WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Deni, masz trzydzieści jeden lat. Możesz zrobić wszystko czego zapragniesz - oznajmił, bo jakby tak miał patrzeć na życie to cóż... Najlepiej jakby zaczął już wybierać drewno do trumny, co by zaoszczędzić problemów bliskim. - Ale rozumiem.. Wiem jak to jest nie móc zasnąć, zresztą... - pamiętasz - to chciał powiedzieć, ale powstrzymał się jakby z obawy, że słowa te mogły znów niepotrzebnie rozbudzić dawne wspomnienia.
Na moment odwrócił wzrok niby skupiając go na wchodzącej do kawiarni parze. Jego problemy ze snem zaczęły się jeszcze gdy byli małżeństwem. Z początku przeżywał doświadczenia przywiezione z frontu przez co nocne koszmary nie pozwoliły mu wypocząć. Z czasem strach przed przeżywaniem na nowo tych drastycznych chwil sprawił iż długimi godzinami leżał nie mocą zmrużyć oka, niekiedy nie zaznając snu nawet przez dwie, trzy noce z rzędu.
- W każdym razie jeśli to poważny problem, powinnaś zobaczyć się z lekarzem - skwitował swoim mentorskim, surowym i wypranym z emocji tonem, który jednoznacznie wskazywał iż lepszej rady już od niego nie usłyszy. - Ja także. Nie chcę o tym mówić. To świeża sprawa i nadal nie do końca wyjaśniona - dodał, odnosząc się do kwestii rozwodu brata. Rozmowa o Fitzie wydała mu się strasznie niekomfortowa zwarzywszy na temat o jaki zahaczała, a jaki tak mono uderzał także w nich.
- Nadal za nimi nie przepadam, ale jak wiesz chadzałem na nie, dla ciebie - wyjaśnił i powrócił spojrzeniem do Deni, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Na ostatnie przyjęcie poszedł także ze względu na kobietę. Eh... Chyba wcale nie był tak trudnym i skomplikowanym mężczyzną. - Rozumiem - nie rozumiał. Czuł, że za słowami, które wypowiedziała kryło się znacznie więcej. - A poza tym? Jak się trzymasz? - Zapytał, bo umówmy się. Rozstali się w dość specyficznych warunkach. Linden znajdowała się w bardzo skomplikowanej i złożonej sytuacji, a Jona w zasadzie od czasu ich ostatniej rozmowy nie wiedział o niczym, co mogło się wydarzyć w życiu kobiety i nie ukrywając chciał chociaż odrobinę zaspokoić własną ciekawość.
-
Teraz był jej przyjacielem. Powiernikiem wszystkich słów, których nie wypowiedziała w obawie, że okażą się przybrać cielesną postać, a to co zaszło w kościele osiądzie w rzeczywistości. To było bardzo egoistyczne z jej strony, ale wtedy tak o tym nie myślała. Po prostu była i tkwiła w teraźniejszości, nie zawracając sobie głowy tym co było, ani tym co będzie. Dopiero gdy opary absurdu, zaczęły opadać, ukazując jej oblicze to czego zrobiła, postanowiła się ulotnić. Co w rezultacie wyszło równie nieelegancko. Nie mogła więc oczekiwać od niego żadnych ciepłych uczuć. Ostatnio mało było takich osób, do których mogła wystosować takie roszczenie.
- Łatwo powiedzieć, co? - zaśmiała się gorzko, przywołując wspomnienie chociażby ich małżeństwa. Mogli mieć wszystko, a i tak nie wyszło. Nieodpowiednio dobrane czyny, słowa wypowiedziane w złości. Może gdyby mieli okazję to powtórzyć, zrobiliby wszystko inaczej, nie na opak, a może dobrze się stało, bo i tak byli skazani na porażkę? - Problem w tym, że nie wiem jak się do tego zabrać, żeby od razu wszystkiego nie popsuć. I chyba to najczęściej spędza mi sen z powiek - wyznała z żalem, spuszczając wzrok w dół, jakby w jej oczach tkwił rentgen, który był w stanie prześwietlić dno kubka. Pamiętała jego bezsenne noce. Gdy przewracała się na bok, otulona słodką mgiełką snu, a on leżał wpatrzony w sufit, niezdolny do zamknięcia powiek. Wszystkie te razy kiedy mruczała kojąco, tak jak robiła to przed laty, gdy jej młodsza siostra zbudziła się z koszmaru. Ale nie powiedziała nic więcej. Nie skomentowała tego. To było i nie nadejdzie ponownie. Najłatwiej było pozwolić temu odejść.
