WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

9. Wspólny, weekendowy wyjazd okazał się być dla nich wręcz zbawiennym – w końcu bowiem wszystko wróciło na właściwie tory, a między nimi sprawy układały się zdecydowanie tak jak należy. Nie było już chyba niepewności i zmartwień o to co będzie dalej, nie było też dystansu, z którym tak długo przecież walczyli – znowu byli razem, dokładnie w taki sposób w jaki tego pragnęli. Czas spędzony tylko we dwoje nad pięknym jeziorem i w środku lasu sprawił, że zbliżyli się do siebie: mieli czas, aby porozmawiać, zbliżyć się do siebie i po prostu spędzić razem czas, co nie udawało im się w ciągu tygodnia w tym rozpędzonym trybie ich życia – pomiędzy jedną pracą, a drugą – i w międzyczasie kolejną kłótnią. Teraz kłótnie odeszły już jednak w niepamięć i Jordie chyba wreszcie odczuwała wewnętrzną stabilizację, miała pewność, że Chet chce z nią być i że zaakceptował ten stan rzeczy – można nawet pokusić się o stwierdzenie, że nagle stał się całkiem innym człowiekiem, chociaż ona oczywiście wcale nie zamierzała go zmieniać. Ale on zrobił to sam, dla niej, dla nich i co najważniejsze, dla ich dziecka. Stał się troskliwy i bardziej uważny, był z nią kiedy tego potrzebowała i wspierał na każdym kroku, jakby istotnie niczego nie chciał przegapić – co rozczulało ją jeszcze bardziej, a rozczulała się często z uwagi na szalejące hormony. Mimo to wszelkie ciążowe dolegliwości zaczynały mijać, a wkraczając powoli w trzeci miesiąc, mogła naprawdę rozkoszować się tym nowym stanem i nowym życiem ,które się w niej rozwijało, bo możliwe, że i bardziej docierało do niej to co się działo; mimo, że jakiekolwiek zmiany w jej ciele nie były jeszcze zbytnio zauważalne, a może nawet i w ogóle. Dlatego też mogliby nadal ukrywać ten fakt i zachować go dla siebie tak długo jak to było możliwe, ale zdecydowanie nie chcieli tego robić – mimo wszystko odpuścili sobie także na razie poważniejsze rozmowy i decyzje, po prostu spędzali razem tak dużo jak się dało, a noce raz w jej mieszkaniu, raz w jego domu – wszystko zdawało się funkcjonować całkiem dobrze, chociaż sam Chet napomknął w trakcie wyjazdu o tym, że mogliby ten stan rzeczy zmienić. Ale póki co nie zmienili, chyba ciesząc się po prostu tym, że udało im się zażegnać ten poważny kryzys i musieli nadrobić teraz cały ten stracony czas. Ale – nie mogli ukrywać się w nieskończoność, tym bardziej, że ojciec Jordany po prostu nalegał na to spotkanie we troje, bo bardzo chciał poznać mężczyznę, który skradł serce jego małej córeczki. Zdecydowanie nie miał pojęcia jak wygląda sytuacja, zdecydowanie też niczego się nie domyślał, jednakże Jordie z drugiej strony także bardzo chciała, aby Chet wreszcie poznał jedną z najważniejszych dla niej osób – więc tak, zgodziła się na wspólny obiad, podczas którego to mają właśnie ogłosić jej ojcu szczęśliwą wielką nowinę. Im bliżej jednak było tego wydarzenia, tym bardziej ciemnowłosa się stresowała, co chyba niekoniecznie dobrze wpływało na jej samopoczucie, bo w nocy też nienajlepiej spała, obawiając się szczerze o to, jak po tym spotkaniu będą wyglądały jej relacje z ojcem, który ma nie tylko swoje twarde, konkretne zasady, ale i całkiem inne spojrzenie na świat i życie – mocno konserwatywne. A Jordanie i Chet’owi zdecydowanie daleko do tego, by robić wszystko ‘jak należy’, bo wszystko już wydarzyło się w szalonym i zaskakującym tempie. Tak czy inaczej wiedziała, że nie będzie mogła wiecznie ukrywać tego faktu, a może lepszym było, by dowiedział już teraz i by dowiedział się od nich, nie zaś przypadkowo od kogoś, kto na przykład nie zdoła utrzymać języka za zębami. Dlatego, gdy jechali już razem w stronę jej rodzinnego domu, ściskała nerwowo dłonie na swoich kolanach, wpatrując się w szybę i chyba zamyśliła się na tyle, że nawet nie słyszała co mówił do niej Chet. Poczuła dopiero jego dłoń na tych swoich, które nagle rozluźniła i przekręciła głowę, by na niego spojrzeć. – Przepraszam, strasznie się denerwuje – przyznała, chociaż akurat tego nawet nie musiała robić, bo było widać to gołym okiem – Wiem, że sama chciałam tego spotkania i że sama się na nie zgodziłam... już teraz, ale… wiesz jak jest. Tata jest kochany, ale także trudny i strasznie uparty… - westchnęła w końcu, bo jakby opuściła ją ta pewność siebie i nie miała pojęcia nawet jak powiedzieć mu o ciąży. Ale każdy sposób i każdy moment chyba będzie nieodpowiedni, a im dłużej będą zwlekać, tym trudniejsze się to stanie. Nie było już odwrotu, ale i tak trudno było się wyzbyć zdenerwowania. Gdy ścisnął lekko jej drobną dłoń w swojej, wysiliła się na delikatny uśmiech. – I naprawdę nie bierz do siebie niczego co powie, tak jak wspominałam, może wypytywać o wspólne mieszkanie, o ślub… gdyby powiedział Ci coś głupiego, to nie miej mu tego za złe, na pewno będzie zaskoczony. I pewnie zły – na mnie – skrzywiła się lekko na samą myśl, bo mimo, iż jest jego oczkiem w głowie i na pewno zrobiłby dla niej wszystko, to jednak w jakimś stopniu pewnie i tak go zawiodła swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Jak i tym, że nie zachowuje się tak, jakby tego chciał: że nie było najpierw ślubu, a potem dzieci, ale że będzie dziecko i to bez ślubu. Im bliżej jednak byli miejsca, w którym się wychowywała, tym ten stres narastał – nie tylko o samą reakcję ojca, ale również o potencjalną reakcję Chet’a, nie chciała bowiem by to spotkanie i cokolwiek co powie jej ojciec, wpłynęło jakoś na ich relację. I na to jak dobrze teraz było, bo przecież strasznie długo na to pracowali, by wreszcie wszystko wróciło do normy. – Ale cieszę się, że będziesz tam ze mną – uniosła kąciki ust nieco wyżej, gdy Chet zatrzymał się na światłach, co pozwoliło jej nachylić się lekko ku niemu i złączyć ich usta w krótkim, czułym pocałunku. Ten zaś na moment pozwolił jej zapomnieć o tym co nadchodziło i o tym, że tuż za zakrętem czeka ich zmierzenie się z rzeczywistością – z jej ojcem, który zapewne niczego nieświadomy przygotowywał teraz pyszny obiad, pragnąc podjąć córkę i jej wybranka. Ale w tej kwestii zaskoczy go wiele – i tego właśnie Jordie obawiała się najbardziej, bo nie chciała stracić ani Chet’a ani bliskiej relacji z ojcem, ale sytuacja mogła być odrobinę patowa. Liczyła jednak na to, że ostatecznie miłość do córki wpłynie na wyrozumiałość ojca i że ten spojrzy na sprawy nieco przychylniej. Bo czego nie robi się dla rodziny, prawda?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

12.

Pewne rzeczy w życiu były nieuniknione - jedną z takich rzeczy było poznanie rodziców lub rodziny osoby, z którą pragnęło się związać swoją przyszłość, i choć nikomu przy zdrowych zmysłach do takiego spotkania się nie spieszyło, to czasem okoliczności wymuszały je znacznie wcześniej, niż miałoby to miejsce normalnie. Nie ulegało bowiem wątpliwości, że gdyby nie nieplanowana ciąża, związek Jordie i Chestera pozostawałby obecnie na zupełnie innym etapie; bo choć ów drobny wypadek nie wpłynął na to, co do siebie czuli - a nawet jeśli, to tylko utwierdził ich w przekonaniu, ze pragnęli być razem i pragnęli mieć dziecko, niekoniecznie już-teraz, ale na to akurat nie mieli już żadnego wpływu - to znacznie zmienił ich sposób postrzegania owej relacji. Bo wkrótce nie będą już tylko we dwoje, i nie będą tylko parą - lecz rodziną. Małą, trzyosobową rodziną - która jednak nie była tak do końca odrębną jednostką, a poniekąd również częścią ich dotychczasowych rodzin, jakie teraz miały powiększyć się o nowego członka, wobec czego nie mogli dłużej odwlekać podzielenia się ową nowiną ze swoimi bliskimi. A raczej: mogli, ale czy cokolwiek by to zmieniło? Czy za miesiąc lub dwa Chet chętniej poznałby ojca Jordany; a ona lepiej przygotowałaby się na to, aby poznać matkę Callaghana i by przyznać się przed własnym ojcem, że była w ciąży z człowiekiem, z którym nie planowała w najbliższym czasie brać ślubu? Może. A może nie. Prawda była taka, że oboje chyba nie mieli dłużej ochoty niczego ukrywać - a po tym wszystkim, co już w ostatnim czasie przeszli, zasługiwali na to, by móc wreszcie w pełni cieszyć się sobą, swoim związkiem oraz tym, że wkrótce będą mieli dziecko. I by zacząć wreszcie o tym myśleć, a nie tylko omijać temat, jakby mieli go w ten sposób odroczyć. To jednak było już niemożliwe i niezależnie od wszystkiego fakty były takie, że za jakieś pół roku zostaną rodzicami. I lepiej, aby dotarło to do nich wcześniej niż później. Mimo wszystko siedząc teraz za kierownicą, w drodze do domu ojca Jordany, Chet starał się nie myśleć nadmiernie o tym, co ich tam czeka. Poza tym sama obecność brunetki na siedzeniu obok działała na niego kojąco i sprawiała, że był względnie spokojny - czego ewidentnie nie można było powiedzieć o niej samej, gdy brunet złapał ją w końcu za rękę, próbując dodać jej otuchy. - To ja się powinienem denerwować - i odrobinę faktycznie się denerwował; bo w tych okolicznościach, gdy za chwilę miał poznać ojca swojej kobiety, każdy by się denerwował - ale mimo tego lekkiego stresu, Chet starał się zachować pokerową twarz, licząc na to, że jego spokój udzieli się również pannie Halsworth. Ale najwidoczniej nic z tego. - Ale to wciąż twój tata, i pewnie nie potrafi się na ciebie długo gniewać - dodał, zamykając jej drobną dłoń w swojej w pokrzepiającym geście; bo chociaż sam nie poznał jeszcze jej ojca i nie miał pojęcia, jak ten zareaguje nie tylko na partnera swojej córki, ale i przede wszystkim na wieść o ich dziecku, i nie chciał też robić brunetce jakichś złudnych nadziei, bo z dwojga złego lepiej, aby miło się zaskoczyła, aniżeli rozczarowała - to próbował mimo wszystko pozostać dobrej myśli co do tego, że ewentualny gniew czy żal ze strony jej ojca okaże się jedynie początkowym szokiem i szybko minie, tak jak zresztą miało to miejsce w przypadku ich samych, bo przecież dobrze pamiętali, jaką widok testu ciążowego wywołał w nich obojgu reakcję. Chester sam jednak do końca nie wiedział, czy Jordie obawiała się także o to, czy on sam będzie potrafił się zachować; wiedziała wszak najlepiej, że bywał porywczy, ale z całą pewnością nie zamierzał wszczynać kłótni z jej ojcem. Wiedział, jak ważna była dla niej rodzina i mimo wszystko zależało mu na tym, aby jakoś się z mężczyzną dogadać - właśnie ze względu na nią. I tylko na nią. Dla niego samego nie miało aż tak wielkiego znaczenia to, czy ojciec Jordie go polubi - ba, był wręcz przekonany, że tak nie będzie, przynajmniej z początku, a później - Chet zwykle jeszcze tracił przy bliższym poznaniu, więc odpowiedź nasuwała się sama. Zresztą w jego własnej rodzinie konflikty były praktycznie na porządku dziennym - ale nie chciał wciągać w równie toksyczne relacje Jordany oraz ich dziecka. Tylko czy papa Halsworth będzie podobnego zdania i czy zdoła postawić szczęście swojej córki ponad swoimi