszkiem palca wskazującego aż do chwili, w której Blake ponownie nie zabrał głosu.
- Wróci z nami? - powtórzyła za nim, nie panując nad odruchem, jakim było wymowne uniesienie jednej z brwi. Zaskoczył ją i to bynajmniej nie w pozytywny sposób. - Myślałam, że mimo to moglibyśmy spędzić wieczór we dwoje i... - zaczęła, szybko orientując się, że w postawie mężczyzny znajdowała się niemożliwa do podważenia logika.
Lottie potrząsnęła głową.
- Pewnie masz rację. To nie fair, żeby podrzucać im Zoey, skoro jednak będziemy w domu - skwitowała, wyraźnie markotniejąc. Nie taki był cel wystosowanej przed momentem prośby, ale decyzja zdawała się zapaść. Przynajmniej teoretycznie, bo wracająca do ich stolika Gia zdążyła wyłapać strzępki rozmowy.
- Nie jedziemy do dziadków? Obiecaliście! - fuknęła w złości, która w jej przypadku była bardzo rozczulająca, tak samo zresztą jak próby samodzielnego wdrapania się na nieco zbyt wysokie krzesło.
Charlotte wsparła córkę, a zaraz potem spojrzała na menu, z którego wybrała pierwszą z brzegu pozycję.
- Mogę jechać do dziadków sama, mam już swój plecak - zawyrokowała Zoey, na co Lottie parsknęła śmiechem.
- Tak? Metrem czy może weźmiesz taksówkę?
- Z tatą, bo obiecał - podkreśliła raz jeszcze, krzyżując ramiona na wysokości klatki piersiowej. Pewność siebie i zuchwałość, z jaką wypowiedziała tych kilka słów, skutecznie zniechęciły Charlotte do podjęcia rzuconej rękawicy i kontynuowania dyskusji.
- Porozmawiamy o tym, kiedy ładnie zjesz obiad - zasugerowała, w duchu ciesząc się, że przy ich stoliku - jak na zawołanie - znów pojawił się kelner, tym razem niosąc ze sobą jedzenie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sięgnął po filiżankę kawy, bynajmniej nie planując zapytać córki, co takiego miała na myśli mówiąc, że był dla mamy niegrzeczny. Oczywiście, że pierwszym - z wiadomych powodów - ze skojarzeń, jakie przyszły do głowy mężczyzny, była miniona noc. Tych kilka przedłużających się kwadransów, w jego odbiorze dodatkowo ukazujących, jak daleko było w ich relacji od nudy, mdłego przyzwyczajenia się do siebie, wyboru dróg i rozwiązań najłatwiejszych, wszak nie należało się już starać. Robili to oboje; codziennie, bez prób pokazania kto bardziej. Wtedy, gdy byli w oddalonych od siebie stanach, albo próbowali złapać oddech, równocześnie tworząc wspólny rytm uderzających w klatkach piersiowych serc i zmęczonych intensywnością doznań ciał.
Upił łyk, choć brew uniosła się w mimowolnym wyrazie pytania, jakie nie wybrzmiało z jego ust, a spomiędzy warg Charlotte. Na twarzy Blake'a - poza tym krótkim, ulotnym zainteresowaniem odpowiedzią - malował się spokój. Wiedział, że będą w stanie jakoś to córce wyjaśnić, lecz nie spieszył się z tłumaczeniem, nim nie dowiedział się jak w jej bystrych oczach malowała się sytuacja. Mogli odetchnąć z ulgą.
- Policzyłam prezenty - poinformowała rezolutnie. - Tata dostał najmniej, nawet jeśli dziadek Wayne dał mu coś po kolacji - wypomniała z niezadowoleniem, które szybko zastąpiła ciekawością. Podskoczyła w miejscu, by w tej samej chwili, kiedy Griffith odłożył gorący napar, córka wskoczyła na jego kolacja. Nie mógł powstrzymać ostrzegawczego heeeeeej, Zoey, ostrożnie, choć ta prędko potrafiła odesłać w niepamięć ewentualną złość (między innymi przez to trwała tak krótko) na niekoniecznie rozsądne i bezpieczne wybryki sześciolatki.
- Co dostałaś? Coś dla mnie? Jakaś niespodzianka? - wyrzucane z siebie pytania domagały się odpowiedzi, choć ta nie do końca mogła być wpisana w kryteria: prawdziwej. Pomimo tego, nie chcąc kontynuować tego tematu w tym miejscu, mężczyzna potakująco skinął głową, a przestrzeń wypełnił głośny pisk radości.
- Myślałem, że tak, skoro... - Nie dokończył, bowiem protest córki i nieznoszące sprzeciwu "nie" przecięło jego wypowiedź. Z pytaniem przekierował wzrok na siedzącą na przeciwko Charlotte, skoro ze względu na jej zmianę zdania odnośnie planów na wieczór on sam zmienił te, jakie dotyczyły miejsca, w jakim noc miała spędzić Gia. Humory zdawały się powoli opuszczać wszystkich, nawet rozpromieniona wizją tego dnia Zoey zamieniła szeroki uśmiech na smutną podkówkę, kiedy pokornie wróciła na swoje miejsce.
- Dokładnie. Mama ma rację, zobaczymy później - skwitował, starając się zrobić to łagodnie, lecz przy tym utrzymywać pewny ton wypowiedzi. Finalnie zamówione pancakes z bekonem wylądowały po jego stronie, a rzucone w eter krótkie: smacznego, nastąpiło na moment przed przystąpieniem do konsumpcji potrawy. Nie mógł przyczepić się walorów smakowych, lecz złudna wiara w to, że odzyska apetyt okazała się rzeczywiście bardzo naiwną, a on długo męczył się z dokończeniem posiłku.
- To, co mieliśmy zaplanowane przed wizytą u moich rodziców jest aktualne, czy innym razem? - zapytał, zwracając się bezpośrednio do Charlotte. W międzyczasie dopił kawę i chwycił serwetkę, aby przetrzeć kąciki ust.
- Jeśli nie masz ochoty, to... - Lekkie wzruszenie ramion pozwalało na dowolność w tej kwestii, zresztą podobnie, jaką - jak myślał - swobodę dawał jej w wielu innych.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Charlotte z nieskrywanym zainteresowaniem przyglądała się zmianom zachodzącym na twarzy córki, choć jej własna mina daleka była od zadowolonej. Nie chodziło co prawda o obecną formę spędzania razem czasu, bo chwile tego typu Hughes doceniała nadzwyczaj mocno, ale o nieustanną gonitwę myśli, w których zanurzała się dużo głębiej - choć mimowolnie - niż w faktycznym temacie prowadzonej przy restauracyjnym stole dyskusji.
Ulgę - na krótko - przyniosło wyjaśnienie, jakim uraczyła rodziców Zoey, raz jeszcze potwierdzając to, jak inteligentna i nieprzewidywalna była. Lottie kiwnęła głową w jawnej aprobacie dla takiego sprawdzenia tego, jak grzeczni byli rodzice, choć ostatnia noc i poniesione w jej wyniku obrażenia sugerowały, że nie byli wcale.
- Tato nie dostał jeszcze prezentu ode mnie, więc nie bądź dla niego taka surowa, hm? - poprosiła miękko, spoglądając na Blake'a raz jeszcze - znów niepewnie i raczej kontrolnie, choć domyślała się, że mógł to odebrać jako raczej coś tajemniczego.