Skinęła głową. Wcale nie zamierzała wybierać się z tym do lekarza. Choć może powinna. Może miał rację, a ona z udawaną beztroską ignorowała fakt, że coś jest od dawna bardzo nie tak, a problemy ze snem były jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
- Pamiętam i... To było kochane - nieodpowiednim było używać takich słów, ale nie znała innego, które lepiej opisywałoby jego czyny. Ilekroć w jego oczach pojawiał się szczery żal i zmęczenie, gdy mieli wyjść z domu, wystarczyło jedno spojrzenie na jej dziecięcy entuzjazm, a chłód błękitnych oczu, zamieniał się w ciepłą, bezkresną toń.
- Ach. Ja jak się trzymam? - powtórzyła po nim cicho, zyskując tym samym kilka dodatkowych sekund na odpowiedź. Ale nic to nie dało. W głowie wciąż miała pustkę, z której nie ulepi nic więcej ponad prawdę. - Bywało lepiej. Wciąż brakuje mi taty - szepnęła ze smutkiem, wracając myślami do pogrzebu we wrześniu. Raptem chwilę przed jej własnym ślubem, z którego uciekła, tak bardzo rozczarowując matkę. Ojciec najpewniej by się uśmiał, bo choć niejednokrotnie miała ochotę wykrzyczeć mu, że go nienawidzi, to kochała go ponad życie. W znany tylko sobie sposób to on jako jedyny byłby w stanie pojąć to co działo się w jej głowie od A do Z.
- A poza tym... Chyba złapałam kurs. Muszę wszystko sobie poukładać. Powoli uporać się z tymi... Uhm, wszystkimi błędami i znaleźć sobie miejsce w życiu, rozumiesz? - nie chciała wprost opowiadać o tym jak zwiała sprzed ołtarza, chociaż huczało o tym całe miasto. Niemalże! Mieli wspólnych znajomych, a przez lata które byli małżeństwem zdążyło się ono rozrosnąc, więc była pewna, że w ciągu ostatnich miesięcy Jona musiał dowiedzieć się o tym co zaszło.
-
-Teraz tak mówisz, ale wtedy wcale taka słodko to nie wyglądało - zażartował, aby rozmowa straciła nieco na patetyczności. Poza tym z perspektywy czasu wszystko wydaje się piękniejsze, gdy nadajemy wspomnieniom sentymentalnej wartości zapominając o chwilach, gdy brutalnie kalaliśmy miłość pozbawionymi krzty wytworności czynami i słowami. - Współczuję.. - Powiedział wyciągając dłoń i na moment zaciskając palce na przedramieniu Linden. Chciał okazać jej swoje wsparcie, sam rok przed ich rozwodem stracił oboje rodziców w wypadku samochodowym i w zasadzie, gdyby nie obecność żony to znacznie gorzej poradziłby sobie z tamtymi wydarzeniami, nawet jeśli ich małżeństwo także nie miało się wtedy najlepiej. Linden była przy nim, a on nie mógł odwdzięczyć się niestety tym samym, gdy i ją los okrutnie doświadczył. - Błędami? - Złapał to jedno słowo. Od początku konwersacji w sumie ciekaw był, czy Den mu powie, czy sam będzie musiał nawiązać do tego, co w istocie chyba było najważniejszym wydarzeniem w jej życiu. - Uraczysz mnie wiedzą na ten temat, czy wolisz, aby nadal snuł domysły? - Zagadnął, po czym zabrał dłoń i wyprostował się spoglądając na siedzącą przed nim kobietę w pewnym oczekiwaniu. - Tamtego wieczoru o niczym nie wspomniałaś, ale teraz masz okazję - dodał i chociaż chciał nie chciał ujawniać swego rozczarowania, to nutka pretensji zawarta w tonie jego głosu bezwstydnie go zdradzała.
-
Zamknięte koło otaczało ją coraz ciaśniej i odcinało drogę ucieczki. Miał rację. Chociaż jego psychologiczne mowy działały jej na nerwy, nie mogła się z nim nie zgodzić. Nadszedł ten czas, że zamiast zataczać błędne kręgi, musiała iść prosto. Wymierzyć sobie ścieżkę, po której będzie stąpać niezależnie od przeszkód. Nie zboczy z celu. Nawet jeśli pojawi się coś niewygodnego, jak na przykład rozmowa z Joną, z którym przespała się zaledwie kilka miesięcy temu i uciekła jak najzwyklejszy tchórz.