przekonaniami, to się miało dopiero okazać. - Bez obaw, obiecuję, że przyjmę to wszystko z rezerwą i nie oświadczę się nagle tylko po to, żeby zadowolić twojego ojca, dobrze? - uśmiechnął się ukradkiem, chcąc nieco uspokoić pannę Halsworth, choć nie przemyślał do końca tego, że ów dobór słów mógł nie tylko wcale jej nie uspokoić, co wręcz wzbudzić w niej podejrzenie, że nie miała co w ogóle liczyć na to, iż kiedykolwiek doczeka się z jego strony pierścionka i deklaracji miłości do grobowej deski. Ale chyba - o ile było Chesterowi wiadomo - wcale tego od niego nie oczekiwała, w czym po raz kolejny utwierdziły go jej słowa. Choć oczywiście mógł się w tej kwestii mylić; wszak w tym przypadku ewentualny ślub oznaczałby nie tyle spełnienie dziewczęcych marzeń Jordie o pięknej, białej sukni i hucznym przyjęciu - o ile takie marzenia posiadała - co po prostu pewne poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa; świadomość, że Chet był w tym związku obiema nogami, a nie tylko jedną, wciąż gotowy do ucieczki, kiedy tylko zacznie robić się trudniej. Bo przecież nie mogło zawsze być tak pięknie i łatwo; świat tak niestety nie działał. - Ale czemu miałby być na ciebie zły? To twoje życie, a on powinien cię wspierać. Zresztą - reakcji mojej matki też się obawiałaś, a ostatecznie poszło lepiej niż myślałaś, tak? - posłał jej ukradkowy uśmiech, zanim ponownie przeniósł swoje spojrzenie na drogę. - Ale może trzeba było wcześniej ustalić, co w takiej sytuacji zamierzamy powiedzieć, jeśli już... pojawi się temat wspólnego mieszkania i całej reszty - dodał ostrożnie, gdyż jak dotąd nie uzgodnili żadnego wspólnego stanowiska co do tego, czy i kiedy ewentualnie mieliby razem zamieszkać - oraz gdzie mieliby zamieszkać. Nie rozglądali się za wspólnym gniazdkiem, zamiast tego tylko nocując na zmianę to u niej, to u niego, i chyba trochę po prostu żyjąc z dnia na dzień, w przeświadczeniu, że na snucie konkretniejszych planów mają jeszcze czas. I o dziwo nawet podczas podobnej wizyty, jaką złożyli wcześniej matce Chestera - a która z założenia była tą lżejszą i łatwiejszą - udało im się uniknąć większości z tych niełatwych kwestii, gdyż kobieta okazała się wręcz poruszona do łez wizją nowego członka rodziny, i sprawy formalne nie miały już dla niej większego znaczenia. Zresztą pani Callaghan nigdy nie grzeszyła pragmatyzmem - to było raczej domeną mężczyzn. Jej w zupełności wystarczyła zatem świadomość, iż jej syn był szczęśliwy i że wreszcie, po trzydziestu trzech latach, zamierzał się ustatkować i założyć rodzinę, bo wydawało się, że ten moment nigdy nie nadejdzie. I nawet jeśli kobieta początkowo mogła podejrzewać, że to wszystko działo się tak nagle, bo działo się ze względu na dziecko, to były pewne rzeczy, jakich Chet nigdy nie był w stanie ukryć przed własną matką - i wystarczyło jej zobaczyć, jak brunet patrzył na Jordie, by zorientować się, że nie była ona dla niego żadną przypadkową dziewczyną, która złapała go na dziecko, i że to, co czuł, było szczere, nawet jeśli sam chyba jeszcze nie ze wszystkiego zdawał sobie sprawę. Nie sądził natomiast, że - po tych wszystkich zapewnieniach i deklaracjach, że mu ufała - Jordie wciąż mogła mieć jakieś obawy odnośnie jego samego, oraz tego, czy spotkanie z jej ojcem znowu czegoś między nimi nie popsuje. I czy po tym wszystkim, co już między nimi zaszło - on znowu nie stchórzy. Choćby od kolejnej osoby Chet miał znów usłyszeć, że nie był dla Jordany wystarczająco dobry i że na nią nie zasługiwał - to sam przecież dobrze już o tym wiedział. Ale się starał - i naiwnie łudził się, że to wystarczy. Odwzajemnił po chwili uśmiech, zatrzymując samochód na światłach; a Jordie zapewne zdążyła się też zorientować, że brunet starał się stosować do jej delikatnych uwag odnośnie jego zbyt szybkiej jazdy - wszak siadając za kierownicą, brał odpowiedzialność za bezpieczeństwo jej oraz dziecka, chociaż wciąż musiał momentami przypominać sobie o tym, by zwolnić nieco nogę z gazu - co przy jeździe po mieście było odrobinę łatwiejsze niż na prostej drodze, która wręcz prosiła się o to, by wyciągnąć z tego samochodu nieco więcej. - Będzie dobrze, damy radę, tak? - odrzekł nieco banalnie, ale potwierdzając tym samym, że istotnie byli w tym razem i że niezależnie od przebiegu owego spotkania Halsworth mogła na niego liczyć. Nawet jeśli wcale miało jej to nie przekonać. Nachylił się więc ku swej pasażerce, pozwalając, by ich usta spotkały się w czułym pocałunku, zanim ponownie opadł plecami na oparcie i ruszył z miejsca, by po chwili skręcić w odpowiednią ulicę, a następnie - zajechać pod wskazany mu przez Jordie dom. Zgasił silnik i wyjął kluczyk, ale przez kilka ładnych sekund żadne z nich nawet nie ruszyło się z miejsca, próbując chyba jak najdłużej odwlec to, co było nieuniknione. Chociaż szczerze - Chet chciał po prostu mieć to już za sobą. Odetchnął głęboko, spoglądając na Jordie. - Całkiem... ładny dom. Gotowa? - niezależnie jednak od tego, czy byli gotowi, czy nie - musieli stawić czoła temu, co ich czekało, a wiele wskazywało niestety na to, że nie będzie to wcale zbyt łatwa i przyjemna wizyta. Nawet pomimo drobnego upominku, jakim miała być butelka dobrej whisky, którą Chet dzierżył już po chwili w jednej dłoni, gdy, wysiadłszy z samochodu, drugą dłonią chwycił Jordie za rękę i ucałował jeszcze przelotnie jej skroń, kierując się wraz z brunetką do paszczy lwa drzwi jej rodzinnego domu.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Z całą pewnością nie byli gotowi na to, by ich relacja wkroczyła na tak zaawansowany poziom – z całą pewnością nie wkroczyłaby, gdyby istotnie ich dziecko nie było w drodze, gdyby tak wpadka nie miała miejsca. Bo owszem, zapewne walczyliby o ten związek i nie poddaliby tak łatwo uczuć, które ewidentnie zawsze były między nimi, niemniej jednak to właśnie ciąża spowodowała te wszystkie kroki, które nagle musieli teraz podjąć. A ten związek to nie byli już tylko oni, to nawet nie byli oni wraz ze swoim dzieckiem, ale to również ich rodziny w całym tym pakiecie, które prędzej czy później musiałyby się poznać. Tak czy inaczej Jordana nadal w jakimś stopniu pozostawała romantyczką, jakieś tam te poglądy rodzice wpoili jej do głowy, czy tego chciała czy też nie i patrząc na nich przez całe życie, ona również pragnęła chyba takiej szczęśliwej rodziny i udanego małżeństwa – bo tak, pragnęła kiedyś wziąć ślub, założyć piękną białą suknię i przyrzec temu jedynemu mężczyźnie miłość aż po grób. Może to było kompletnie banalne, ale jak najbardziej prawdziwe – chciała tego, mimo, że obecnie zdecydowanie nie była na to jeszcze gotowa i nie zmieniła tego nawet ta nieplanowana ciąża – która w jakimś stopniu nadal napawa ją strachem, ale mimo to nie chciałaby, aby była jedynym powodem dla którego miałaby ten ślub wziąć. Do pewnych decyzji trzeba bowiem w życiu dorosnąć, a ona chyba miała jeszcze na to czas, nawet jeżeli niektórzy stwierdziliby, że skoro może mieć dziecko, to może również zostać żoną – niektórzy, czyli właśnie jej ojciec, do którego to nieuchronnie zmierzali. Samo przedstawienie mu Chestera nie byłoby niczym trudnym, zapewne nawet by go polubił – ale powiedzenie mu o ciąży było wyczynem chyba nawet ponad jej własne siły. Nie dość, że znają się nieco ponad rok, to jeszcze nie planują ślubu i nawet razem nie mieszkają, co w powiązaniu z ciąża dla jej ojca zapewne będzie niczym koniec świata. Dlatego te nerwy tak mocno jej się udzieliły, na tyle, że nie była w stanie myśleć o niczym innym i dopiero uścisk dłonie Chet’a sprawił, że na moment wróciła na ziemie. – Tak, wiem… ale nic nie mogę poradzić na to, że się stresuje, to silniejsze ode mnie. Znam go na tyle dobrze, że wiem jak szokujące to dla niego będzie i jak trudno będzie mu się z tym pogodzić. Chociaż naprawdę chce wierzyć w to, że będzie w stanie to zaakceptować – przyznała z nutką nadziei w głosie, chociaż była to tak maleńka nutka, że sama ledwo w to wierzyła. Ale musiała się jakiejś nadziei trzymać, bo zapewne zaraz by zwariowała. Zależało jej na relacji z ojcem, bo przecież tak naprawdę jest jedynym rodzicem, którego obecnie ma i nie wyobrażała sobie tego, by cokolwiek mogło ich relację popsuć. Nawet jeżeli równie mocno zależało jej na Chesterze i ich dziecku. Jedynym pocieszeniem w całej tej obecnej sytuacji było to, że spotkanie z jego mamą przebiegło nawet lepiej niż dobrze – bo istotnie kobieta była całkowicie zafascynowana, szczęśliwa i wręcz wzruszona faktem, że jej syn wreszcie zdecydował się założyć rodzinę – chociaż właściwie pomógł mu w tym bardziej los. Ale na wieść wnuku niemal miała łzy w oczach, co wzruszyło i samą Jordie, która szczerze polubiła panią Callaghan i wydawało się, że ze wzajemnością. Może więc należało cieszyć się, że chociaż jedno z tych spotkań przebiegło aż tak pomyślnie. – Bardzo zależy mi na tym żeby Cię polubił. I abyś Ty polubił jego – przyznała, zerkając na bruneta w momencie, w którym wspomniał, że nie oświadczy się po to, aby zadowolić jej ojca. Ostatnio coraz częściej zastanawiała się jednak nad tym czy w ogóle planował to zrobić – czy w ogóle tego chciał. Bo chociaż nie planowali dziecka, ale los sprawił, że będą je mieli – to jednak ze ślubem na pewno się tak nie stanie, nie będzie on dziełem przypadku, a przecież Jordana na pewno kiedyś by go chciała. Nie zamierzała jednak póki co zaprzątać sobie tym głowy na tyle, by miała to jej na przykład popsuć humor, bo wierzyła, że ich uczucie jest na tyle silne, by kiedyś właśnie popchnęło ich do kroku – ale we właściwym momencie. – Dobrze – skomentowała krótko, jakby nie chcąc jednak teraz ciągnąć tego tematu, który mógłby zboczyć nagle w jakieś nieprzyjemny czy trudne rejony, bo to nie był na to odpowiedni moment. Podobnie jak nie był to chyba dobry moment na to, aby rozstrzygali o tym czy chcieliby razem mieszkać, gdzie i kiedy – bo właściwie docierali już pod jej rodzinny dom, a tak naprawdę nigdy wprost nie podejmowali tego tematu. Spojrzała więc na niego, zaciskając nieco mocniej palce na jego dłoni. – Tak, myliłam się nieco co do Twojej mamy. Obawiałam się, że mnie nie polubi, a… zareagowała lepiej niż myślałam. Jest naprawdę cudowna – uśmiechnęła się delikatnie na samo wspomnienie kobiety, która była dla niej tak miła i kochana podczas tego mimo wszystko krótkiego spotkania. Miała więc nadzieję, że zrobiła dobre wrażenie, bo chyba chciałaby jednak mieć ją po swojej stronie – a wszystko wskazywało na to, że ma. – Mój tata też jest cudowny, ale… bywa też uparty. I przede wszystkim ma te swoje poglądy i zasady, których łamanie ciężko mu zaakceptować, nawet jeżeli jestem jego ukochaną, małą córeczką, dla której pewnie zrobiłby wszystko. Pytanie tylko czy w tym wszystkim jest również zaakceptowanie niespodziewanej ciąży, bez ślubu… - zerknęła na niego przelotnie, a potem znowu skupiła