Zawsze i równie chętnie pozwalała mu czytać z siebie jak z otwartej księgi, ale poprzedni wieczór - choć fizycznie zakończył się spektakularnymi fajerwerkami - pozostawił inne, dużo mniej przyjemne ślady niż te malujące się na jej szyi i reszcie ciała. Dziś trzymała się z boku, zachowując bezpieczny dystans, jednocześnie marząc o zrzucenie z barków ciężaru, który roztaczał napiętą aurę nie tylko wokół samej Charlotte, ale całego otoczenia.
- Porozmawiamy o tym po obiedzie - podsumowała, kierując te słowa zarówno do narzeczonego, jak i do zniecierpliwionej córki, która raz za razem sięgała do porcji frytek zarówno swojej, jak i tej, która stanowiła połowę zestawu Lottie, bo przecież jej smakowały lepiej.
- Nie, nie. Jedźmy. Potraktujmy to jak kolejny prezent za to, że wszyscy byliśmy grzeczni - zasugerowała, uśmiechając się zawadiacko do Zoey, której ciekawość celowo chciała wzbudzić, jednocześnie na moment odciągając dziecięce myśli od zagrożonej wizyty u ukochanych dziadków.
- Właściwie możemy się zbierać - dodała po krótkiej pauzie, również sięgając po serwetkę - najpierw swoją, by wytrzeć kąciki ust, potem córki, której umazane keczupem ręce prosiły się o czyszczenie. - Chodź, pójdziemy umyć łapki, a tato na nas poczeka - poprosiła Gię i faktycznie ruszyła z nią do toalety, gdzie spędziły kilka dłuższych minut. Co zabawne - czas upłynął im nie na myciu rąk, ale licznych pytaniach o to, jaki prezent miała na myśli.
Zagadka miała rozwiązać się po niespełna dwudziestu minutach drogi, co było możliwe dzięki niewielkiemu ruchowi w centrum miasta. Trasę umilały im kolejne świąteczne piosenki, które Zoey tak uwielbiała nucić pod nosem, a metą ich podróży był podjazd jednego z bardziej okazałych, ale wciąż nie do końca wykończonych domów. Budynek i ogród wciąż straszyły surowością, ale Charlotte nawet w tym przejściowym etapie potrafiła dostrzec coś urokliwego. W końcu to wszystko było już ich.
- I jak? - zagaiła córkę gdy tylko wypięła ją z fotelika, a pięciolatka przystanęła obok samochodu, ciekawsko rozglądając się dookoła.
- Pusto. - Grymas niezadowolenia przemknął przez dziecięcą buzię, gdy Charlotte złapała ją za rękę i wykonała pierwszy krok w kierunku głównych drzwi.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Po przebudzeniu i leniwemu rozchyleniu powiek na ustach Blake'a rozciągnął się subtelny uśmiech, który miał nadzieję utrzymać przez resztę intensywnie zaplanowanego dnia. Święta z jednej strony miały zapach przepysznych potraw, kolor czerwonego wina przeplatał się z zielenią przystrojonej choinki, a całość osadzona była w atmosferze płynnego przejścia z wygodnej piżamy w bardziej elegancki strój, w jakim wypadało pojawić się u rodziny, czy przyjaciół. Ten poranek - pierwsze jego chwile - chciał wykorzystać jak najlepiej się dało, aczkolwiek po przesunięciu dłonią po nierówno ułożonej pościeli zdał sobie sprawę z tego, że łóżko zajmowane jest już jedynie przez jego osobę. Wtedy jeszcze żadne obawy, ani nieproszone myśli nie pojawiły się w głowie mężczyzny, bo dlaczego coś miałoby popsuć nastrój?
Święta były też okresem, gdzie działo się dużo. Możliwe, że z b y t dużo, bowiem starannie pakowane prezenty wykluczały się z utrzymaniem pilnowanego porządku, a próby stworzenia wyjątkowych, aromatycznych potraw na nowo wprowadzały chaos w kuchenną przestrzeń. Czas umykał przez palce, obowiązki rzucały cień na błogi spokój, a ostatnim czego pragnął - była nerwowa atmosfera i nieporozumienia wynikające mniej, lub bardziej problematycznych kwestii. Do tej pory się udawało.
Do tej pory.
Krótki uśmiech wyrażający wdzięczność powędrował w kierunku narzeczonej, kiedy ta odpowiedziała Zoey w temacie prezentów. Wydawało mu się, że te swoje - nawet jeśli nigdy nie był pazerny na podarunki - dostanie z rana (choć pamiętał, iż mówili o jutrze), skoro minionej nocy byli zajęci tym, aby jeden z drobiazgów ściągnąć z Charlotte. Teraz jednak nie wiedział, czy pogorszenie nastroju blondynki łączyło się z nieświadomym przewinieniem popełnionym przez niego, a jakakolwiek nagroda odeszła w niepamięć.
- Ostatnio byliśmy trochę bardziej zajęci - podjął, kiedy po krótkiej trasie zatrzymali się na podjeździe, a on przeniósł spojrzenie z profilu blondynki, na siedzącą na foteliku córkę. - Te rysunki, o które kiedyś pytałaś - kontynuował, utrzymując wzrok na tęczówkach Zoey - czy możesz pokolorować, a ja nie pozwoliłem... - Co oczywiście łączyło się z krótkim grymasem pełnym niezadowolenia, a on - co mogło smakować nutą hipokryzji, szczególnie kiedy mówił to Blake Griffith - wyjaśnił córce, że nie zawsze można mieć to, czego się w tym momencie chce. Niekiedy należało na to odrobinę poczekać...
- Wspomniałem, że niedługo dostaniesz je wszystkie i będziesz mogła wybrać co znajdzie się w twoim pokoju - rzucił, kiedy wyszli z samochodu, a Gia nadal nie była pewna do czego zmierzał jej tata. Ten bezwiednie uśmiechnął się, na parę ulotnych chwil zapominając, że coś ewidentnie wisiało w powietrzu. Coś, czego nie potrafił określić, nazwać, ani zdefiniować.
- Nie powiedziałem, że chodzi o całkiem nowy pokój - wyjawił wreszcie, tym samym podchodząc do drzwi i przekręcając klucz w zamku, aby wpuścić je do środka. Dopiero kiedy przekroczyły próg, on sam wszedł za nimi i cicho domknął klamkę.
Początkowo myślał, iż sześciolatka ucieszy się; nowy, wspólny dom był ważnym i poważnym przedsięwzięciem, choć zamieszkiwanych apartamentów mieli na swoim koncie już kilka. I być może przez to zwątpił - bo co, jeśli dla niej to wyglądało niezwykle podobnie do wszystkich poprzednich razów i nie budziło pozytywnych emocji, a poczucie następnej zmiany?
- Jeszcze trochę potrwa, zanim będziemy mogli się tu przenieść - stwierdził, rozglądając się po murach, aczkolwiek w głowie malował mu się projekt, który przedstawiał finalną wersję miejsca, w jakim mieli zamieszkać. Razem.
- Myślisz, że do tego czasu mama zmieni nazwisko na takie, jakie mamy my? - zagaił, lecz tu nie patrzył na drobną istotę stojącą między nimi, a pewnie - wbrew niepewnościom tego dnia - skrzyżował swoje spojrzenie z Hughes. Jeszcze Hughes.