- Dla Ciebie może i nie, ale ja się wtedy świetnie bawiłam - zaśmiała się, topiąc w głębinie słodkiej niepamięci, wszystkie te razy kiedy zgrzytały ich zęby, a podniesione głosy odbijały się od ścian. Ten raz kiedy naciskała żeby się pospieszył, bo się spóźnią, a potem z jej własnej winy ugrzęzli w korkach. Albo ten, kiedy wypiła o dwa kieliszki wina za dużo i zwymiotowała w drodze powrotnej na tapicerkę. Mieli za sobą wiele wspaniałych chwil i równocześnie tych mroczniejszych. Choć te drugie wraz z upływem czasu, rozpadały się na atomy, ginąc w powietrzu, przykryte warstwą kurzu. Nie do odnalezienia w odmętach pamięci. Jedynie te dobre, jaśniały wciąż żywym blaskiem, napawając ją niekiedy optymizmem, gdy do nich wracała, ale i melancholią. Tęsknotą za czasami, w których było dobrze. A co jeśli nigdy tak naprawdę nie było? Co jeśli to tylko miłe urojenie, żałosna iluzja, aby nie rozpaczać nad własnym życiem?
- Dzięki - spojrzała na niego oczami pełnymi wdzięczności. On wiedział jak to jest stracić rodzica. Była przy nim w trudnych chwilach i łatała jego rozdarte serce. Jej cierpiało równie mocno, kiedy Bear odszedł, a chwilę później zaszyła się w czterech ścianach, rozpamiętując zarówno jego brak, jak i to co zrobiła byłemu narzeczonemu.
- Wolałabym nie, ale prędzej czy później pewnie i tak się dowiesz. Seattle najwyraźniej nie jest wcale takie małe jak nam się wydaje - westchnęła z rezygnacją, godząc się z myślą, że za chwilę będzie musiała przejść do komitragicznego wyznania i przyznać się poniekąd do błędu, który popełniła właśnie z nim. Tamtej nocy, kilka miesięcy temu, gdy chwyciła za telefon i powiedziała dwa magiczne słowa. Spotkajmy się.
Wciąż łypała na niego nieufnie, nie mogąc uwierzyć, że żadne ze wspólnych znajomych nie wysypało się z ekscytującą opowieścią. Z drugiej strony mieli swoje życie i szanowali tą dwójkę, która i tak już wystarczająco wycierpiała.
- Ja... - głos jej uwiązł w gardle. Zupełnie jakby znowu stanęła na ołtarzu, a ksiądz nakazywał powtarzać słowa przysięgi. Rozejrzała się gorączkowo po pomieszczeniu. Może istniał jeszcze chociaż cień szansy, że zdoła uciec przed odpowiedzią? Ale było już za późno. Zegar w jej głowie głośno odliczał sekundy do nieuchronnie nadchodzącej porażki.
- Jakiś czas temu byłam zaręczona. Szaleństwo, wiem. Chyba przez cały ten czas sama nie byłam tego pewna i... W ostatniej chwili spanikowałam. Uciekłam. To tyle - przełknęła głośno ślinę, czując, że na policzkach wykwitają niezdrowe rumieńce. Całe ciało krzyczało. Miała szansę się przyznać, ale nie mogła. Nie potrafiła mu powiedzieć, że uciekła i zadzwoniła chwilę później do niego.
-
- Nie jest małe, Deni - mruknął wbijając w nią swoje chłodne spojrzenie. Miał nadzieję, że ona zrozumiała, że zdaje sobie sprawę iż dowiedział się co zaszło tamtego dnia, a co raczej nie zaszło. Jednakże Linden zdawała się nie rozumieć jego słów, a może po prostu udawała, starając się zbagatelizować i spłycić całą tą sprawę. - Ty? - Ponaglił ją. - To tyle? Naprawdę? - Powtórzył po niej ostatnie słowa z nieskrywanym niedowierzaniem. - Wiem, że byłaś zaręczona. Dowiedziałem się, gdy byłem w Afganistanie - wyjaśnił, bo ta wiadomość, akurat była jedną z tych, które sprawiły iż popełnił kolejny błąd szukając ucieczki w ramionach przyjaciółki. - Wiem też, że ślub się nie odbył, a raczej odbył, ale uciekłaś i... - Zrobił przerwę, bo nerwy znów zaczynały się w nim zbierać. Zacisnął mocniej szczękę, a wraz za nią i pięść i odetchnął głębiej, ale jego wzrok nie spoczywał już na Linden, tylko bliżej nieokreślonym punkcie gdzieś na prawo od niej. - Kurwa.. Tej nocy, gdy do mnie zadzwoniłaś myślałem, że ze sobą zerwaliście, a nie, że mieliście wziąć ślub. Coś ty sobie myślała? - Syknął ponownie zawieszając spojrzenie na niej. Pamiętał ten moment, gdy któryś ze znajomych przekazał mu te zaskakujące wieści. Same w sobie były szokiem, ale gdy Jonathan poznał datę tego zajścia i połączył fakty... Dość dużo czasu spędził snując domysły. Teraz chciał znać prawdę.