wzrok na drodze, wzdychając cicho – Chyba będziemy musieli po prostu improwizować albo skłamać… chociaż nienawidzę go okłamywać i powiedzieć, że zapewne zaraz zamieszkamy razem, że wynajmiemy coś razem na przykład – skierowała ponownie wzrok na bruneta i zamilkła na moment, wpatrując się w niego – A chciałbyś ze mną zamieszkać? – zapytała ni stąd ni zowąd, bo chociaż wiedziała, że to nieodpowiedni moment, to mimo wszystko jakaś jej część chyba bardzo chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Mimo, że obecnie sobie radzili i to całkiem dobrze lawirując pomiędzy jej mieszkaniem, a jego domem – to na dłuższą metę taki układ przecież nie mógł działać. I chyba faktycznie należało coś z tym zrobić. Jednakże teraz podjechali właśnie pod tak dobrze znany jej dom, z którym wiązało się wiele wspomnień, więc zapomniała niemal o wszystkim, siadając prosto i dosłownie zastygając w bezruchu. Chyba naprawdę starali się jak najbardziej odwlec to w czasie, ale chyba bardziej już nie mogli. – Z Tobą ze wszystkim dam sobie radę – spojrzała ponownie na bruneta i pozwoliła, by kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze, bo w ten sposób próbowała pocieszyć i siebie i jego. Zdecydowanie potrzebowali tej wzajemnej otuchy. Gdy więc Chet wysiadł i po chwili otworzył jej drzwi, ujęła jego dłoń i wysiadła, spoglądając na dom. – Ten dom to całe moje życie, tyle pięknych wspomnień. Zawsze gdy tu wracam, to strasznie się rozczulam – odparła, przytulając się do niego na krótką chwilę, gdy jego usta pokrzepiająco musnęły jej skroń. Jednocześnie chciała zatrzymać czas i mieć to już za sobą, ale… musieli iść dalej, dlatego gdy dotarli do drzwi, nacisnęła klamkę i weszła do środka bez skrępowania, bo przecież jakby nie patrzeć – nadal jest u siebie, oczywiście jednak wraz z brunetem, którego kurczowo trzymała za rękę. Gdy nagle jednak z kuchni wyłoniła się męska postać, mimo wszystko twarz Jordie rozpromieniła się i wtedy też dopiero puściła dłoń Chet’a i szybko podeszła do taty, wpadając w jego ramiona, w których ją zamknął. – Cześć tato – przywitała się szybko, ściskając go, co rzecz jasna odwzajemnił, ale jednak od razu zerkając w stronę jej towarzysza – Dobrze Cię widzieć, skarbie – pogładził nawet jej ciemne włosy jak to miał w zwyczaju, a gdy już się wyswobodziła z jego objęcia i odwzajemniła jego uśmiech – tak, jeszcze się uśmiechał – to spojrzała na Chet’a i wyciągnęła do niego dłoń, aby podszedł bliżej – Poznajcie się, to jest właśnie Chester. A to mój tata – wskazała to na jednego to na drugiego, czując jak jakieś wielkie napięcie jednak opuszcza jej ciało. Bo pierwsze, maleńkie, koty za płoty, skoro ta dwójka już się poznała i póki co nie było tragedii. Uśmiechnęła się nawet delikatnie, gdy tata tak chętnie się z brunetem przywitał – chyba zbyt mocno ściskając jego dłoń - i z wyraźnym zadowoleniem przyjął także alkohol, który był jego ulubionym. – Cieszę się, że wreszcie możemy się poznać, nie mogłem się doprosić Jordie, aby wreszcie nas sobie przedstawiła – stwierdził, zerkając wymownie na ciemnowłosą, która jedynie wzruszyła przepraszająco ramionami, widząc jednak mimo wszystko, jak ten lustrował bruneta wzrokiem, zapewne mając w głowie potencjalną różnicę wieku i nieprzyjemne doświadczenia Jordany ze starszymi facetami. Zapewne z uwagi na ojcowską miłość już obawiał się, że i Chet ją skrzywdzi, ale… przecież nie znał jeszcze wszystkich faktów. – Jest Pan dużo starszy od mojej córki, prawda? – spytał niemal wprost, wprawiając Jordanę w osłupienie – Tato! – mruknęła niemal od razu, marszcząc brwi, gdy podzieliła z ojcem spojrzenie, wyrażając w ten sposób jasne niezadowolenie. Potem wzrok przeniosła na Chet’a, jednocześnie przepraszając go za bezpośredniość ojca, ale najwyraźniej to pierwsze – dobre – wrażenie było nieco mylne. Chyba już na starcie nie wszystko mu się podobało, a przecież dalej miało być… tylko gorzej. Chet więc zapewne dostrzegł nagłą panikę w jej oczach, ale ona naprawdę obawiała się, że jej tata powie dziś po prostu zbyt dużo.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

To, że nie byli gotowi, nie zmieniało faktu, że pewne rzeczy po prostu musieli przyjąć obecnie na klatę, nawet jeśli zmierzenie się z nimi wcale nie miało być prostym zadaniem. A tymczasem oni - mimo iż wydawało się, że zrozumieli już, jak kluczowe znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania ich relacji miała zwykła, szczera rozmowa - to obecnie właściwie nie rozmawiali ze sobą wcale. Nie o tym, co faktycznie miało znaczenie; nie o tym, o czym powinni. Żaden moment nie był wystarczająco odpowiedni, by poruszyć choćby kwestię wspólnego mieszkania - a może zwyczajnie bali się wychodzić przed szereg, bo gdzieś z tyłu głowy nadal obawiali się, że wcale nie mieliby w tym temacie zgodności i że ta druga strona nie widziała potrzeby dzielenia razem domu. Tylko - czy takie rozwiązanie nie powinno być wręcz oczywiste? Jak inaczej mieli być razem i wychowywać razem dziecko, gdyby mieszkali oddzielnie? O ile bowiem obecnie mieli jeszcze kilka miesięcy i mogli sobie żyć z doskoku i nocować raz u niej, raz u niego - chociaż pokój dla dziecka powinni przygotować przed jego narodzinami, a obecnie nie wiedzieli nawet, gdzie ów pokój miałby się znajdować - to takie rozwiązanie przestanie być praktyczne w momencie, kiedy na świecie pojawi się ten mały człowiek, który będzie potrzebował stabilnych warunków, rodziny, domu. A jednak - odpowiedź Jordie wcale nie dała Chesterowi poczucia, że była ona podobnego zdania, skoro uważała, że musieliby skłamać, mówiąc, że zamierzają zamieszkać razem. Choć z drugiej strony mogła mieć na myśli po prostu kłamstwo odnośnie tego, iż rzekomo mieli już na oku dom, do którego mieliby się wprowadzić, ale - czasem głowa Callaghana lubiła sobie zinterpretować pewne rzeczy w najmniej odpowiedni sposób i przedstawić mu ten najmniej korzystny scenariusz - że Jordana wcale nie chciała dzielić z nim domu. Tylko jak w takim układzie mogła dzielić z nim życie? - Chyba tak - zgodził się z nieznacznym wzruszeniem ramion, i odchrząknął po chwili w reakcji na jej pytanie, wyczuwając na sobie wzrok brunetki, lecz samemu nadal wpatrując się w drogę przed nimi. - To nie tylko moja decyzja. Wrócimy do tego innym razem - odparł odnośnie wspólnego zamieszkania, którego temat tym samym uciął, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to nijak nie udzielało odpowiedzi na jej pytanie - bo i nie o to Jordana pytała. Faktem było jednak to, że poruszanie tematu, jakiego nie mogliby dłużej kontynuować w momencie, kiedy zajechali wreszcie pod dom, nie miałoby teraz większego sensu i co najwyżej mogłoby się skończyć kolejnym nieporozumieniem - o ile już się tak nie stało. Zaraz jednak puścili to w niepamięć, wysiadając z samochodu, by razem skierować swoje kroki do drzwi. To także ich różniło - ich, oraz stosunek, jaki mieli do rodzin i domów, w jakich się wychowywali. Chet od dawna już nie czuł się w rodzinnym domu jak u siebie. Tak naprawdę nawet go tak nie nazywał: nazywał go "u mamy". Tymczasem jednak Jordie śmiało wkroczyła do domu ojca, a Chet razem z nią, wypuszczając jednak po chwili jej dłoń z własnej, kiedy brunetka pospieszyła przywitać się z tatą, na co Chet mógł już tylko powieść za nią wzrokiem i uśmiechnąć się lekko. I szczerze? Czuł się odrobinę nieswojo; sądził, że był zbyt stary, aby stresować się spotkaniem z ojcem Jordie - nie uznawał wszak autorytetów, a jakąkolwiek hierarchię szanował tylko w FBI, bo musiał - a teraz nie był nawet pewien, jak powinien się z nim przywitać. Dzień dobry? Witam? Sam nie wiedział już chyba, który wariant wybrał, kiedy uścisnął po chwili dłoń mężczyzny i wręczył mu butelkę. - Chester Callaghan. Miło mi, też się cieszę - odrzekł, trochę bardziej z obowiązku, aniżeli ze szczerej radości wynikającej z owego spotkania, bo gdyby to tylko od Chestera zależało, to pewnie w ogóle by do niego nie doszło. A w każdym razie: nie dzisiaj. Mimo wszystko nie okazał zbytnio, że nagłe pytanie o wiek lekko zbiło go z tropu, zwłaszcza, że Jordie zapewniała go, iż ojciec nie powinien być zaskoczony tą różnicą pomiędzy nimi, a tu - wytoczył od razu ciężkie działa. - Jestem starszy... dokładnie o dziesięć lat. Ale to jeszcze nie tak duża różnica, żeby mówić mi "pan" - zauważył, siląc się na żartobliwy ton i - być może nieco desperacki w odbiorze - krótki śmiech, gdy zerknął kontrolnie w kierunku Jordie. I o ile przed chwilą Chet czuł się jak młodzieniaszek, który po raz pierwszy ma poznać rodziców (rodzica) swojej partnerki, tak teraz nieomal poczuł się jakby wykorzystywał młodszą od siebie dziewczynę - i niewykluczone, że w oczach ojca Halsworth tak właśnie to wyglądało.
- Dziesięć lat - mężczyzna powtórzył niby to w zadumie, i skinięciem głowy zaprosił ich dalej. - Czyli... jesteś trzydziestotrzyletnim kawalerem? Rozwodnikiem? - podjął zaraz, nie siląc się na subtelności. A Chet - domyślał się już, do czego to zmierzało, choć chyba spodziewał się, że ta kwestia wypłynie nieco później.
- Kawale-
- Czy to nie trochę dziwne? Pewnie nie spieszyło ci się do związków, tak? - wtrącił ponownie pan Halsworth, nie pozostawiając już nawet złudzeń co do tego, jak zapatrywał się na wybranka swojej córki, który przez trzydzieści trzy lata swojego życia nie zdążył się ustatkować, co pozwalało mieć wątpliwości odnośnie tego, czy Jordanę traktował poważnie. I szczerze? Wszystko to było prawdą: a Chet był facetem, który przez długi czas unikał stałych związków i nie pozwalał nikomu się do siebie zbliżyć - ani nie pozwalał sobie do nikogo się zbyt mocno przywiązać. Ale prawdą było też to, czego Halsworth chyba nie dostrzegał - że zależało mu na Jordanie, jak jeszcze nigdy nie zależało mu na żadnej innej kobiecie.
- Chyba po prostu... nie miałem wcześniej czasu na związki, jeśli o to chodzi. Miałem... wymagającą pracę - wyjaśnił cierpliwie, choć tej cierpliwości wcale nie miał wiele, co zdawało się sugerować porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienił z brunetką. Nie lubił bycia ocenianym przez pryzmat tego, czy postępował zgodnie z utartymi schematami, ale z drugiej strony - był na to gotowy i wiedział dobrze, że to bynajmniej nie był koniec. O dziwo jednak zamiast kolejnego pytania - o to, czym brunet był dotychczas tak bardzo zajęty i dlaczego obecnie już zajęty nie był - jedyną reakcją, jakiej doczekali się teraz ze strony gospodarza, było kwitujące temat kiwnięcie głową.
- Wybaczcie moją bezpośredniość, to wszystko z troski - mężczyzna nieco się w końcu zreflektował, pewnie widząc niezadowolenie na twarzy córki; ku zdumieniu, ale i uldze bruneta, któremu coś jednak podpowiadało, że było to tylko chwilowe przerwanie ostrzału - niewygodnymi pytaniami. - Jordie, pokaż swojemu... chłopakowi, gdzie jest łazienka i siadajcie do stołu.