- Wyjdź za mnie, Charlotte - powiedział, zdanie kierując tym razem do jej ucha. I nie miało dla niego znaczenia to, że w słowach tych mogła odnaleźć swojego rodzaju powtarzalność - skoro te pytanie, o ile można było je nazwać właśnie nim, już padło. Nie miał też pierścionka zaręczynowego, skoro ta błyskotka znajdowała się na kobiecym palcu, więc zamiast tego z kieszeni kurtki wyciągnął niewielkie, ozdobne pudełeczko.
- Wayne dał nam prezent, ale jeśli się nie spodoba - nie pogniewa się, jeśli wybierzemy sami - poinformował, kiedy to pozwolił sobie sięgnąć po dłoń narzeczonej i ułożył na niej coś, co miało być faktycznie niespodzianką, choć ofiarowaną w innych okolicznościach; z innym wydźwiękiem i zdecydowanie lepszym nastroju. W pudełku znajdowały się bowiem dwie obrączki; gustowne, eleganckie, może nawet niepasujące do czasów, w jakich wybierali je dziadkowie Griffitha dla siebie. Ci sami, do których domu zabrał niegdyś Lottie i za jego murami wyznał coś, z czym się zmagał od długich lat. A ona mu zaufała.
Z a u f a ł a.
Chciałby wierzyć, że to się nie zmieniło.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Powściągliwa reakcja Zoey sprawiła, że obawy samoczynnie zasiały się także w sercu Charlotte. Mała Griffith, mimo zaledwie sześciu lat w metryczce, zdążyła przeżyć i zobaczyć dużo więcej niż większość jej rówieśników. Rodzice żyjący na odległość, dwa różne domy, liczne podróże i nieustanne zmiany otoczenia - Lottie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak fatalne w skutkach mogły być podejmowane przez nią i Blake'a decyzje, nawet jeżeli ich intencją zawsze było dobro nie tyle swoje, co właśnie ukochanej jedynaczki. Liczne rozmowy, wielokrotnie powtarzalne analizy, szukanie alternatywnych rozwiązań, by te pierwotnie zaplanowane nie odbijały się szerokim echem na codzienności dziewczynki - robili wszystko, co było w ich mocy i nie inaczej było w przypadku kupna domu, który miał być tym już na zawsze jedynym i prawdziwym.
- Nowy pokój? - powtórzyła za ojcem Gia, a w jej błękitnych oczach błysnęło coś, co do złudzenia przypominało iskierkę charakterystyczną dla jej mamy w momentach odczuwanego szczęścia i zaintrygowania. - Tu będzie mój pokój? - rzuciła w kierunku rodziców, puszczając rękę Charlotte i przechadzając się po ogromnym pomieszczeniu, w którym Hughes oczami wyobraźni widziała już salon połączony z jadalnią i wyjściem na taras.
- Pewnie na piętrze, ale tak, w tym domu. Stwierdziliśmy z tatą, że czas, abyśmy mieli swój, tylko dla naszej... - zaczęła, urywając dość niespodziewanie, ale chyba w najlepszym możliwym momencie - tylko dla nas. - Znów posłała córce uśmiech i nie kryjąc ulgi związanej z tym, że gest ten został odwzajemniony, a zadowolenie na stałe zagościło na dziecięcej twarzy.
To nieco uspokoiło Lottie, jednak kolejne uderzenie intensywnych uczuć nastąpiło szybciej niż mogłaby się spodziewać. Gwałtowny ruch głowy sprawił, że jej spojrzenie osiadło na wysokości męskich tęczówek, a dłonie zacisnęły się - jedna na rękawie beżowego płaszcza, która na pasku zdobiącej smukłe ramię torebki.
Choć od ponad roku mogła z dumą nazywać się jego narzeczoną, to jednak wciąż nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że przed organizacją ślubu i wykonaniem tego ostatniego, najważniejszego kroku nieustannie wzbraniali się licznymi wymówkami. Czekała cierpliwie, nie naciskała, nie sugerowała, że być może to był już ten czas. Nie oznaczało to jednak, że nie myślała o tym, nie analizowała, nie szukała kolejnych powodów przedłużającej się zwłoki. Wczorajszy wieczór znów sprowokował ją do wyciągnięcia niekoniecznie zgodnych z prawdą wniosków, a wspomnienie całego dzisiejszego dnia i tego, jak kiepski nastrój roztaczała dookoła siebie, sprawiło, że spowodowany zimnem odcień różu na policzkach przybrał na intensywności - tym razem winowajcą było zawstydzenie.
- Blake... - zaczęła tonem, który na pierwszy rzut ucha oka mógł brzmieć jak pretensja za to, że podejmował ten temat przy Zoey. W rzeczywistości jednak Charlotte nie była zła, a zaskoczona, szczególnie gdy na jej dłoni znalazło się niewielkich rozmiarów pudełeczko. Jego zawartość - choć drobna, ale niezwykle cenna i to nie tylko w czysto materialnym znaczeniu - skutecznie odebrała Lottie oddech. - Wayne dał je... Nam? - powtórzyła, chcąc się upewnić, nawet jeżeli nie istniał ani jeden powód, dla którego Blake miałby się z niej zgrywać i to we współpracy ze swoim ojcem.
Lottie sięgnęła po jedną z obrączek, przyglądając się kunsztownie wykonanej biżuterii i z trudem panując nie tylko nad drżeniem rąk, ale również cisnącymi się do oczu łzami.
- Są śliczne - przyznała, kiedy odłożyła prezent i zamknęła wieko pudełeczka. - Wiesz, że wyjdę za ciebie bez względu na to, ile jeszcze razy mnie o to zapytasz? - mruknęła, zaraz potem pociągając nosem i świadomie ignorując fakt, że to nigdy nie było pytanie, a raczej coś oczywistego dla wszystkich. Tak samo oczywiste były przecież uczucia, jakimi darzyła ukochanego, ale mimo to nuta niepewności wciąż wkradała się między kolejne słowa i gesty.
- Chciałam ci to dać, kiedy będziemy sami - podjęła nagle, wykorzystując moment, gdy Zoey straciła zainteresowanie błyskotkami z pudełka i zdecydowała się na kolejny spacer po najbliższych pomieszczeniach. - Awaryjnie kupiłam jeszcze zegarek z naszymi wygrawerowanymi inicjałami i koszulę, bo chciałam być tak zabawna jak ty z czerwoną bielizną - wyjaśniła, zsuwając z ramienia torebkę i wyjmując nieco większe pudełko niż to, które w kieszeni kurtki trzymał on. Ciemne obicie kontrastowało z białą wstążką, na szczęście dłuższy pobyt w jednej z szuflad komody w ich sypialni nie sprawił, że uległo ono jakiemukolwiek zniszczeniu.
- Zabiorę Gię na górę i pokażę jej resztę domu, a ty - poprosiła, podając mu prezent - otwórz. - Posławszy mu ciepły, acz nieco przygaszony uśmiech, zawołała do siebie córkę, wcześniej informując o planach wejścia na piętro, co Zoey przyjęła z entuzjazmem i w czego efekcie kolejne stopnie schodów pokonała w ekspresowym tempie.
- Wiem, że tego nie planowaliśmy i że znów nawaliłam, ale po prostu... Przepraszam. - Nie czekając na męską reakcję, ruszyła na górę, by odnaleźć córkę w pomieszczeniu, z którego możliwe było również wyjście na balkon, a ten z kolei dawał niezwykle dobry widok na znajdujący się za domem ogród.
