Świecą jedynie moje bladobłękitne tęczówki, które chowają pod niewzruszoną taflą wszystkie emocje świata oraz tysiące opowieści, gdzie tylko jedna zmusiła do gwałtownego przeskoku; właśnie tego, jakiego nigdy — p r z e n i g d y — nie odważyłam się wyjaśnić, chociaż wytłumaczyć mogłam, szczególnie Jemu. Powinien wiedzieć. Powinien zrozumieć. Powinien mnie wesprzeć i zrobiłby to, wiem; wiedziałam jeszcze jako dawna Ja, jednak splecione nierozerwalnym węzłem uczucie wstydu oraz pasmo bólu pokonały gwałtownie, zamknęły na świat, wpędziły gdzieś do ślepej uliczki, skąd nie potrafiłam się długo wydostać.
Pochłonięta przez ciemność.
Pożerana naostrzonymi zębiskami cierpienia.
Później była francuska codzienność, którą się zaciągnęłam. Nauczyłam się nią, prędzej czy później, oddychać niczym niematerialnym, eterycznym remedium zawieszonym w wielokształtnych cząsteczkach wirujących dookoła niby w tańcu; niewidoczne dla ludzkiego oka, jak niedostrzegalne były rany, wciąż toczone naprzemiennie szkarłatną, co zaropiałą posoką, które szpeciły moje wynędzniałe wnętrze. Choroba.
- Byłam chora.
c h o r a
wciąż jestem, prawda?
Chora na miłość.
Chora na przeszłość.
Chora na rzeczywistość.
Częściowo znajome — d o m.
Chyba tak właśnie smakował; przyjemnym ciepłem matczynych ramion roztaczających dwojaką aurę, bowiem i bezpieczeństwa, i szaleństwa wiadomego artystom, jednak potrafiłam wyłowić pośród odmętów wspomnieć tysiące barw, drugie tyle dźwięków. Musiałam tylko tego zapragnąć, tak naprawdę, całym sercem, całą sobą. Jak nieustannie pragnęłam tańczyć, dopóki nie upadłam. Raz i dwa. Na samym początku nie rozumiałam ani rozumieć nie potrafiłam, ilekroć zalewały mnie tłumaczenia doktora, coś o poważnej kontuzji, o uszkodzeniu kolana, ale upływające niespokojnie tygodnie [ przykuta do łóżka ] oswajały okrutnie z nową rzeczywistością. Taką, do której długo nie przyznawałam się przed sobą ani przez bliskimi, jednak prędzej czy później zmuszona byłam zadzwonić.
Pierw do matki.
p ł a k a ł a
Potem do brata.
m i l c z a ł
Tak samo ja — pierw płakałam, następnie milczałam, o wyschły łzy. Na początku spytał mnie, kiedy wracam do domu (zapragnęłam spytać, czym jest dom? gdzie jest dom? kim jest dom? pytania się mnożyły i mnożyły), dlatego odparłam ze ściśniętym gardłem, że zostaję we Francji, że wciąż mam coś do udowodnienia do zrobienia. Wszak Paryż był istotny; nosiłam jego namiastkę we wnętrzu rozklekotanego konstruktu, którym się wówczas stałam i nie mogłam wszystkiego poddać. Nie tak.
Kiedy powieki podniosłam ku górze, Seattle migotało dookoła. Wszystko dziwnie znajome i zarazem odległe, chłodne oraz ciepłe, przesycone sentymentalizmem, jaki skrywała każda uliczka biegnąca donikąd, to znów przed siebie, dosłownie jak moje ambiwalentne decyzje podejmowane na przestrzeni ostatnich tygodni. Byłam tam, teraz jestem tu. Odgrodzona wysoką palisadą milczenia, za którym skrywałam wszystkie prawdy — kolejny rozwód, kolejne porażki, kolejne boleści wepchnięte w ramy codzienności. Bolało mnie, ilekroć przeglądałam amerykańskie gazety i upatrywałam nowego początku.
Nowego startu.
I wreszcie wzrokiem napotkałam męską sylwetkę, której zarysowane ostro kontury rozpoznałabym wszędzie, nawet na krańcu świata [jak dzisiaj] i po wieloletniej rozłące. Zmierzał wprost do mnie, oczy błyszczały mu w ciemności pochłaniającej wszystko wokoło, usta pozostawały nieruchome, jednak niczemu się nie dziwiłam.
- Ile to lat, Kayden?
Zbyt wiele, prawda?
Za mało, bym się podniosła, bym przyznała przed sobą błąd, który popełniłam; wyjustowała go wyraźnie, by widział każdy, kto przymusił do podjęcia decyzji, bowiem patrząc przez pryzmat czasu, jaki minął nas wszystkich, znakując boleśnie okrutnymi doświadczeniami, tamtego dnia to nie byłam Ja. To nie ja wyraziłam zgodę, by wydrzeć ze mnie cząstkę dziewczynki, którą uśmierciłam.
- NIE
NIE
NIE
Podchodzi.
Nabieram oddech.
Przyglądamy się sobie.
Nawet nie wiem, kiedy wpadamy sobie w objęcia.
— Powinnam była wrócić wcześniej — szeptam niemalże bezgłośnie, czując ciepło braterskich ramion. Siłę oraz bezpieczeństwo. Przynależność i miłość. — Powinnam wiele więcej, ale… — waham się. — Chyba łatwiej było uciec od przeszłości.
Odsuwam się na odległość ramienia, chcę zajrzeć pod powierzchnię jego spojrzenia. — Tęskniłam za tobą — mówię delikatnie, miękko. Tęskniłam to za mało, o wiele za mało, ale ty wiesz. Widzisz mnie dokładnie taką, jaką jestem, jaką zawsze byłam. Twoją drugą połową.