Ostatnio zmieniony 2021-10-06, 17:37 przez Chet Callaghan, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Rzeczywiście relacja między nimi jakby jednak znowu zataczała koło i to niestety do tych bardziej negatywnych obszarów, chociaż istotnie nie wpływało to na samą atmosferę między nimi, bo generalnie wszystko przecież układało się fantastycznie. Nie ulega jednak wątpliwością, że nadal brakowało im tej szczerej i otwartej rozmowy, która miałaby ich wreszcie doprowadzić do jakiegoś konkretnego punktu: nadal tkwią w miejscu, tak jak to miało miejsce dotychczas, jakby obawiając się zrobić krok do przodu, gdzie to wszystko potencjalnie mogłoby się zepsuć. A może nadal jednak gdzieś pojawia się ta niepewność? Obawa co do tego czy druga strona pragnie tego samego? W tym momencie jednak chyba nie powinni już mieć żadnych wątpliwości i generalnie Jordie ich nie ma, właściwie kompletnie nie zastanawiała się nad tym czy chociażby powinni razem zamieszkać czy też nie, mimo, że naprawdę by tego chciała. Oczywiście wspólne dzielenie przestrzeni i to tak dwadzieścia cztery godziny na dobę (z przerwami) mogła mocno wpłynąć na ich relację, ale kto wie, może akurat pozytywnie? Może byli stworzeni do tego, aby razem żyć? Na pewno nie dowiedzą się tego podejmując jedynie próby – sypiając raz u niej, a raz u niego, by potem jakby nigdy nic wracać na swoje. Bo to nie było życie we dwoje, to było życie z doskoku, które nijak nie było w stanie pokazać im czy to mogłoby się udać, dlatego właśnie – głównie z uwagi na dziecko – powinni wreszcie stanąć na wysokości zadania i podjąć rozmowę. Dlatego jedynie skinęła głową na znak zgody, gdy właściwie uciął temat wspólnego mieszkania, który ciemnowłosa próbowała teraz podjąć. W zasadzie to miał rację, bo to nie było ani odpowiedni moment ani odpowiednie miejsce do tego typu dywagacji, zwłaszcza, że za moment musieliby je przerwać i wiele pewnie zostałoby niedopowiedzeń, które mogły zasiać różne myśli w ich głowach. Nie miała mu więc tego za złe, bo jej myśli i tak oscylowały już wyłącznie wokół spotkania z ojcem i stres odbierał jej zdolność racjonalnego myślenia, więc brunet nie musiał się obawiać, że cokolwiek tutaj źle odebrała. Ta rozmowa w gruncie rzeczy i tak ich przecież nie ominie, mogą jedynie nieco odwlec ją w czasie, aby teraz skupić się na czymś chyba znacznie trudniejszym. Chociaż pewne przyjemnie odczucia ogarnęły Jordanę, gdy już znalazła się przed swoim rodzinnym domem i jak zwykle cieszyła się, że znowu tutaj wraca. Wiedziała w jakimś stopniu, że różnią się w tych kwestiach rodzinnych, chociaż pewnie nie zdawała sobie jeszcze tak w stu procentach sprawy z tego jak bardzo. Być może nie przeszkadzało jej to aż tak, chociaż istotnie dla niej rodzina miała bardzo dużą wartość. Na tyle dużą, że naprawdę chciała, aby ojciec i Chet się dogadali oraz polubili, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że początkowo nie będzie to łatwa przeprawa – głównie z uwagi na ojca. Samo przywitanie z nim dla niej samej było bardziej niż miłe, bo zdążyła się już stęsknić, bowiem dłuższy czas się nie widzieli, ale z uwagą obserwowała jak witali się ze sobą mężczyźni, kiedy to ni stąd ni zowąd jej ojciec nagle rozpoczął ostrzał i już na dzień dobry zaczął wypytywać o wszelakie kwestie związane z Chesterem i jego życiem, co było bynajmniej nie na miejscu z punktu widzenia samej Jordie. – Tato… - mruknęła stanowczo, posyłając mu rozgniewane nieco spojrzenie, gdy wypomniał brunetowi wiek i to jaka dzieliła ich wiekowo różnica, niemniej jednak gdy już wiedział, iż to dziesięć lat, posłał córce wymowne spojrzenie, które zapewne miało sugerować, iż dobrze powinna już wiedzieć, że starsi faceci to zawsze same kłopoty – bo istotnie miała już takowe doświadczenia. Pokręciła jedynie głową z cichym westchnięciem i posłała Chesterowi przepraszające spojrzenie, gdy tata nie odpuszczając, ciągnął swój atak nadal, właściwie nie pozwalając Jordanie nawet wbić mu się w słowo, aby to jakoś przerwać, z drugiej zaś strony i tak była dumna z Callaghana, bo świetnie sobie pod tym ostrzałem radził. – Tato, jesteś chyba aż nazbyt troskliwy i bezpośredni jak na początek… - teraz to brunetka posłała ojcu wymowne spojrzenie i splotła ponownie palce swojej dłoni z tymi Chet’a, po czym zabrała go ze sobą w stronę najbliższej łazienki, do której weszli wspólnie, by umyć dłonie. – Boże, przepraszam Cię za niego… wiedziałam, że będzie wypytywał, ale naprawdę nie sądziłam, że zrobi to tak szybko i tak bezpośrednio – westchnęła, spoglądając na niego z pokorą, bo nie chciała, by Chet źle to wszystko odebrał, ale też z drugiej strony jak inaczej mogło to wyglądać? Jej ojciec istotnie go sprawdzał i chciał wiedzieć wszystko, zapewne mając same negatywne skojarzenia. Gdy umyła dłonie i wytarła je w ręcznik, spojrzała na bruneta i podeszła do niego po chwili, po czym objęła go lekko rękami w pasie i uniosła delikatnie kąciki ust ku górze. – To zapewne jeszcze nie koniec… pytań. Ale naprawdę dobrze Ci idzie – stwierdziła, jakby pragnąc znowu nieco rozładować atmosferę, chociaż i tak zbytnio to nie działało, bowiem nadal była okropnie zestresowana, tym bardziej na samą myśl o tym, iż mają mu jeszcze powiedzieć o ciąży. Pogładziła jedną dłonią jego policzek i musnęła krótko jego usta, spoglądając raz jeszcze w jego oczy. – Może jednak nie powinniśmy mówić mu dzisiaj o dziecku? – mruknęła cicho, wyraźnie wystraszona tym faktem, bo chyba opuściła ją ta pewność siebie, którą próbowała emanować jakiś czas temu. Ale wiedziała też, że jeżeli nie zrobią tego dzisiaj, to potem będzie jedynie trudniej. Nie zdążyli jednak w żaden sposób tej rozmowy rozwinąć, bo ojciec zawołał ją do kuchni, a więc odprowadziła Chet’a do jadalni, a sama dołączyła do ojca, by pomóc mu z podaniem obiadu. – Tato, błagam Cię, powstrzymaj się z tymi pytaniami – rzuciła niemal od razu ostrzegawczym tonem i pokręciła głową, udając się do stołu z przygotowanym posiłkiem – Chyba Ci nie wspominałam, ale tata naprawdę świetnie gotuje. Jak raz spróbujesz, to nigdy nie masz dość – zażartowała mimo wszystko, chwaląc ten kucharski talent ojca, ale to nie było żadnym kłamstwem, bowiem pan Halsworth doprawdy dobrze gotuje i właściwie lubi to, bo ciągle rozwija swoje umiejętności. Gdy więc zasiedli do stołu, Jordie oczywiście obok Chet’a, pogładziła pod stołem jego dłoń i zaczęli posiłek, co jakiś czas mierząc się wzrokiem, a oczywiście jej ojciec zbyt długo nie wytrzymał w tej głuchej ciszy, tak jak przypuszczała.
- To jak długo się znacie? Nie byłaś zbyt wylewna w swoich opowieściach – wytknął córce, zerkając to na jedno to na drugie, chociaż tym razem jakby nieco spokojniej niż wcześniej, nadal jednak wyraźnie przyglądając się Chesterowi nieco badawczym spojrzeniem.
- Nieco ponad rok – przyznała zgodnie z prawdą, upijając łyk wody.
- Żadnych byłych żon, żadnych dzieci? – uniósł sugestywnie brew ku górze, niby kierując pytanie znowu do Chestera, ale tym razem zerkając znowu wymownie na Jordie. Jakby mocno chciał się upewnić, że Chet nie niósł za sobą żadnego bagażu. Oczywiście nadal insynuował to co miało miejsce kiedyś, to co skończyło się dla niej źle – miał prawo się martwić, ale też nie powinien ciągle jej o tym przypominać.
- Tato… przestań, proszę. Chet nie ma byłej żony, nie ma dzieci jeszcze, chciała dodać, ale póki co się powstrzymała – Ciężko pracował, miał trudny zawód, który kosztował go wiele wyrzeczeń, okej? – posłała znowu ojcu ostrzegawcze spojrzenie, na co pokiwał jedynie głową, pozwalając, by na moment znowu zapadła chwila ciszy, w trakcie której mogli się delektować przepysznym posiłkiem, który przygotował.
- W takim razie chętnie posłucham o tym jaki to był zawód, jak i o tym czym zajmujesz się obecnie. Bo oczywiście pracujesz? – przeniósł badawcze spojrzenie na bruneta, wyraźnie zaciekawiony tematem jego życia zawodowego, więc chyba tym razem nie uda im się z tego pytania wymiksować, ale było ono zapewne podstawowym punktem na liście jej ojca. Pokręciła więc jedynie delikatnie głową i nim brunet podjął temat, zerknęła na niego, śmiejąc się cicho. - Widzisz, zdecydowanie nie przejęłam talentu kulinarnego po tacie – zażartowała dla rozluźnienia atmosfery, ale to trwało zaledwie chwile, bo istotnie ojciec domagał się odpowiedzi, więc chyba nie mieli wyboru. Chwilowe przerwanie ostrzału, doprawdy było chwilowe i chociaż obecne pytania i tak były dość typowe, to zapewne niedługo miały nadejść te mniej wygodne, na które też musieli być gotowi.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Nie było żadną tajemnicą, że Chet - właściwie odkąd tylko sięgał pamięcią, a już zdecydowanie od czasu, jak praca w FBI zaszczepiła w nim pewne nawyki - lepiej sobie radził z zadawaniem pytań, niż z odpowiadaniem na nie; zwłaszcza wtedy, gdy na niektóre z kwestii, co do których nie miał wątpliwości, że zostaną dzisiejszego dnia poruszone przez ojca Jordany, nie istniały dobre odpowiedzi; a on sam nie umiał oprzeć się wrażeniu, ze wystarczyłby niefortunny dobór słów, by zrujnować szanse na nawiązanie pozytywnej relacji z człowiekiem, który - jakkolwiek nie na miejscu mogłyby się wydawać niektóre jego pytania - miał pełne prawo do tego, by je wszystkie zadawać. A Chet - z jednej strony trochę egoistycznie, lecz z drugiej również z uwagi na Jordie i ich związek - nie chciał doprowadzić do sytuacji, gdzie brunetka to jego obwiniłaby o ewentualną porażkę i o to, że spotkanie z jej ojcem nie potoczyło się po jej myśli. Nie był jednak w stanie ręczyć za to, czy w którymś momencie po prostu nie straci cierpliwości, choć oczywiście całe swoje siły wkładał obecnie w to, aby tak się nie stało - i aby wyważyć jakoś swoje wypowiedzi tak, by nie ugiąć się pod tym ostrzałem pytań, a jednocześnie nie dać po sobie zbytnio poznać, że odpowiadanie na niektóre z nich wcale nie było mu na rękę. I właściwie nawet pocieszał go fakt, iż Jordie uważała, że dobrze mu to wychodziło, choć znacznie większą ulgę odczuł, mogąc udać się wspólnie na moment do łazienki, by umyć ręce i tym samym na chwilę odetchnąć. Wytarłszy umyte dłonie w ręcznik, Chet odwrócił się ponownie do swej rozmówczyni, pozwalając, by objęła go w pasie, gdy sam dosięgnął do jej twarzy i odgarnął kosmyk jej ciemnych włosów za ucho. - To zrozumiałe, martwi się o ciebie. Byłem na to przygotowany - zapewnił z lekkim uśmiechem, zanim ich usta spotkały się na chwilę; starając się brzmieć na tyle spokojnie, by pozbawić Jordanę przynajmniej kolejnych powodów do obaw o to, jak odbierze on nadmierną ciekawość jej ojca, na którą ona sama przecież nie miała wpływu i nie powinna się nią przejmować, zwłaszcza, że dostatecznie już martwiła się tym, jak mężczyzna przyjmie wieść o ciąży. A zbytnie zamartwianie się i emocjonowanie nikomu tu nie wychodziło na dobre. Po chwili sam jednak zmarszczył brwi i pokręcił stanowczo głową. - Powinniśmy. Później to będzie tylko trudniejsze, lepiej szybko zerwać ten plaster - zawyrokował, by szybko wybić jej te wątpliwości z głowy, bo dobrze wiedział, że gdyby wyszli stąd dzisiaj, nie mówiąc ojcu brunetki wszystkiego, co mieli do powiedzenia, ta sprawa jeszcze długo nie dawałaby im spokoju - choć Jordanie bardziej niż jemu. Ale i Chet chciał mieć to już za sobą; najgorzej znosił bowiem niepewne i niejasne sytuacje, i wychodził z założenia, że nawet rozczarowanie byłoby lepsze niż karmienie się domysłami bez pokrycia. Może to więc lepiej, że po chwili już musieli wracać do ojca Jordie, a ona nie miała więcej czasu na to, by wycofać się z ich wcześniejszego planu - właściwie jedynego, jaki na tę chwilę posiadali. Wkrótce zatem zasiedli w końcu przy stole, mimo iż faktycznie gdy po raz pierwszy pojawił się między nimi temat spotkania z jej ojcem, Chet chyba nie spodziewał się, że ten zaprosi ich na obiad. A już tym bardziej, że będzie to obiad domowy, samodzielnie przez mężczyznę przygotowany. Właściwie zamiłowanie do kulinariów było jak na razie jedynym, co ich łączyło - poza osobą Jordie - i pewnie nie zaszkodziłoby, gdyby i o tym brunetka napomknęła, aby wybielić nieco postać Callaghana w oczach swojego taty, o ile w ogóle cokolwiek było w stanie tego dokonać. - Nie wspominałaś. Ale w takim razie naprawdę nie wiem, jak to się stało, że masz taką sylwetkę. Pachnie naprawdę dobrze - przyznał w odpowiedzi na jej słowa, po raz kolejny próbując rozluźnić nieco atmosferę, w czym nagle zawtórował mu pan Halsworth, niespodziewanie przyznając brunetowi rację?