Tych kilka(naście) minut miało dać Blake'owi czas na zapoznanie się z zawartością pudełka, na które składały się małe, białe buciki stanowiące raczej dosadny symbol wieści, którymi chciała się z nim podzielić już od jakiegoś czasu niż faktyczny element garderoby ich drugiego dziecka.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Całe dzieciństwo i nastoletni okres dojrzewania Blake Griffith zamieszkiwał w sporej posiadłości w Queen Anne, co nie było równoznacznym z tym, iż efektownie wykonana brama zabezpieczająca rezydencję oddzieliła go również od problemów, z jakimi zmagali się inni ludzie. Nie była także zaporą, za którą nie wdzierały się w kręgi ich niewielkiej rodziny trudy dnia codziennego; brak weny, jaki odczuwała Jacqueline średnio raz na kwartał, czy spadki akcji na giełdzie, w które zainwestował Wayne - to zapamiętał najlepiej w kwestii cichych dni u swoich rodziców. Obyło się bez głośnych kłótni, podniesionych tonów, burzliwych awantur zwieńczonych głośnym trzaśnięciem drzwi. Nigdy jednak szczegółowo nie analizował ich relacji ani tego, jak dwójka tak różnych ludzi, z zupełnie innym temperamentem i spojrzeniem na świat, mogła przetrwać w udanym (pomijając epizod romansu Jackie) małżeństwie od prawie czterdziestu lat. Zdarzało mu się co prawda kilka razy unieść brew z konsternacją lub niedowierzaniem, najczęściej skierowanym w stronę ubranej w kwieciste suknie blondynki, tak często paradującej z lampką wina w jednej dłoni i grubym notesem w drugiej.
Niemalże dwadzieścia lat swojego życia spędził mieszkając w jednym domu, mając swój - jeden - pokój, lecz bez trudu potrafił przypomnieć sobie większość wyjazdów. Tych zaplanowanych i spontanicznych - kiedy to mające trwać miesiąc wczasy w Europie kończyły się na dwóch, a on maszerował do szkoły długo po okresie wakacyjnym i rozpoczęciu kolejnego roku edukacji. Pomimo tego nie odczuwał dyskomfortu związanego z koniecznością szybkiego nadrabiania materiału, ani odbijającą się echem myślą krążącą gdzieś z tyłu głowy o tym, iż niebawem - co było powtarzalne - czeka ich kolejny wyjazd. Tego nie można było porównać do pierwszych lat życia Zoey; początkowych przeprowadzek jako niemowlak nie była w stanie pamiętać, lecz kolejne mogła odbierać różnorako, a on zdawał sobie sprawę z tego, że mogły na tym ucierpieć także umiejętności córki wobec budowania relacji w niedalekiej przyszłości.
To był dobry czas, aby osiąść gdzieś na dłużej.
- Nowy pokój i basen w ogrodzie - zaznaczył - może nawet uda się gdzieś obok niego zasadzić palmę, która przetrwa dłużej, niż sezon - rzucił, a kącik mężczyzny drgnął w rozbawieniu, kiedy Gia kilkukrotnie podskoczyła do góry i klasnęła w dłonie. Pamiętał, że z każdym odwiedzeniem Los Angeles, to właśnie palmy i możliwość wskoczenia do basenu niemalże we wszystkich miesiącach roku było tym, co uwielbiała kilkulatka. Inaczej - co już tak go nie cieszyło - było z wyprawami w góry, wszak Zoey preferowała odmiennie do niego plaże i wodę. Cóż, różnice też jakieś musiały między nimi istnieć.
- A będę mogła mieć pieska? Będzie miał gdzie biegać! - pisnęła, z wymalowaną w oczach prośbą spoglądając to na niego, to na Charlotte. Bez wątpienia argument podany przez blondynkę był słuszny, a czworonóg czułby się lepiej w domu z ogrodem, niżeli przestronnym, ale jednak, apartamencie. Nie chcąc rzucać kolejnym: porozmawiamy o tym później, Griffith lekko wzruszył ramionami i spojrzał na narzeczoną.
- Zastanowimy się - zapewnił, wzrokiem sięgając dużych, przeszklonych drzwi, by spojrzeniem zbadać teren, który wraz z nimi oczekiwał na wiosnę i kolejne zmiany. Zoey najwyraźniej również chciała sprawdzić, czy żadne z nich nie żartowało, więc niedługo później stała z niemalże przyklejonym do szyby czołem.
- Nie złość się na mnie - mruknął, tym samym wchodząc kobiecie w słowo. Opuszkami palców przeciągnął po zdobiącym jej szyję śladzie, i choć niczego nie żałował, ani bynajmniej nie uważał, że powinien za to przeprosić, to wciąż nie wiedział z czego wziął się gorszy nastrój Charlotte.
- Uhm - potwierdził - zagroził, że jeśli będę czekał jeszcze dłużej, to sam się oświadczy i wreszcie zostaniesz Griffith. - Ton, który początkowo wyrażał powagę, wraz z ilością wypowiedzianych słów coraz bardziej zdradzał rozbawienie. Zgrywał się, choć nie dało się ukryć, że Wayne bardzo polubił Lottie, zatem nie brakowało dużo, aby był zdolny do tego posunięcia.
- Jeśli teraz zamierzasz powiedzieć, że wolisz mojego ojca, to złamiesz mi serce - poinformował, bowiem nagłe zaszklenie w dużych oczach Hughes nie było dla niego jednoznaczne. Planował dodać coś jeszcze, lecz ostatecznie przygryzł dolną wargę od środka i cierpliwie czekał na rozwój rozmowy i to, czy nadal była zainteresowana kolejną błyskotką, jaka miała znaleźć swoje miejsce na jej dłoni.
Nie spodziewał się, że i ona wzięła ze sobą przygotowany dla niego prezent, choć sama kobieca reakcja na kolejną niespodziankę zamkniętą w małym, ozdobnym pudełeczku, zaabsorbowała go na tyle, że z opóźnieniem zareagował na składany w jego ręce podarunek. Niepewnie skinął głową i posłusznie rozpakował pudełko dopiero wtedy, kiedy matka z córką zniknęły na piętrze.
- Dlaczego... - Zamroczone, posłane jakby z oddali spojrzenie spoczęło na profilu blondynki. Wraz z powrotem Blake'a - który spędził poza budynkiem ostatnich kilka minut - i powiewem chłodnego powietrza, dało się wyczuć charakterystyczną woń tytoniu, jaka utrzymywała się na materiale ciepłej, grubej bluzy, którą miał założoną pod rozpiętą kurtką. Nie sięgał po papierosy codziennie; ba, można było rzec, że kartonik z trucizną niezwykle rzadko znajdował się w jego posiadaniu, lecz dziś potrzebował zapalić.
- Dlaczego mnie przeprosiłaś? - sprecyzował, bez odpowiedzi pozostawiając wyrzucone pytanie córki odnośnie tego gdzie przed chwilą był. Pomylił się; sądził, że rześka, zimowa aura pomoże mu zebrać myśli, ale nie udało się. Wiatr rozegnał je jeszcze bardziej, tym samym utrudniając ułożenia składnego zdania.
- Lottie. - Kciukiem przesunął po zarumienionym policzku narzeczonej, by paręnaście sekund później unieść jej podbródek i złożyć miękki pocałunek na ustach.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