- Właśnie, kochanie, wydaje mi się, czy ostatnio schudłaś? - podjął, zupełnie jakby wiedział o tym, że teraz to Chet dokarmiał jego córkę i najwidoczniej nie spisywał się w tym najlepiej. Niemniej brunet pokiwał tylko głową, niejako zgadzając się z jego słowami, choć ten sojusz okazał się być tylko chwilowy - mimo iż tym razem mężczyzna zaczął swoje przesłuchanie jakby nieco ostrożniej. I tym razem Chet pozwolił pannie Halsworth przejąć pałeczkę - a raczej: ubiegła go ona swoją odpowiedzią, zanim zdążył przełknąć kęs jedzenia, wobec czego sam pokręcił tylko głową. Ojciec jednak nie dawał za wygraną, a skoro poruszył już temat ewentualnej byłej żony czy dzieci, i otrzymał odpowiedź przeczącą, postanowił drążyć dalej: - Ale zamierzasz mieć dzieci? - zapytał prosto z mostu, zwracając się już do Chestera i chcąc chyba upewnić się, że jego córka nie tkwiła w związku bez dalszych perspektyw; co w innych okolicznościach - gdyby ich dziecko nie było już w drodze - zapewne okazałoby się nieco kłopotliwe dla całej trójki i wówczas Chet oznajmiłby pewnie, że jeszcze nie myśleli z Jordie o dzieciach, lecz obecnie okazało się paradoksalnie prostym pytaniem. Mimo to brunet zerknął jeszcze na Jordie z uniesioną nieznacznie brwią, jakby próbował w ten niewerbalny sposób ustalić, czy był to odpowiedni moment na zrzucenie bomby, z którą tu przyszli. Lecz nie zamierzał robić tego za nią - wszak rozmawiali z jej ojcem i to Jordana znała go najlepiej i wiedziała, jak z nim postępować. I to ona powinna mu powiedzieć, że zostanie dziadkiem. Ostatecznie więc Chester odchrząknął tylko i skinął lekko głową.
- Tak - potwierdził krótko. Prawda była taka, że Chet był obecnie w takim wieku, gdzie zarówno nadmierny bagaż w postaci nieudanego małżeństwa czy dzieci, byłby równie ciężki, co i całkowity brak bagażu - bo na tym etapie oczekuje się raczej, że człowiek swoje już przeżył. W przeciwnym razie musiało być z nim coś nie tak - i pewnie było, niejedno. Ale chyba zupełnie nie to, czego można było się spodziewać. Gdy mężczyzna zatem ponownie poruszył kwestie zawodowe, odrobinę zaskakując Chestera swym subtelnym - o dziwo - pytaniem o to, czy nie był przypadkiem jakimś trzydziestoletnim obibokiem bez pracy - Chet napił się jeszcze i z delikatnym uśmiechem pogładził lekko wolną dłoń Jordie - na stole, po bożemu - mimo wszystko doceniając jej próby załagodzenia sytuacji. - Ty też sobie nieźle radzisz - stwierdził, zanim powrócił spojrzeniem do jej ojca i podjął: - Jakiś czas temu się... przebranżowiłem. Pracuję jako informatyk w Seattle Times. I prowadzę bar w Belltown - odparł, licząc na to, że taka ilość informacji okaże się zadowalająca i Halsworth puści w niepamięć kwestię jego dawnej pracy, bo szczerze, Chet nie miał teraz najmniejszej ochoty o tym opowiadać. Nie obchodziło go to, czy komuś - w tym przypadku ojcu Jordany - mogła imponować jego robota w FBI; uważał to nie tylko za zamknięty rozdział, co i pewną porażkę, o której mówienie pewnie nigdy nie będzie dla niego proste.
- Prowadzisz? Jesteś managerem..?
- Właścicielem - brunet uściślił zaraz, troszkę zawłaszczając sobie teraz to, co właściwie dzielił z rodzeństwem; co chyba nawet spotkało się z aprobatą drugiego mężczyzny, mimo iż ten nie wyraził jej na głos, zamiast tego zwracając się ponownie do córki:
- Belltown? Czy ty też gdzieś tam nie pracujesz?

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Wiedziała doskonale, że Chet ma rację, mimo, że ostatecznie nie skomentowała już jego słów. Ale przyjęła to do wiadomości: zdecydowanie powinni dzisiaj powiedzieć mu o ciąży, bo potem będzie jedynie trudniej. I gdyby ostatecznie nastawieni na zrzucenie tej wiadomości, wyszli stąd nagle nie robiąc tego, zapewne mieliby do siebie wyrzuty sumienia – a na pewno byłoby im o wiele ciężej, no przynajmniej byłoby Jordie, bo gryzłoby ją to przez cały czas. Niewiele osób wiedziało jeszcze o tym, że spodziewają się dziecka, ale na pewno w tym gronie poinformowanych jest jego mama, więc należało również powiedzieć o tym jej ojcu, by zachować równowagę – by nikt nie czuł się poszkodowany, nawet jeżeli teraz jej ojciec nie będzie zachwycony na wieść o wnuku. Zależało jej jednak, by to pierwsze wrażenie było dobre, by zbudować jakiś niewielki nawet grunt pod tę nieco poważniejszą rozmowę, która zbliżała się wielkimi krokami. Póki co jednak Jordie zdała sobie sprawę z tego, że faktycznie jest coś co ich łączy – zamiłowanie do gotowania i sama umiejętności przygotowywania pyszności, którymi to lubili ją karmić, a to już przecież coś, prawda? Uniosła więc lekko kąciki ust ku górze, spoglądając to na jednego to na drugiego. – Dobrze więc, że chociaż Wy będziecie mieli wspólny temat– gotowanie. Ja dopiero się uczę, więc to bez wątpienia tata jest mistrzem kuchni w naszej rodzinie – stwierdziła, mimo wszystko lekko żartobliwie, po czym westchnęła cicho i pokręciła stanowczo głową, słysząc ich słowa – To jakaś zmowa o której nie wiem, tak? – uniosła podejrzliwie brew ku górze, znowu na nich zerkając, mimo wszystko odrobinkę rozbawiona faktem, że zgadzają się akurat w tym temacie, bo istotnie ojciec przytaknął Chesterowi w tej kwestii. Zresztą zawsze wytykał jej, że niewiele je i jak tak dalej pójdzie, to pewnie niedługo zdmuchnie ją wiatr, co oczywiście odbierało raczej żartobliwie. – Nie tato, zdecydowanie nie schudłam. A nawet przytyłam, cały kilogram – oznajmiła, unosząc jeden palec ku górze, jakby na potwierdzenie swoich słów – Poza tym Chet tak świetnie gotuje i tak często przygotowuje nam coś dobrego do jedzenia, że wręcz mam przy nim problem, aby schudnąć – zażartowała znowu, spoglądając z delikatnym uśmiechem na bruneta, by nie pomyślał, że to coś złego. Wręcz przeciwnie, była niemal pewna, że ta informacja spodoba się ojcu i co więcej, jej samej też się to podobało, w końcu uwielbia przygotowywane przez niego posiłki.
- A więc dobrze radzisz sobie w kuchni, tak? Cieszę się, że dbasz o moją małą dziewczynkę, przyznam szczerze, że nie spodziewałem się, że nagle zainteresuje się gotowaniem – odparł pan Halsworth, spoglądając na Chestera jakby z nutką… uznania, a to na pewno było przełomem w całej tej sytuacji.
- No już nie taką małą, tato – pokręciła z dezaprobatą głową – Ale to prawda, Chet zaraził mnie trochę zamiłowaniem do gotowania i nadal jest mi dłużny kilka lekcji gotowania – uniosła palec wskazujący w jego stronę, jakby nagle przypominając sobie, że przecież mieli razem gotować i że istotnie miał jej zdradzić kilka tajników, ale do tego wspólnego gotowania jeszcze nie doszło. Ale co się odwlecze…
- W takim razie mogę mieć nadzieję, że w końcu nieco przybierzesz na wadze, bo niedługo nam całkowicie znikniesz – ojciec spojrzał na Jordie i nawet ciepło się do niej uśmiechnął, jak zwykle wypominając jej to, że jest tak chudziutka, ale jednakże żartobliwie – bo już doskonale znane były w całej rodzinie te ich wzajemne dogadywanki, podobnie jak to zresztą było także w przypadku jej siostry bliźniaczki – bo istotnie geny miały takie same. Tak czy inaczej Jordie niemal zakrztusiła się wodą, gdy nagle z jego ust padło pytanie o dzieci, chociaż miała nadzieję, że nieco odwróciła jego uwagę gotowaniem – nic bardziej mylnego jednak, bowiem jej ojciec miał najwyraźniej cały arsenał pytań i nie zamierzał odpuścić, dopóki całego go nie wystrzela. Spojrzała wtedy od razu na bruneta, niemal od razu odczytując to niewerbalne pytanie, które jej zadał, ale była tak zaskoczona tym pytaniem, że póki co nie zdecydowała się przekazać mu nowiny. Za to była ciekawa odpowiedzi Chet’a, ale w tej sytuacji… odpowiedź nie mogła być inna, prawda? Tym bardziej byłoby dziwnym, gdyby teraz powiedział, że nie chce, a za moment przyznali, że tego dziecka się spodziewają. Upiła kilka kolejnych łyków wody, gdy Chet odpowiedział twierdząco na pytanie ojca i gdy temat znowu zszedł na pracę, odrobinę odetchnęła. Chociaż ten znowuż – tyle, że subtelnie – insynuował pewne kwestie, które mogłyby mieć miejsce – bo Chet przecież mógł być trzydziestoletnim facetem, który obecnie nic nie robił. Na szczęście zdecydowanie nie należał do tego grona. Gdy więc miała miejsce krótka rozmowa na temat obecnego zajęcia Callaghana, Jordie próbowała co nieco zjeść z tych pyszności, które przygotował jej ojciec, ale miała już na tyle ściśnięty przez nerwy żołądek, że było to niezmiernie trudne.
- Tak, bo tak się składa, że obecnie pracuje w barze, który należy do Chet’a – wyjaśniła, zgodnie z prawdą zresztą, pomijając jednak te nieprzyjemne zdarzenia, które miały miejsce w poprzedniej restauracji i z poprzednim szefem – To naprawdę świetnie miejsce, prowadzi je razem ze swoim rodzeństwem. Mam lepsze godziny pracy i wszędzie blisko, bo to centrum, więc przynajmniej mogłam bardziej skupić się na studiach – wyjaśniła, doskonale wiedząc również o tym, że jeżeli tylko coś pomagało jej w studiowaniu, to ojciec tym bardziej to doceniał. Pokiwał więc głową z wyraźnym zadowoleniem przyjmując to wiadomości to wszystko co usłyszał. I Jordie nieco odetchnęła z ulgą, sięgając pod stół, gdzie pogładziła delikatnie męskie udo – tak nie po bożemu, bo w ukryciu.
- To bardzo dobrze, wiesz, że powinnaś skupić się przede wszystkim na studiach.
- Tak… skupiam się, ale… niedługo to będzie nieco trudniejsze – zaczęła niepewnie i odchrząknęła cicho, zastanawiając się jak ma o tym powiedzieć. Jak jej to w ogóle przejdzie przez gardło. I czy aby to już na pewno odpowiedni moment?
- Trudniejsze? Chyba nie zamierzasz zrezygnować? – oburzył się nieco jej ojciec, ale pokręciła szybko głową, zerkając na Chet’a, a potem znowu na swojego rodzica. Odetchnęła cicho, odkładając na moment sztućce i usiadła prosto, spoglądając wprost na ojca.
- Nie zrezygnuje ze studiów, ale… jest coś o czym muszę… musimy Ci powiedzieć.