Plany związane z wyposażeniem ich przyszłego domu podobały się Charlotte coraz bardziej - nie tyle z powodu marzeń, które dzięki odpowiedniemu zapleczu finansowemu mogli bez zawahania zrealizować, ale dlatego, że sam proces tworzenia kolejnych wyobrażeń był czymś, co mogło ich jeszcze bardziej scalić. Była ciekawa, jak Blake postrzegał swój nowy gabinet i jakie kolory - według Zoey - powinny mieć ściany w jej sypialni. Chciała wiedzieć to wszystko, przedyskutować, wymienić się pomysłami, a potem skrupulatnie dążyć do realizacji wszystkiego, nawet jeżeli palma w ogrodzie sprowokowała ją do parsknięcia śmiechem.
Mniej śmieszna była za to kolejna sugestia dotycząca psa.
- Palma i piesek to chyba trochę dużo? - zasugerowała, chcąc stonować nastroje i raz jeszcze podjąć się dyskusji, że nie zawsze można było mieć wszystko, czego się pragnęło, nawet jeżeli stojący nieopodal ojciec Zoey wykazywał się nieco innym podejściem do życia.
- Palma może być sztuczna - odparła Gia, kiedy z czołem dociśniętym do szyby drzwi tarasowych sprawiała wrażenie gotowej przeanalizować każdy metr ogrodu w celu odnalezienia idealnego miejsca dla wspomnianej rośliny.
Lottie za to uśmiechnęła się, kiedy padła ta krótka prośba - urocza, ale zupełnie niepotrzebna, bo przecież wcale nie chodziło o złość czy inne negatywne emocje wynikające z ewentualnie popełnionych przez mężczyznę błędów. Poprzednia noc wcale nim nie była, a Charlotte podczas porannej toalety z wyraźnym zadowoleniem przyglądała się zdobiącym jej ciało śladom. Ona również nie żałowała, nawet jeżeli powrót skóry do naturalnego stanu miał zająć jeszcze trochę czasu.
- Tak? - mruknęła, nie podejmując nawet próby powstrzymania napadu śmiechu, co w połączeniu z widokiem lekko zachodzących łzami oczu tworzyło mieszankę raczej niejednoznaczną. - Charlotte Griffith brzmi bardzo ładnie. - Pociągnięcie nosem miało być kolejnym krokiem w zapanowaniu nad poszczególnymi uczuciami, choć ich ilość i intensywność były dla blondynki niemal przytłaczające. Szczęście przeplatało się z obawami, ulga z niepewnością, zaskoczenie związane z tym momentem z rozczarowaniem samą sobą za to, że najwidoczniej znów zwątpiła w Blake’a w momencie, w którym on był pewny wszystkiego.
- Wayne jest świetnym facetem, przyznaję, ale zostanę przy moim pierwszym wyborze - zapewniła, świadomie porzucając kwestię złamanego serca, bo przecież przez cały ten czas, przez te wszystkie lata każdego dnia była gotowa na to, by pokazywać - zarówno niewielkimi, pozornie błahymi gestami, jak i tymi ogromnymi i niezwykle dosadnymi - jak ważne i stałe miejsce w jej sercu miał właśnie Blake Griffith.
Chciała, by o tym wiedział i pamiętał, szczególnie tego dnia, gdy dzierżone w dłoniach karty znalazły się na stole - w miejscu widocznym dla oczu każdej ze stron.
Czekała. Cierpliwie, choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że spokojnie. Wykonywała kolejne kroki najpierw po balkonie, potem w pomieszczeniu, które w głowie widziała jako przyszłą sypialnię swoją oraz narzeczonego. Zerkała na ciekawą wszystkiego Zoey, chociaż na liczne pytania odpowiadała raczej zdawkowo, bo wzrok i myśli wciąż uciekały w kierunku drzwi, schodów i tego, co działo się na niższym piętrze budynku.
Z zamyślenia wyrwał ją dopiero dźwięk męskiego głosu. To nie był dobry moment na rozmowę, a Charlotte szybko pożałowała podjętej decyzji o wręczeniu mu prezentu akurat tutaj, kiedy obok wciąż znajdowała się Gia.
- Przepraszam - powtórzyła w zmieszaniu, czując na sobie nie tylko wzrok Blake’a, ale również zerkającej w ich kierunku córki. - W galerii tyle się działo. Pamiętasz to zamieszanie? Z tym malarzem, którego zostawiła żona, więc upił się, spalił wszystkie swoje obrazy i nie mógł przylecieć, bo stwierdzono, że stanowi zagrożenie? Jego agentka robiła milion problemów, a wystawa i tak nie mogłaby się odbyć, skoro wszystko poszło z dymem. To było za dużo i wydaje mi się, że to wtedy mogłam zapomnieć o kilku tabletkach - wyjaśniła na jednym oddechu, nie mając pojęcia, czy to, co mówiła, miało jakikolwiek sens i czy Blake faktycznie odnalazł w głowie wspomnienia związane z tamtym okresem. Nie miałaby mu za złe, gdyby wolał je wyprzeć, bo nie była wtedy dobrym materiałem ani na partnerkę, ani na matkę, a kilka dni było zupełnie wyjętych z ich życia.
Westchnęła, zadzierając głowę. Widok męskich oczu z tak niewielkiej odległości zazwyczaj działał na nią niezwykle kojąco i nie inaczej było tym razem, szczególnie w połączeniu z pocałunkiem, który wlał do kobiecego serca nieco otuchy.
- Przepraszam. Cholera, wiem, że to... - Moja wina. Nie dokończyła, czując, jak między nią i Blake’a wcisnęła się Zoey.
- Co to cholera? - zagaiła sześciolatka, niekoniecznie przejęta tym, że przerwała istotną z perspektywy całego ich życia dyskusję.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wizja zbudowania - tym razem bardzo dosłownie - domu, w oczach Blake'a Griffitha jawiła się jako dosadna deklaracja zarówno jego podejścia, nastawienia wobec wspólnej przyszłości z Charlotte, jak i uczuć. Czegoś, o czym nigdy nie mówił zbyt wiele, a kiedy temat był poruszany przy okazji innego, to i tak brakowało w nim wylewności ze strony mężczyzny. Wolał działać. Być, pokazywać, że jego obietnice mogą mieć moc, zamiast pozostawać zaledwie słowami rzuconymi na wiatr, aby odsunąć od siebie - na jakiś czas - temat. Dla niego krótkie, posłane pod wpływem chwili, a równocześnie niezwykle szczere i świadome: uwielbiam, nie było próbą ucieczki od konieczności wyznania czegoś intensywniejszego, wszak to, jak sądził, Charlotte musiała wiedzieć. Może taki tok myślenia z jego strony był błędem, ale jeżeli tak, to wina leżąca po stronie mężczyzny nie była popełniana z premedytacją. Zuchwale unoszące się kąciki ust, zaczepne teksty, drobne złośliwości - to był on, choć w tym opisie zdecydowanie brakowało podejmowania prób pozbawienia Hughes pewności siebie, bowiem od kiedy tylko pamiętał - a ich relacja zdążyła zaistnieć - zależało mu na tym, by czuła się przy nim swobodnie i komfortowo. Bez presji, widma minionych lat, podczas których mieli okazję odbycia zaledwie jednego spotkania pomiędzy więziennymi murami. Bez niepotrzebnego tłumaczenia swoich intencji, czy też braku działania. Bez wytykania błędów, gorzkich słów pełnych wylewania żali, wszak żadne z nich żałować również nie lubiło.
Wizja zbudowania domu, pomimo tego, iż był pewien - że chce, że to najlepszy czas - to i tak mimowolnie łączyła się z wieloma obawami względem tego, co przyniesie przyszłość. Mieli za sobą wiele udanych, jak i mniej pomyślnych prób, lecz te - wszystkie z nich i każda osobno - doprowadziła ich do miejsca, w jakim znaleźli się właśnie teraz. I na tym, co posiadali t e r a z pragnął się skupić.
- Piesek też może być sztuczny - powiedział niemalże od razu reagując na słowa córki. - Kupimy ci z mamą olbrzymią maskotkę. Pasuje? - podjął, równocześnie krzyżując spojrzenie z córką, jak i ręce na klatce piersiowej, co mogła odczytać jako: koniec dyskusji, Zoey, zaczynasz pozwalać sobie na zbyt wiele. I być może to było ich wspólną winą; fakt, że kilkulatka wykorzystywała słabość rodziców do samej siebie i z czasem coraz bardziej potrafiła ich ogrywać i stawiać na swoim, a oni niejednokrotnie za późno stawiali granicę przyzwolenia na jej zachowanie. Zoey Gia Griffith bez wątpienia była rozpieszczana, co długo można było usprawiedliwiać chęcią zrekompensowania wszelkich trudów związanych z koniecznością odbywania wielu podniebnych podróży, czy częstego zmieniania tymczasowego miejsca zamieszkania.
- Lottie... - podjął cicho, z rozbawieniem zmieszanym z konsternacją śledząc spacerującą po salonie blondynkę. - Czy to ty byłaś tą córką, która sprawiała najwięcej problemów? - Uniósł brew, przenosząc spojrzenie na profil narzeczonej. Nim wyznał, którą z ich grona by o to posądzał, zdążył przygryźć dolną wargę od środka, choć i to nie powstrzymało kącikowego, ulotnego uśmiechu.
- Obiecaj mi, że nie zrobimy tego typowo - p o p r o s i ł, tym razem słowa te wypowiadając z powagą. Ostatnim, czego dla nich chciał w tym dniu, był sztampowo ozdobiony kościół, setki ludzi, z którymi na co dzień nawet nie utrzymywali mocniejszych kontaktów, a zostali zaproszeni jedynie ze względu na to, że tak wypadało. Nie widział ich stojących przed kaplicą i tracących czas, podczas którego przewijały się setki - tych samych, nudnych - życzeń. Równocześnie nie wiedział - wszak temat ten nie przewijał się w ich rozmowach - jaki ś l u b (ślub; musiał powtórzyć to jeszcze kilkukrotnie, aby do niego dotarło) marzył się narzeczonej.
- Lubię być pierwszym - podjął zadziornie - ale wolę zostać tym jedynym - dokończył myśl, jeszcze nie będąc świadomym tego, jaki podarunek niedługo później wyląduje w jego dłoniach. Coś, dzięki (przez co?) stracił rezon; mętlik wyścielił raz jeszcze myśli mężczyzny, choć reakcja na te wieści była zgoła inna od tej, którą poznać mogła Charlotte kilka lat wcześniej. Była - jego zdaniem - lepsza. Dojrzalsza. Pewniejsza - siebie samego, i tego, że poradzi sobie w roli, jakiej uczył się od kiedy Gia przyszła na świat. Doceniał także to, że blondynka pozwoliła mu oswoić się z wizją powiększenia się rodziny w samotności, co tylko dodatkowo ukazało mu, jak dobrze go z n a ł a.
- Pamiętam - potwierdził - powiedziałem ci wtedy, że kobiety mają na nas paskudny wpływ i prowadzą do niechybnej zguby - rzucił, pozornie brzmiąc z powagą, choć zarówno wtedy, jak i teraz - jedynie chyba żartował. W obliczu tamtych wydarzeń miało to sens, zważając na to, jak źle zniósł to artysta, ale i w życiu Lottie, Zoey i Blake'a te parę dni nie mógł nazwać łatwymi, ani bynajmniej przyjemnymi. Sprawy pogmatwały się do tego stopnia, że krótka kłótna przez telefon - czego tak strasznie nie lubił - doprowadziła go do spontanicznej wycieczki do Nowego Jorku. Niesnaski, nieporozumienia, wątpliwości - cała otoczka i aura sprzeczki z Charlotte siedziała w jego głowie za długo, tym samym sprawiając, że nie do końca umiał się skupić na swojej pracy.
- Pewnie gdybym wtedy nie przyleciał... - mruknął, próbując z samego wzroku stojącej na przeciwko kobiety wybadać czy przeprasza przez to, że żałuje. - Ode mnie tego nie usłyszysz. - I bynajmniej nie chodziło mu o cholerę, którą wychwyciła córka, a on parsknął mimowolnym śmiechem.
- Będziesz miała siostrę... albo brata - wyjawił zamiast tego, niekoniecznie licząc się z tym, że i tu sześciolatka zareaguje zupełnie inaczej, niż mógł to przewidzieć.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
32
170