- Chyba nie jesteś w ciąży? – zaśmiał się nagle, pierwszy raz odkąd właściwie zaczęło się to spotkanie i spojrzał na nich oboje z wyraźnym rozbawieniem, istotnie sądząc, że żart był przedni, ale widząc ich miny, szybko zmienił wyraz twarzy, jakby z lekkim przerażeniem uzmysławiając sobie co może zaraz usłyszeć. A Jordie jedynie ścisnęła nieco mocniej dłoń Chet’a, pragnąc chyba dodać sobie w ten sposób odwagi.
- Jestem w ciąży, tato.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet jak dotąd znał rodzinę Jordie tylko z opowieści - wiedział, że była blisko z siostrami i z ojcem, ale nigdy tak naprawdę jej z nimi nie widział; tego, jak się przy nich zachowywała, jakie faktycznie miała z nimi relacje. I musiał przyznać, że te drobne przekomarzanki na linii Jordana-ojciec stanowiły dość zabawny, ale miły widok. Nietrudno było odgadnąć, że Jordie była córeczką swojego taty, który ewidentnie troszczył się o nią, nawet jeśli obecnie nie mógł już tego robić w takim stopniu jak wtedy, gdy była ona jeszcze dziewczynką i gdy zawsze miał na nią oko. I chyba mimo wszystko Chester chciał, by Halsworth wiedział, że teraz jego ukochana córeczka była z kimś, komu również na niej zależało, i że przy brunecie nic złego jej nie groziło. Ale zdawał sobie też sprawę, że uzmysłowienie mu tego nie będzie łatwe, i że jako ojciec, był on pewnie przekonany, że wie najlepiej, co jest dobre dla jego córki. I właściwie Chet nawet nie zamierzał się z tym spierać, sam był bowiem zdania, że wcale nie był najlepszym, co mogło spotkać Jordanę, ale - pragnął dorosnąć przynajmniej do tego, by być dla niej wystarczająco dobrym. I by być wystarczająco dobrym na bycie ojcem jej dziecka. I nawet jeśli jego czyny mogły świadczyć różnie, to intencje pozostawały takie same: chciał, by Jordie była szczęśliwa. Dokładnie tak, jak chciał tego jej własny ojciec. Miło jednak było dowiedzieć się, że łączyło ich coś jeszcze, co faktycznie sprawiło, iż pan Halsworth spojrzał na Chestera nieco przychylniejszym okiem. Przynajmniej na razie. - Próbuję - brunet odrzekł skromnie w temacie swych kulinarnych umiejętności; nie na tyle jednak skromnie, by dodać, że jego gotowanie i tak nie umywało się do tego, jakie zaserwował im ojciec Jordany, bo i nie sądził, by takie zagrywki miały zadziałać na człowieka, jakim wydawał się być ich gospodarz. Może zadziałałyby na matkę, gdyby takowa mogła im dzisiaj towarzyszyć. - I dbam o nią najlepiej jak umiem - zapewnił z lekkim uśmiechem, może nawet rozbawieniem, przenosząc na moment swoje spojrzenie z ojca na jego małą dziewczynkę. Tym potężniejszy będzie szok, gdy już usłyszy, co ta dziewczynka nawyprawiała. Tymczasem Chester ponownie zajął się jedzeniem - choć faktycznie ten lekki stres oraz niepewność co do tego, kiedy nagle rozmowa zejdzie na temat, z jakim tu przyszli, nieco odbierały apetyt i nie pozwalały w pełni cieszyć się smakiem potraw przygotowanych przez pana Halsworth - z uwagą przysłuchując się wymianie pomiędzy pozostałą dwójką. Prawdę powiedziawszy spodziewał się jednak, że fakt, iż był jednocześnie szefem Jordany, mógł budzić pewne niekoniecznie zgodne z rzeczywistością skojarzenia - co do tego, że nadużywał on swojej pozycji i wykorzystywał Jordie, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Z drugiej strony - związki w pracy się zdarzały i nie były też znowu niczym nadmiernie dziwnym; co nie zmieniało faktu, że na tę, mimo wszystko, pozytywną reakcję ze strony ojca Jordany, brew bruneta drgnęła nieznacznie w wyrazie zaskoczenia, ale i ulgi. Nie było mu jednak dane zbyt długo się tym cieszyć, gdy przy tej pozornie niezobowiązującej kwestii studiów usłyszał wyraźne zawahanie w głosie ciemnowłosej, i zerknął na nią, wymieniając krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Sięgnął po szklankę, z której upił niewielki łyk, po czym odstawiwszy ją, ujął dłoń Jordany własną i lekkim skinięciem głowy zachęcił ją do tego, by kontynuowała swoją wypowiedź pomimo śmiechu, jakim jej ojciec skwitował swój mały żart, bynajmniej nie spodziewając się, że może on okazać się prawdą. Choć bez wątpienia wszyscy tu obecni woleliby, aby jednak było inaczej - acz Chet i Jordie mieli już trochę czasu na to, by oswoić się i pogodzić z tym, że tak nie było. I nie będzie. I o ile oni już tę myśl zaakceptowali - nawet jeśli wciąż jeszcze nie do końca potrafili się z tego cieszyć - tak pan Halsworth... zamilkł, oczekując na odpowiedź Jordany jak na wyrok, i milczał tak jeszcze przez parę piekielnie dłużących się sekund, zanim zamrugał w końcu z niedowierzaniem oczami, wypuszczając powietrze z płuc.
- Och, to... cóż... zaskoczyłaś mnie - przyznał, nie będąc nawet w stanie ukryć zdumienia, jakie spowodowały słowa Jordany. - Domyślam się, że to nie było planowane... - popatrzył po nich z dezaprobatą, dochodząc do dość oczywistego w tym momencie wniosku. Jasnym - dla niego? - wszak wydawało się to, że Jordie powinna mieć obecnie inne plany, jak chociażby ukończenie studiów właśnie - a nie zostanie matką. Z drugiej zaś strony: to już się działo i nie było odwrotu. - To kiedy ślub? - wbił po chwili swoje spojrzenie w Chestera, jakby oczekiwał lub spodziewał się, że ten przyszedł tu prosić go o rękę jego córki. Czy to możliwe, że był aż takim tradycjonalistą?
- Nie planujemy ślubu - brunet odrzekł spokojnie, bynajmniej nie uginając się pod ciężarem niedoszło-teściowego spojrzenia, choć przy tym wciąż nie wypuszczając kobiecej dłoni z tej swojej.
- Słucham? - Halsworth znów popatrzył po nich kolejno, marszcząc gniewnie - uniesione dotąd w zdumieniu - brwi. - Nie chcesz się ożenić z moją córką? - zapytał, w oczywisty sposób to w brunecie upatrując winnego za taki stan rzeczy, co zaledwie na ułamek sekundy sprawiło, ze i jego brwi ponownie drgnęły nieznacznie ku górze. W gruncie rzeczy jednak wolał samemu wyjść na tego złego, który zapewne nie chce ślubu, niż żeby ojciec gniewał się na Jordanę.
- Nie powiedziałem tego. Ale teraz mamy ważniejsze sprawy i nie uważamy, żeby ślub był nam do czegokolwiek... niezbędny - wyjaśnił ostrożnie ważąc słowa, co i tak nie spodobało się ojcu Jordany, który z głośnym brzękiem odłożył sztućce, coraz bardziej niezadowolony z tego, co słyszał; lub z tego, że Chet wypowiadał się w imieniu jego córki, która - w opinii pana Halsworth - miała pewnie inne potrzeby w tym momencie, i ślub był jedną z nich.
- Jak wy to sobie wyobrażacie? Jordie?!

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Dla Jordie ważnym było to, by wreszcie ich relacja rozwinęła się na tyle, aby właśnie mogli poznać wzajemnie swoje rodziny i powiększyć to grono osób, które o nich wiedziały. By mogli wreszcie czuć się swobodnie – i nawet jeżeli istotnie nie zamierzali raz w tygodniu wpadać na obiadki czy to do jego matki czy to do jej ojca, to po prostu chciała, by chociaż wiedzieli o swoim istnieniu, by to pierwsze spotkanie mieli już za sobą, mogąc teraz iść dalej i tworzyć również wzajemne koneksje. Tym istotniejsze dla niej było to, aby Chet wreszcie poznał jej ojca, jak równie mocno zależało jej na tym, by ojciec polubił jej wybranka. Może nie uzależniała wszystkiego od tego jak zareaguje na Chestera i czy będzie zadowolony tym wyborem czy też nie – bo nawet gdyby nie był, to Jordana nie zmieniłaby zdanie, ale szczerze liczyła, że panowie znajdą wspólny język i że ojciec w końcu zrozumie ich postępowanie i wesprze ich, tak jak wspierał swoją małą córeczkę przez całe życie. Bo oni naprawdę są kochającą się rodziną i tym bardziej wspierali się wzajemnie po śmierci matki, więc przykro byłoby, gdyby teraz nagle coś zepsuło tę ich nić porozumienia. Należało jednak stanowczo zaznaczyć – w tym również jej ojcu, że Jordie nie jest już tą małą dziewczynką, za którą najwyraźniej nadal ją uważał i chociaż było to w jakimś stopniu urocze, to jednak nie mogło ciążyć na całym jej dotychczasowym życiu, ponieważ jest już dorosła, pracuje i co najważniejsze, niespodziewanie zakłada własną rodzinę, więc zdecydowanie musiał oddać jej to co się jej należało – musiał spojrzeć na nią inaczej. Chociaż wiedziała, że to będzie dla niego duży szok, niemniejszy niż był dla nich na wieść o ciąży. Poza tym mimo wszelkich problemów, które stanęły na ich drodze, Chet był dla niej bardzo ważny i nie wyobrażała sobie teraz życia bez niego, co zamierzała uzmysłowić ojcu i pokazać mu również to, jak brunet o nią dbał i jak zależało mu na tym, aby z nią być – z nimi. Stres jednak naprawdę odbierał jej apetyt i nie była w stanie delektować się tak w stu procentach przygotowanym przez ojca posiłkiem, wręcz pragnęła już to z siebie wyrzucić i mieć to za sobą, dlatego wykorzystując ten neutralny temat studiów, postanowiła zrzucić bombę w najmniej oczekiwanym momencie. Właściwie ojciec pierwszy zainsynuował ciąże, a Jordie jedynie ten fakt potwierdziła, wyraźnie go tym zaskakując. Wpatrywała się w niego z napięciem, gdy zapadła nagle grobowa cisza i ścisnęła nieco mocniej dłoń Chet’a, chyba aż wstrzymując oddech przez dobrych kilka sekund.
- Nie, nie planowaliśmy tego… - przyznała cicho, nie odrywając wzroku od osoby ojca – Dla nas to też był duży szok, ale stało się i chcemy, a właściwie musimy sobie z tym poradzić. I chcemy być w tym razem – przyznała, aby ojciec miał świadomość, że Chet nie zamierzał jej z tym zostawić i że planują wychować dziecko razem i w ogóle być razem – czyli generalnie tak jak należało. Niemniej jednak była w stu procentach pewna, że w końcu padnie pytanie o ślub i padło, nawet o wiele szybciej niż przypuszczała. Wypuściła głośno powietrze z płuc, spoglądając szybko na bruneta, bo i jej ojciec utkwił na nim swój wzrok, zapewne dokładnie na to licząc – na to, że nie tylko zamierzali powiedzieć mu o dziecku, ale że Chet zamierzał prosić go o rękę Jordie. Bo ślub w jego mniemaniu był tu kwestią oczywistą, więc czuła, że to nie będzie łatwa przeprawa i nie pomyliła się, widząc oburzenie swojego rodzica po tym jak brunet jasno oznajmił, iż nie planują brać tego ślubu. Słysząc swoje imię i uniesiony nieco głos ojca, przeniosła na niego szybko wzrok i przełknęła ślinę, milcząc przez chwile.
- Nie zamierzamy brać ślubu… teraz – powtórzyła, potwierdzając słowa Chestera – Wychowamy dziecko razem i będziemy razem, ale nie weźmiemy ślubu dlatego, że ono pojawi się na świecie. Proszę Cię, zrozum nas – spojrzała na niego błagalnie, ale jego mina ewidentnie nie wskazywała na coś co chociażby stało koło zrozumienia.
- To jakaś kpina? Czy kolejny żart? Znalazłeś młodą dziewczynę, zrobiłeś jej dziecko i teraz nie potrafisz wziąć na siebie odpowiedzialności?! – wytknął zaraz podniesionym głosem, celując palcem w bruneta, jasno wskazując na jego winę w tym wszystkim – Namieszałeś mojej córce w głowie na tyle, że sama też nie chce ślubu, zapewne dlatego, że Ty go nie chcesz – dodał zaraz, twierdząc, że jego mała dziewczynka nie byłaby do tego zdolna. Że na pewno marzyła o tej białej sukni, o rodzinie i o wartościach, które wyniosła z tego domu. Chciał w to wierzyć i to było widać gołym okiem.