malarka

cały świat

columbia city

Post

To wszystko, co mieli obecnie - pomimo wielu burz, ran, konfliktów, których powody nie zawsze niosły ze sobą głębszy sens - było wynikiem długiej i żmudnej pracy, czasu przepełnionego wieloma kompromisami i szczerą chęcią zbudowania czegoś, co mogliby określić krótkim r a z e m.
Charlotte wiedziała, jak trudny bywał w pewnych kwestiach Blake. Okazywanie mu zrozumienia i cierpliwości wielokrotnie przeplatało się przecież z irytacją czy nadinterpretacją wielu spraw oraz słów. Ona również nie była najprostsza w obejściu, ale pod pewnymi względami pozostawała tylko kobietą - kruchą, niezwykle podatną na zranienie, ale jednocześnie uwielbiającą od czasu do czasu pomówić o wszystkich tych rzeczach, o których mężczyźni woleli nie rozmawiać prawie wcale. Być może znów przesadzała, a być może to właśnie wspomniana delikatność sprawiła, że ostatnia noc zakończyła się raczej gorzkim milczeniem, nie zaś słodkim zapewnieniem, że znów było najlepiej na świecie - fizycznie owszem, emocjonalnie jednak pozostała luka, której wypełnienia tak bardzo pragnęła, a której nie było w stanie zapełnić wyszeptane uwielbiam.
Charlotte z pobłażliwym uśmiechem przysłuchiwała się rozmowie Blake’a z córką. Dotychczas postrzegała Zoey jako dziewczynkę niezwykle inteligentną i sprytną, ale coraz częściej również ona miała wrażenie, że gdzieś po drodze popełnili błąd. Jednym była bowiem rekompensata za tak częste zmiany otoczenia, a czymś innym pozwalanie na zbyt wiele, bo przecież mogli, bo mieli dobre intencje, bo Gia na to zasługiwała.
- Słucham? Byłam najgrzeczniejsza ze wszystkich - rzuciła w teatralnym oburzeniu, którego zwieńczeniem miało być sprzedanie narzeczonemu psotnego pstryczka w nos. To nie tak, że pozostałe Hughes były łobuzami, ale niewątpliwie wielokrotnie dawały pokaz swoich charakterów. Ten Lottie w okresie dzieciństwa i wczesnej młodości w dużej mierze składał się z opanowania i stonowanych reakcji, dlatego w jej przypadku rodzice mogli zrezygnować z krzyków i rozkręcania większych afer.
- Typowo czyli jak? - zagaiła, zaraz potem chichocząc. - Ach, masz na myśli kilkumetrowy welon, kościół z kilkoma setkami ludzi i zabawę do upadłego? - Nie musiał odpowiadać, bo wszystko, co zasugerowała, było tym, czego sama również nie chciała.
Suknia, jaką sobie wymarzyła - bo nie zamierzała udawać, że nie - była dużo skromniejsza niż w przedstawionej wizji, wśród gości widziała tylko najbliższą rodzinę oraz przyjaciół, a zamiast długiej imprezy spokojne przyjęcie z klasą.
- Co powiesz na jakąś kalifornijską plażę, wesele na tarasie pod gołym niebem i ucieczkę na samolot, który zabierze nas w podróż poślubną? - Swoją opowieść świadomie snuła dopiero od chwili, w której splotła palce ich dłoni. Zupełnie tak, jak gdyby chciała, aby ten fizyczny kontakt był dosadnym znakiem, że nie żartowała i że właśnie takiego ślubu chciała.
Gdyby jednak ich wizje nieco się rozjeżdżały - była skłonna podjąć negocjacje. Na koniec dnia chciała bowiem tylko - lub aż - nazwać go swoim mężem i cieszyć się wiarą w to, że mogli żyć razem długo i szczęśliwie.
Kilka kiwnięć głową miało być jednoznacznym sygnałem, że pamiętała również ona, nawet jeżeli tamten czas w jej zawodowym życiu był niezwykle intensywny, a Lottie nie sprawiała wrażenia zainteresowanej wydarzeniami, które rozgrywały się poza murami stworzonej od zera galerii. Często żywiła w związku z tym pretensje do samej siebie, bo nigdy nie chciała, by kariera przysłoniła to, co było najistotniejsze i co czekało na nią po drugiej stronie kraju - dom, rodzina, miejsce, w którym czuła się najbezpieczniej.
- Tylko jeżeli wybieracie nieodpowiednią kobietę - odpowiedziała, również pozwalając sobie na przytoczenie słów podobnych do tych, którymi uraczyła go przed kilkoma tygodniami. Do ich dialogów przywiązywała naprawdę dużą wagę i to wcale nie dlatego, że rzucone niegdyś frazy mogłyby przydać się także w przyszłych dyskusjach, chociaż i te wolała traktować jako potyczki, z których wychodziła zwycięsko.
Tym razem nie chodziło jednak o triumf, ale o zrozumienie, którego ogromne pokłady Charlotte z chęcią przyjęła do serca. Szybko bijący narząd wyrażał w ten sposób obawy związane z męską reakcją i przyszłością, w której przecież wcale nie uwzględniali drugiego dziecka.
Westchnęła, kręcąc głową.
- Nie mów tak - poprosiła miękko, posyłając narzeczonemu ciepły uśmiech.
- Potrzebowałam cię. Nie masz pojęcia, jak bardzo - zapewniła, pozwalając sobie na to, by dłonią przesunąć po wciąż chłodnym od zimowego powietrza policzku Blake’a. Tamta wizyta była zaskoczeniem, szczególnie gdy z tyłu głowy wciąż pobrzmiewało echo przeprowadzonej przez telefon rozmowy, a tej daleko było przecież do spokojnej. Mimo to zjawił się, był obok i zagwarantował wsparcie, którego tak bardzo wtedy pragnęła, nawet jeżeli światu za wszelką cenę próbowała pokazać, że była w stanie poradzić sobie sama.
- Więc... - zaczęła, wzrok raz jeszcze zatrzymując na wysokości oczu Blake’a - nie jesteś zły? - Paradoksalnie tym razem wspomniane słowo faktycznie mogło budzić negatywne skojarzenia, tak różne od tych, które pojawiły się w ich głowach poprzedniej nocy. I nawet jeżeli tym razem wina leżała gdzieś na środku i była wspólna, to jednak zaniedbanie pewnych rzeczy wciąż budziło w Charlotte wyrzuty sumienia. Wiedziała, że to nie powinno odbyć się w ten właśnie sposób, ale z drugiej strony zdawał się to być jeszcze jeden dowód na to, jak nieprzewidywalne bywało ich życie.
Równie dużym zaskoczeniem było dla Lottie tak bezpośrednie poinformowanie córki o zmianach w ich codzienności. Hughes z przerażeniem wpatrywała się w twarz sześciolatki, gdy Gia prowadziła dogłębną analizę otrzymanych od rodziców wiadomości.
- Siostrę albo brata? - powtórzyła za ojcem, w którego wpatrywała się roziskrzonym wzrokiem. - Suzie ma siostrę i brata. Zawsze chcą się z nami bawić, a Abby mówi, że woli, żebym ja była jej siostrą, bo Suzie jest dla niej niemiła. Będę mogła tam chodzić ze swoją? Wolę swoją niż Abby - poinformowała Gia, podejmując próbę objęcia rodziców swoimi drobnymi ramionami. Charlotte z kolei starała się nadążyć za wszystkim, czym uraczyła ich córka, jednocześnie chcąc ustalić, jakie było jej ostateczne stanowisko.
Chyba była... zadowolona?
- Kiedy po nią pojedziemy? - zagaiła Zoey, zadzierając głowę i niecierpliwie przebierając nogami, co najmniej w taki sposób, jak gdyby wierzyła, że organizacja rodzeństwa przebiegała w sposób podobny do tego, jaki został jej przedstawiony w przypadku rozmowy o psie.

autor

lottie

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

700
  • Homegrounds.
    Feels like the weight has been lifted away.


Ten etap jego życia - ich wspólnej teraźniejszości - wreszcie zdawał się mieć dobrego scenarzystę, wszak mijające dni, tygodnie, aż wreszcie miesiące, nie umykały mu bez wyrazu przez palce, a niosły nowe, ambitne plany, kolejne doświadczenia i uczucia, do których przed laty nie potrafiłby się przyznać. Nie było to bynajmniej motywowane chęcią wykreowania pod publikę innego ja, tak różnego, od osoby, którą rzeczywiście był Blake Griffith, a usilnymi próbami przekonania siebie samego, że tak będzie l e p i e j. Nieświadomie szedł na łatwiznę (równocześnie potakując, że nie lubił, kiedy było zbyt ł a t w o), unikając gruntu określanego mianem niepewnego, mogącego sprawić, że naiwnie (za to lubię ciebie, trochę...) wykona zły ruch i zostanie przysypany warstwą zimnego piachu swoich własnych, niespełnionych oczekiwań wobec drugiej osoby (lubię cię, trochę za bardzo, Charlotte) i mącących w poukładanych myślach emocji.
Była nastolatką tak często mijaną na korytarzu jednej z najlepszych, seattleowskich szkół, do której i on chodził, mogąc przy tym pochwalić się - co niekoniecznie szło w parze z przesadnie długim ślęczeniem nad książkami - całkiem dobrymi wynikami w nauce. Niewinnie jasne blond włosy kontrastowały z intrygującym, tajemniczym spojrzeniem, jak gdyby próbowała odnaleźć wszystkie sekrety i niewiadome, jakie mogły usłyszeć i zobaczyć te mury. Nie było w tym jednak nuty wścibstwa, czy przesady, choć bez wątpienia zapisało się w pamięci.
Charlotte Hughes była siostrą; starszą siostrą kobiety, która przez kilka lat skutecznie napędzała bicie serca w męskiej klatce piersiowej, aż wreszcie jej samo wydało ostatnie, zdecydowanie zbyt prędko kończący żywot, uderzenie.
Miała zostać rodziną, choć łączyła ich zaledwie (aż) strata i pojedyncza, ubrana w lakoniczne zwroty rozmowa, mająca na celu, między innymi, zrzucenie ciężaru z ramion, serca, swoich własnych myśli, jak i wlanie w nie więcej ulgi i zrozumienia. Rozumiał ją, być może nawet lepiej, niżeli był w stanie się do tego przyznać; wtedy, choć z biegiem czasu i upływających lat, z obustronnym zrozumieniem bywało różnie.
Bez grama premedytacji sprawiła, że ponownie w oczach innych - jak i swoich samych, kiedy dostrzegał cień własnych, świadomie odrzucanych, emocji w kobiecych tęczówkach - był w i n n y, choć z ręką na sercu (i te wspomnienie prędko unoszącej się i opadającej klatki piersiowej; głęboki wdech, urywany wydech, by bezwiednie opleść palcami jej drobną dłoń, kiedy burgundowa ciecz grzesznie barwiła panele przy łóżku) mógł powiedzieć, że niczego nie żałował.
Była tą, która p o w i n n a zostać daleko poza obszarem, na którym mogłoby przeciąć się ich spojrzenie. Kimś zakazanym; ze względu na burzliwą historię minionych lat, siłę uczuć - tak różnych w wyrazie, a równocześnie mierzonych podobną skalą - żywionych do jednej, bliskiej im kobiety. Tej, której od dawna nie było.

  • If you leap, I’ll come falling too.
    Running deep ‘till that rivers through.


Byli za to o n i. Wbrew temu, co mogło ich poróżnić. Bez dbania o to, co powiedzą ludzie i jak zareagują (kłamstwo, które wolał sobie nadal wmawiać, za dobrze pamiętając gorycz niepewności wobec haseł, z którymi mogłaby się spotkać Hughes) na wspólne - wielokrotne - próby stworzenia związku i rodziny.
- Nie posądziłbym cię o nic innego, Hughes - wyznał ze śmiechem i na poparcie swoich słów, na parę sekund przyłożył lekko dłoń do serca. - Obstawiałem, że najbardziej rozrabiała Perrie, ale wolałem się upewnić, że nie byłaś cichą wodą... - Kącikowy uśmiech przyozdobił wargi mężczyzny, być może na samo wspomnienie w o d y, które tego dnia mogło nie stanowić tak czystej sugestii, a nawiązywało do początku ich poprzedniej nocy. Nocy, jakiej zakończenie wydawało mu się dobrym, lecz poranek, a później wczesne południe, bez większego problemu potrafiło rzucić zgoła inne, dzienne światło na kilka spraw, a te nie były do końca zrozumiane przez Griffitha.
- Patrząc na to, jakie dajesz prezenty, albo to, jak lubisz, bym inne z ciebie zdejmował... - Nawet jeżeli aktualnie miała na sobie adekwatnie gruby, ciepły płaszcz, nie powstrzymał się przed przesunięciem wzrokiem po kobiecej sylwetce, celowo zatrzymując spojrzenie na niektórych na pewnych jej elementach. Raz jeszcze kusiło go, aby z satysfakcją przesunąć opuszkiem palca po widniejącej na jej smukłej szyi kolorowej plamce, ale tym razem powstrzymał się, wypowiedź wieńcząc lekkim wzruszeniem ramiom i wsunięciem dłoni do kieszeni. Tak było bezpieczniej.
- Zoey... - Imię córki było jedynym, które wypowiedział - jak na razie - w odpowiedzi na plan uroczystości sugerowany przez narzeczoną. - Zoey uwielbia takie spędy, obawiam się, że nie będzie chciała urwać się na samolot razem z nami. Mam wrażenie, że podniebne podróże z czasem coraz bardziej ją nudzą - wyznał, jednak wysuwając palce z ciepłych klap, by rozłożyć ręce na boki. Z drugiej strony liczył, że wtedy - ktoś, kto będzie posiadał nadmiar czasu, cierpliwości, a przy okazji będzie na tyle odpowiedzialną osobą - zaoferuje im pomoc w tej małej ucieczce sam na sam, bowiem od dawna nie mieli ku temu okazji. No, może poza spontaniczną podróżą Blake'a do Nowego Jorku, która zaowocowała nie tylko zgodą, ale i prezentem. I ten temat - płynnie łącząc go z poprzednim - pragnął poruszyć.
- Na kiedy wyznaczyli termin porodu? - zapytał, bez pośpiechu przekierowując spojrzenie z wysokości oczu Lottie, aby oprzeć je na płaskim w dalszym ciągu brzuchu partnerki. - Te kilka przyszłych miesięcy... - podjął, mając na uwadze zarówno wieści, jakimi się z nim podzieliła, budowę i wykończenie domu, dzielenie się opieka nad Gią, kiedy służbowe obowiązki nie dawały dłużej, niż chwilę wytchnienia. Do tego ślub - który przestał być czymś niezwykle odległym, a jawił się jako obietnica mająca doczekać się spełnienia w niedługiej przyszłości.
- To będzie cholernie intensywny czas, ale nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy - skwitował, a nim dodał coś jeszcze, głośne tupnięcie niewielkiej stópki sprawiło, iż wrócił do tego, co działo się tu i teraz, obok nich.
- Cholernie to to samo, co cholera? - dopytała, najpierw zaciskając piąstki na materiale płaszcza mamy, by dla zaznaczenia swojej obecności, dodatkowo pociągnąć za rękę jego. Na szczęście wyjaśnienie niezbyt miłych dla dziecięcego ucha słów zostało zażegnane dzięki tematowi kolejnego członka rodziny.
Kiedy po nią pojedziemy?
Te pytanie sprawiło, że szczery, bezwiedny śmiech Blake'a Griffitha rozniósł się echem po - nadal pustych - murach domu, co niekoniecznie rozbawiło Zoey, a spojrzenie zmrużonych oczu i uroczo zmarszczonego noska posłała Lottie.
- Oboje jesteście dziś niegrzeczni i nie dostaniecie prezentów - wytknęła, mając na myśli wcześniejsze, bezpieczne miejsce, jakie zajęła przy bandzie mama, jak i dziwne, niezrozumiałe dla dziecięcej świadomości reakcję taty. Westchnęła ciężko i założyła dłonie na biodrach, powoli - i, wyjątkowo, w ciszy - coś analizując.
- Kto będzie miał większy pokój? - wypaliła nagle z poważną miną. - Mogę wybrać pieeerwsza? Później ją zabierzemy, by wzięła ten, co zostanie - uznała rezolutnie, co pozwoliło mężczyźnie odetchnąć z ulgą, bowiem tłumaczenie dziecku czasu - i tego, że muszą poczekać kilka miesięcy - nie było tym, do czego miał w tej chwili głowę.
- Pewnie - odparł krótko, lawirując wzrokiem między przyszłą żoną, a córką. - Chodźcie, zanim naprawdę się rozchorujemy. Nikt by nie chciał Nowego Roku spędzić w łóżku - rzucił, gestem wskazując drzwi, choć po prawdzie jak się nad tym zastanowił...
...to chyba nie byłby bardzo przeciwny temu, by błogi sen dłużej trzymał Zoey w swoich objęciach, aby wraz z Charlotte mieli więcej czasu dla siebie.
- Myślisz, że powie o rodzeństwie Jackie i Wayne'owi od razu, czy dopiero jak sprawdzi, czy przypadkiem jej siostra albo brat nie siedzi pod choinką? - zagaił lekko, kiedy opuścili budowę, a on przekręcił klucz w zamku i po tym, jak przelotnie musnął skroń narzeczonej, ruszył w kierunku samochodu.

Cholera, czy tak wyglądało s z c z ę ś c i e?

  • Old grounds; feels like the weight has been lifted away.
    So don’t you leave me there wanting more.


Koniec.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alternatywna rzeczywistość”