- Tato! Przestań… to nie wina Chet’a. Nie jest w tym sam, jakbyś zapomniał. To nasza wspólna decyzja, a ja nie jestem gotowa na to, by brać ślub. Nie jestem też gotowa na bycie matką, ale na to nie mam już żadnego wpływu, więc… będziemy mieli dziecko, ale nie weźmiemy z tego powodu ślubu – powtórzyła kolejny raz, wzdychając cicho.
- Nie tak Cię wychowywaliśmy z matką… i nie sądziłem, że tak mnie rozczarujesz, że właśnie Ty. Mama byłaby tak samo rozczarowana – wytknął, wytaczając w tej chwili zdecydowanie najsilniejsze działa, bo nie tylko wskazywał na swoje rozczarowanie jej zachowaniem, ale wspomniał właśnie o jej mamie, a przecież wiedział jak ważna dla niej była i zawsze będzie. Dlatego niemal zaszkliły jej się oczy na samą myśl o tym, że byłaby – rozczarowana. Obserwowała więc jedynie, jak gwałtownie podnosi się od stołu, niemal uderzając w niego dłońmi.
- Nie mów tak… - mruknęła cicho, powstrzymując łzy, które cisnęłyby się jej do oczu – Mama by mnie zrozumiała i wsparłaby mnie w moich decyzjach. Dlaczego nie możesz zrobić tego samego?
- Bo moja córka się tak nie zachowuje! Dziecko to odpowiedzialność, a Wam najwyraźniej jej brak. Nie tego się po Tobie spodziewałem - pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą wymalowaną na twarzy. A na twarzy Jordie widniały jedynie smutek i rozczarowaniem - ale tym jak ojciec zareagował i jak się do niej odnosił. Chyba dawno nie widziała go tak wkurzonego, więc tym bardziej było jej przykro po tym co usłyszała. Wiedziała już, że... nie zrozumie.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Z rodzicami tak już chyba musiało być, że nigdy nie przestawali oni patrzeć na swoje dzieci jak na dzieci i że niekiedy trudno było im pogodzić się z tym, jak szybko te ich maleństwa dorastały i wyfruwały z gniazda. Szczególnie trudne wydawało się to w przypadku ojców, którzy za wszelką cenę pragnęli chronić swoje córki - przed popełnianiem błędów, jakie zaważą na całym ich życiu, i przed nieodpowiednimi chłopcami - a w tym przypadku: mężczyznami. Zwłaszcza że Jordana miała już obecnie tylko ojca, więc może gdzieś tam w jego głowie ta odpowiedzialność ciążyła na nim podwójnie. Tymczasem ta mała dziewczynka robiła swoje, a on? Cóż, Chet nie miał jeszcze własnych dzieci, więc mógł się jedynie domyślać, jak to wszystko prezentowało się z perspektywy pana Halsworth; może czuł, że traci kontrolę; że nie jest już najważniejszym mężczyzną w życiu swojej małej córeczki. Ale i to każdy rodzic musiał z czasem przejść; tak samo jak wszystko inne, od kolorowych plasterków, które naklejał na zdarte kolano swojej pociechy, żeby ukoić ból, aż po zamartwianie się tym, czy była bezpieczna, ilekroć tylko znikała z zasięgu jego czujnego wzroku. Z drugiej strony: może odrobinę łatwiej - nieznacznie, ale może? - byłoby mu tę wieść przyswoić, gdyby Jordie nie określiła własnej ciąży jako coś, z czym "musieli sobie poradzić", i gdyby przynajmniej postarała się udawać, że chociaż trochę się z tego cieszyła i że wcale nie było to najgorszą rzeczą, jaka mogła jej się obecnie przydarzyć... Trudno było o to jednak w momencie, gdy jej ojciec jawnie okazał swoje niezadowolenie owym stanem rzeczy, jaki utrzymywał się pomiędzy dwójką zainteresowanych - obwiniając o to Chestera, co w gruncie rzeczy również wydawało się logiczne. Jako starszy od niej mężczyzna, mógł pewnie wywierać na nią pewien wpływ; jednak kto jak kto, ale ojciec Jordany powinien już wiedzieć najlepiej, że jego córka chadzała wyłącznie własnymi ścieżkami i sama o sobie decydowała. - Nie "zrobiłem jej dziecka", razem je zrobiliśmy, ale chyba nie muszę tego panu tłumaczyć. I nie zamierzam umywać od tego rąk ani uciekać od odpowiedzialności - Chet odparł stanowczo, bynajmniej nie okazując pokory, jakiej być może ojciec brunetki od niego oczekiwał. - Oboje uznaliśmy, że nie potrzebujemy ślubu, żeby być razem i wspólnie wychować to dziecko. I Jordie wie, że bez tego też będzie mogła liczyć na moje wsparcie i pomoc, żeby nie musiała rezygnować ze studiów i zmieniać swoich dotychczasowych planów bardziej niż to konieczne. I że nie zostawię jej z tym samej - dodał, domyślając się jednak, że to nie okaże się dla mężczyzny wystarczające, co poniekąd Chet właściwie nawet rozumiał. W jego opinii bowiem jedynym powodem, dla którego Halsworth mógł nalegać, aby ta dwójka się pobrała, była właśnie obawa o przyszłość jego córki - a nie: co ludzie powiedzą? - o to, by nie została któregoś dnia na lodzie, jeśli Chester zmieni nagle zdanie albo znajdzie sobie jeszcze młodszą pannę; zwłaszcza że był również jej pracodawcą i gdyby ich relacje nagle się pogorszyły, z łatwością mógłby ją po prostu wyrzucić i zostawić z niczym. Wówczas zalegalizowanie tego związku miało jakiś sens - aby w przypadku ewentualnego rozstania Jordie miała mimo wszystko jakieś zabezpieczenie. I Chet również o tym myślał - bo to, że dla niego oczywistym było wzięcie za to wszystko odpowiedzialności, nie musiało wcale oznaczać, że sama Jordie czuła się równie bezpiecznie, nie posiadając z jego strony żadnej twardej deklaracji. I w tym kontekście - i z pragmatycznych, a nie romantycznych pobudek - pewnie nawet byłby gotów jej to słowo dać. Tylko że jak dotąd wszystko w jej zachowaniu i słowach wskazywało na to, że wcale nie tego chciała. W dużej mierze to bowiem przypadek zadecydował za nich i nie miało już znaczenia to, czego oni sami by chcieli. Z pewną goryczą Chet przysłuchiwał się więc ich wymianie, gdy Halsworth wytoczył niepodważalny argument, powołując się na swoją zmarłą żonę, czym ewidentnie sprawił Jordanie przykrość, jakiej nie zdołała zbyt skutecznie ukryć, gdy brunet spojrzał na nią i pogładził pokrzepiająco jej dłoń, bo w tym momencie chyba tylko tyle mógł zrobić. Oraz - przynajmniej spróbować - ukrócić kolejne, padające ze strony jej ojca zarzuty, gdy niemal wszedł mu w słowo: - Nie przyszliśmy tu pytać pana o zdanie, więc może je pan zachować dla siebie. Ale może warto w końcu uzmysłowić sobie, że Jordana nie jest już małą dziewczynką, a jest dorosła, inteligentna i podejmuje własne decyzje oraz ma własne życie. I to pański wybór, czy zamierza pan w tym uczestniczyć, bo na resztę nie ma pan już wpływu - oznajmił, jasno wykładając kawę na ławę, może nazbyt impulsywnie, ale - choć mógł się mylić - wydawało mu się, że pewnych rzeczy Jordie nie umiałaby swojemu tacie wygarnąć, a czuł, że ktoś musiał to facetowi powiedzieć. Nawet jeśli nie łudził się zbytnio, że to do niego dotrze, choć przy tym wszystkim starał się nie zabrzmieć, jakby usiłował go pouczać, bo i nie chciał przypadkiem wszcząć jakiejś kłótni. Obiecał wszak Jordie, że będzie grzeczny i spokojny. Odetchnął zatem po chwili, zawieszając na moment milczące spojrzenie na osobie Jordany, zanim powrócił nim do ojca brunetki, by podjąć spokojniej: - Rozumiem, że martwi się pan o Jordie. Ale nie będzie z tym sama. Zależy mi na niej najbardziej na świecie, na niej i... naszym dziecku. I zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa - zapewnił szczerze.
- Wszystko - poza ożenieniem się z nią - mężczyzna zauważył niezadowolony, na co Chet pokręcił tylko nieznacznie głową, powstrzymując się przez wywróceniem oczami, niczym dzieciak, który dostaje burę od rodzica, i to nawet nie swojego. - I co dalej? Czyje nazwisko będzie miało to dziecko? I jak niby ma wyglądać to wasze "bycie razem"? Z tego co wiem, nie mieszkacie razem.
- Będzie nosiło moje nazwisko, oczywiście... - brunet odrzekł bez zawahania, ale mimo wszystko zerknął zaraz na Jordie, by upewnić się, że ona sama nie miała co do tego żadnych obiekcji, bo choć o tym również nie rozmawiali, to Chesterowi wydawało się oczywiste, że dziecko będzie miało nazwisko po swoim ojcu. - I zamierzamy... niedługo razem zamieszkać - dodał nieco tylko ostrożniej, tak jak to wcześniej uzgodnili - uzgodnili, że powiedzą jej ojcu, a nie, że tak faktycznie zrobią.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Kiedyś zdecydowanie podobało jej się bycie córeczką tatusia, nie mogła też na ten stan rzeczy narzekać teraz, nawet jeżeli ostatecznie postanowiła nieco uciec od tej nadopiekuńczości ojca, przez co właśnie postawiła na życie na własny rachunek i w pojedynkę. Na swoim. Mimo, iż ich rodzinny dom nie jest wcale mały i spokojnie jego najmłodsze pociechy mogłyby tutaj nadal mieszkać, niemniej jednak każde z nich chciało chyba iść powoli na swoje, a niektórzy nawet dość wcześnie. I to nie dlatego, że źle się im układało z ojcem – z jakiegoś powodu też nie chcieli zostawiać go samego, ale z drugiej strony, wręcz zachęcał ich do samodzielności, nadal jednak martwiąc się o nich na każdym kroku. Istotnie nie chciał on wypuścić swoich córek spod swoich skrzydeł, pragnąc chronić je przed całym złem tego świata, ale nie mógł im odebrać możliwości uczenia się na własnych błędach, a jak wiemy Jordie trochę tych błędów w życiu już popełniła i co więcej, zawsze lubiła chodzić swoimi ścieżkami, dlatego też bywała niezależna, czasami nierozważna – i może zbytnio spieszyło jej się do dorosłości, ale nikt nie mógł zmienić jej charakteru. Tak chciała i tak musiało być, nawet jeżeli czasami miała ochotę jedynie wrócić tutaj i być znowu dzieckiem. Teraz jednak to ona sama będzie miała dziecko i tym bardziej musiała stanąć jakoś na wysokości zadania i zmierzyć się z rzeczywistością, jak również z ojcem, który nie zawsze rozumiał i nie zawsze popierał jej wybory. Tak jak w tej chwili, gdy jawnie atakował Chestera, obwiniając go nie o całe zło tego świata, ale o wszystko to co właśnie powiedziała mu Jordana – bo jak jego mała córeczka mogła nie podzielać jego poglądów? Jak mogła wyrzekać się tradycyjnego formatu rodziny i tego co należało zrobić w tej sytuacji, skoro nie tego jej uczył? Otóż mogła… może niekoniecznie dlatego, że chciała, ale dlatego, że to nie był odpowiedni moment na takie kroki – pod wpływem chwili, emocji i ciąży. I nie chciała też ojca ranić w ten sposób, a być może po prostu źle zabrali się do tej rozmowy. Na jej policzki wślizgnął się wręcz delikatny rumieniec, gdy temat chwilowo zszedł na ten związany z robieniem dzieci, bo na samą myśl o tym co wyczyniali z Chet’em czuła się nieco nieswojo w obecności ojca – który o zgrozo, na szczęście aż takich szczegółów nie znał, bo wtedy zdecydowanie nie nazwałby jej małą – grzeczną - dziewczynką.
- To wszystko co mówi Chet, to prawda. To nie było dla nas łatwe, ale ułożyliśmy sobie te wszystkie sprawy, postanowiliśmy, że chcemy być razem, szczerze rozmawialiśmy i będziemy rodziną niezależnie od tego czy weźmiemy ślub czy nie. A na pewno nie weźmiemy go teraz – oznajmiła, niemniej stanowczo niż brunet, chociaż chwilowo obawiała się jego stanowczego tonu, wręcz bez grama pokory, co pewnie mogło jej ojca jeszcze bardziej zdenerwować. – Dlatego też postanowiłam nie rezygnować ze studiów i ich nie przerywać, bo wiem, że mogę liczyć na Chet’a i na jego pomoc. I mam nadzieję, że uda mi się to pogodzić – dodała jeszcze, próbując nieco udobruchać ojca właśnie studiami, bowiem to wykształcenie i dla niego było ważne, wiec w całej tej sytuacji mogło załagodzić jego zszargane nerwy. W końcu jego córka nie zamierzała zrezygnować z nauki na rzecz posiadania rodziny, mimo tak młodego wieku. To chyba oznaka dojrzałości, tak? Będąc więc dojrzałą, a przynajmniej próbując, nie zamierzała mówić o tym, że chciałaby, aby ten ślub miał miejsce – kiedyś, aby Chet poczuł, że chce z nią być tak naprawdę, nawet jeżeli sam papierek nie mógł zmienić ich uczuć. Wpłynąłby raczej właśnie na kwestie formalne, bowiem bez ślubu – Chet istotnie mógł po prostu to wszystko zostawić – ją i dziecko, przy okazji pozbywając się jej z baru i tym samym odciąć to wszystko grubą kreską. Jordie mogła zostać z niczym, a raczej właśnie tylko z dzieckiem, nie mogąc liczyć nawet na jakieś zabezpieczenie w razie takiej sytuacji. To oczywiste, że obecnie nie chcieli o tym myśleć, że nawet nie brali pod uwagę rozstania, bo dopiero co się zeszli i planowali wspólną przyszłością, ale… ryzyko pozostawało nadal w grze. A bez ślubu Jordie nie mogła być pewna niczego i wiedziała doskonale, że między innymi o to również chodziło ojcu. Tyle, że właśnie zrobił ją dobitnie swoimi słowami i samym wspomnieniem matki, czego w istocie się po nim nie spodziewała. A może też po prostu ciężko było jej teraz panować nad emocjami przez szalejące hormony, więc te oczy nieco się jej załzawiły i poczuła ukłucie żalu, jednocześnie będąc jednak wdzięczną brunetowi za ratunek i przerwanie ojcu dalszych wypowiedzi. Może nawet zareagował zbyt ostro, ale powiedział samą prawdę i nie mogłaby się z tym nie zgodzić. Ścisnęła więc jedynie porozumiewawczo mocniej jego dłoń, którą nieświadomie nadal tak kurczowo trzymała, aby dodać sobie otuchy. Spojrzała jednak na niego nagle, gdy powiedział jak bardzo mu na niej zależy i napotykając jego wzrok, uniosła kąciki ust ku górze, najwyraźniej wzruszona tym co właśnie usłyszała. Przeniosła więc w po chwili wzrok na ojca i westchnęła cicho.
- Tato, nie jestem już dzieckiem. Może nie tak sobie to wszystko planowałam, ale stało się. Chet jest dla mnie bardzo ważny i nasze dziecko również, nie wyobrażam sobie, że moje życie mogłoby teraz wyglądać inaczej. Z nikim nigdy nie byłam tak szczęśliwa – przyznała, ponownie spoglądając na bruneta, gdy ten uśmiech na jej buźce był znacznie pogodniejszy i co więcej, emanował szczerością, która pokrywała się z jej słowami. Była szczęśliwa w każdej chwili, którą z nim spędzała, a teraz była szczęśliwa nawet podwójnie – nawet jeżeli pierwszy szok tak mocno wpłynął na ich relacje, to teraz byli już na dobrej drodze do tego, by cieszyć się tym stanem błogosławionym. Westchnęła jednak znowu, gdy ojciec skomentował kolejny raz to, że Chet nie chce się z nią ożenić, po czym spojrzała to właśnie na swojego rodzica, to znowu na bruneta, gdy ten niemal od razu odpowiedział, że dziecko będzie nosiło jego nazwisko. Podzieliła z nim spojrzenie, po czym kiwnęła głową, nieco jednak zaskoczona tym faktem – bo sama chyba nawet o tym nie myślała do tej pory.
- Oczywiście, że tak. W końcu chcemy być razem i Chet uzna swoje dziecko, dając mu nazwisko – pogładziła dłonią męskie udo, dając mu do zrozumienia, że zgadza się z tym faktem i absolutnie nie ma nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie – sama tego właśnie chciała, bo to i dla niej wydawało się być całkowicie naturalną rzeczą. Nawet jeżeli ona sama nie będzie nosiła jego nazwiska, z uwagi na brak ślubu, to chciała, aby nosiło je ich dziecko. – I mamy już na oku całkiem fajne miejsce, ale nie chcemy zapeszyć. Niedługo na pewno razem zamieszkamy – potwierdziła, całkiem swobodnie przy tym kłamiąc, chociaż oczywiście musieli w ogóle porozmawiać na ten temat, bo kwestia wspólnego zamieszkania akurat była dość istotna. Póki co jednak musieli opierać się na kłamstwie, więc należało przedstawić fakty tak, aby ojciec w nie uwierzył.
- No dobrze… powiedzmy, że rozumiem, ale… nadal nie popieram kwestii z brakiem ślubu. Powinniście to jeszcze dobrze przemyśleć, zwłaszcza Ty Jordie – wskazałam palcem na córkę, spoglądając na nią znacząco – Bez ślubu nie masz gwarancji niczego, a słowa to tylko słowa. Oczywiście nie życzę Wam żebyście się rozstali, ale uważam, że ślub byłby tutaj najrozsądniejszym rozwiązaniem – dodał jeszcze, przystając w miejscu i spoglądając to na jedno to na drugie, w końcu jednak zawieszając wzrok na córce, wzdychając – Jestem rozczarowany… bo powinnaś teraz studiować i cieszyć się życiem, a nie myśleć już o zakładaniu rodziny, ale… to nie znaczy, że się od Ciebie odwrócę – stwierdził jeszcze, tym razem już łagodniejszym tonem głosu.
- Tato… ja naprawdę się cieszę, że tak się stało. Może nie byłam na to gotowa, ale… to będzie nasze dziecko – spojrzała na Chet’a, uśmiechając się delikatnie – I nie wyobrażam sobie mieć tego dziecka z nikim innym, więc… po prostu chcę być teraz naprawdę szczęśliwa. Z nimi. A na wszystko inne naprawdę przyjdzie jeszcze czas – przeniosła znowu wzrok na ojca, mając na myśli oczywiście ślub i inne kwestie formalne. Kiedyś. Bo nawet jeżeli ostatecznie teraz, gdyby hipotetycznie Chet zechciał się oświadczył – powiedziałaby tak, to nie zamierzała wywierać żadnej presji. Nie chciała ślubu z uwagi na ciąże, tylko z uwagi na to, że Chet sam właśnie tego by chciał. Póki co więc zamierzała po prostu się cieszyć z małych rzeczy i z tego, że ma go u swojego boku, wierząc, że tak już po prostu zostanie.
- Ale liczę też na Ciebie - spojrzał tym razem na Chestera - Na to, że jednak za jakiś czas staniesz na wysokości zadania i zrozumiesz, że ślub to dobre rozwiązanie. Że właśnie wtedy dasz mojej córce poczucie bezpieczeństwa. Mojej córce... i wnukowi - powiedział, pierwszy raz nazywając tak ich dziecko, co rozczuliło chyba i jego i Jordie, bo w jego ustach zabrzmiało to naprawdę wzruszająco. Jakby sam nadal ważył te słowa, ale jednocześnie jakby godził się z faktami, co napawało Jordanę teraz sporą dawką nadziei - na to, że jednak będzie dobrze.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Zabawne, że w tym wszystkim, żadne z nich nie myślało o instytucji małżeństwa jak o deklaracji wierności i uczuć - i to uczuć nie na teraz, nie na za miesiąc, ale na zawsze. Żadne, może poza Jordie, chociaż Chet nie wiedział, co ona właściwie sądziła o ewentualnym ślubie i w tym tkwił cały problem. Skoro jednak posiadała również tę romantyczną naturę; skoro lubiła oglądać wschód czy zachód słońca w ramionach swojego mężczyzny i dostawać od niego kwiaty, to Chet mógł się domyślać, że - nie inaczej niż większość kobiet, o których może nie wiedział wiele, ale miał młodszą siostrę i zapewne widywał, jak ona i jej koleżanki jako małe dziewczynki zakładały sobie firankę na głowę i udawały pannę młodą - Jordana gdzieś tam skrycie marzyła również o tym, by któregoś dnia zostać żoną. Tylko czy chciałaby zostać jego żoną? O tym mógł się przekonać chyba dopiero w momencie, gdy ją kiedyś o to zapyta - poprosi - i chociaż włożenie jej na palec pierścionka zaręczynowego nie oznaczałoby jeszcze, że muszą się pobrać od razu, to, teraz tym bardziej, Chet nie chciał, aby Halsworth pomyślała, że robił to tylko dlatego, iż było to od niego oczekiwane - a przez jej ojca wręcz: wymagane - a nie dlatego, że sam faktycznie tego właśnie pragnął. Bo całkowicie szczerze, w tym momencie nie umiałby powiedzieć, czy tego chciał i czy tego potrzebował. I nie zastanawiał się nad tym, czy byłby gotów ślubować jej miłość do grobowej deski. Ba, nie był nawet gotów przyznać przed samym sobą, co czuł do Jordany, więc jak miałby to przyznać przed nią i przed wszystkimi? Prawda była taka, że Chet nigdy nie utożsamiał tych dwóch rzeczy. Uczucia - to jedno. Małżeństwo - to po prostu praktyczne rozwiązanie. I trochę obawiał się, że tylko tyle mógłby Jordanie zaoferować - poczucie stabilności, bezpieczeństwa i pewności, że nie zostanie na lodzie. Ale pewnych rzeczy nie dało się zagwarantować - wszak nikt w dniu ślubu nie planuje tego, że za jakiś czas, może za parę lat, poczuje się przytłoczony własnym życiem i że przyjdzie mu szukać szczęścia - lub przynajmniej: ukojenia - między nogami innej kobiety. I obiecywanie, że tak się nie stanie, to zwykłe oszukiwanie: siebie i tej drugiej osoby. Mimo wszystko brunet odetchnął z ulgą, gdy ojciec Jordie spuścił nieco z tonu i przynajmniej częściowo - nie zaakceptował, ale: przyjął do wiadomości ich stanowisko w kwestii ślubu. Tak samo jak Chet rozumiał jego argumenty, i choć w sporej mierze się z nimi zgadzał, to nie zmieniało to faktu, iż tę decyzję podjęli już razem z Jordie - nawet jeśli ta decyzja również mogła być dziełem niedomówień i niedopowiedzeń, przez które oboje istnieli w przekonaniu, ze ta druga strona nie chce wiązać się węzłem małżeńskim. Nie spierał się więc ze słowami niedoszłego-teścia, a zamiast tego pokiwał już tylko głową. - Wrócimy do tego tematu w swoim czasie - zapewnił. - Po prostu... wolelibyśmy wszystko odpowiednio zaplanować, a teraz to byłoby nie tak. Chcemy skupić się na dziecku, poza tym... nie chcę, żeby Jordie musiała rezygnować z wymarzonej białej sukni, bo za chwilę będzie miała brzuszek - dodał z ukradkowym uśmiechem, ale czy mówił to szczerze, czy też chciał jedynie w ten sposób udobruchać jej ojca i przekonać go, że faktycznie istniał jakiś powód, by zwlekać ze ślubem? To już wiedział tylko sam Chester, i prawda była taka, że gdyby to tylko od niego zależało, to nie miałby absolutnie nic przeciwko temu, by pominąć ten cały przedślubny szał, jaki zwykle udzielał się kobietom: planowanie weselnego menu, wybieranie kwiatów, i inne tego typu bzdety, z punktu widzenia mężczyzny - i, według niego: każdego trzeźwo myślącego człowieka - kompletnie nikomu do szczęścia niepotrzebne. Nadal nie wiedział jednak, jak zapatrywała się na to Jordana, ale wiedział, że jeśli istotnie było to coś, o czym marzyła, to nie chciałby jej tego odbierać. Podobnie jak i obecnie nie chciał jej odbierać możliwości dzielenia tej radości z oczekiwania na dziecko z jej najbliższymi, więc tym bardziej chciał wierzyć, że jej ojciec szybko pogodzi się z tą nową sytuacją, by przynajmniej tą jedną kwestią Jordie nie musiała się więcej martwić. Tymczasem idąc za ciosem pokazali jeszcze przyszłemu dziadkowi zdjęcie z pierwszego usg, licząc trochę na to, że to jeszcze bardziej go rozczuli, nawet jeśli miał tam zobaczyć głównie niewyraźną plamkę - ale plamkę, jaka za kilka miesięcy stanie się małym człowiekiem - oraz dokończyli obiad w spokojniejszej atmosferze, te najbardziej niewygodne i najtrudniejsze tematy mając już za sobą; i z poczuciem ulgi, że wreszcie mogli ogłosić tę nowinę światu. A przynajmniej niewielkiej jego części.

/ zt x2

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Podróże”