-
Och, jakże było jej wstyd. Miała wrażenie, że nie tylko policzki zaczynają ją palić (a wielki, czerwony rumienieć jeszcze to uwypuklał), ale i wnętrzności. Trzewia skręcały jej się, sugerując, że może jednak powinna wykorzystać chwilę nieuwagi. Krzyknąć "ej, patrz Pamela Anderson!" i czmychnąć, podkulając swoje tchórzliwe nogi pod kolana, w szaleńczym biegu. Ale nie mogła być tchórzem. Nie znowu, nie tak jak na slubie i nie tak jak o poranku, kiedy opuszczała jego sypialnię. Nie byłaby wtedy Deni. A chociaż od dłuższego czasu miała wrażenie, że straciła na którymś ostrym zakręcie poczucie samej siebie, wciąż chciała to odzyskać. Zresztą... Im częściej rzucała mu ukradkowe spojrzenia, tym bardziej upewniała się w przeświadczeniu, że...
On. Już. Wie.
Wiedział. Na pewno. Na milion procent. Wiedział i pastwił się nad nią. Czekał aż wyzna swoje grzechy.
Przygryzła wargę. Pierwsze słowa wydobyły się z jego ust, celując prosto w nią. Niczym małe strzałki, które delikatnie wbijały się w jej ciało. Nie zabolało. Przynajmniej nie tak mocno, nie jak się tego spodziewała. Ale jej ciało się nie rozluźniło. Znała go. Kiedyś lepiej niż ktokolwiek inny i wiedziała, że to nie koniec. Mięśnie naprężyły się jak struny, gotowe odeprzeć szykujący sie atak. Chyba gotowe. Nie była ich pewna, ani siebie.
- Khm... Co? - napój, który sączyła przez słomkę podszedł jej teraz pod gardło, sprawiając, że zaczęła się krztusić. Duży kawowy bąbel, zaklinował się gdzieś przy ujściu tchawicy, każąc zachłysnąć się kilka razy, uderzyć dłonią o blat stołu i dojść do siebie nie wcześniej niż za kilkadziesiąt sekund z twarzą zalaną łzami. To by było na tyle z ładnego makijażu, który nałożyła na siebie pierwszy raz od kilku miesięcy.
- A jakie to ma znaczenie? - łypnęła na niego, ocierając załzawioną twarz naprędce rękami. Czuła wstyd, poczucie winy, które wzbierało w niej z każda sekundą, ale doszła również złość. Na niego, że śmiał jej wyrzucać tą słabość, że był zły o to taki szczegół. Okej, powinna mu powiedzieć, ale z drugiej strony... Oboje byli dorośli, wiedział, że była w związku. Chyba. Ale nie zmienia to faktu, że on również podjął tę decyzję.
- Nie wiem co sobie myślałam - przecedziła przez zaciśnięte zęby. Była w potrzasku. Jak zwierzę, spłoszone, które nie ma dokąd uciec. - Na pewno nie planowałam tego co będzie potem, ani niczego innego. Byłam przerażona Jona i... i byłeś jedyną osobą, z którą chciałam się wtedy zobaczyć. Wybacz, że dalej traktowałam Cię jak kogoś bliskiego - jej głos zadrżał, kiedy poczuła łzy napływające do oczu. Nie rozpłacze się. Nie pozwoli sobie na to. - Na szczęście już wiem żeby Cię tak nie traktować - dokończyła lodowatym tonem, zupełnie nie pasującym do Linden Krzyzanowski. Wiecznie uśmiechniętej, pełnej troski i z sercem gotowym pomieścić cały świat.
-
Jednak przez lata nauczył się o niej wiele, ale jak widać nawet po tak długim czasie była żona potrafiła go zaskoczyć, bo to co zrobiła... No dobrze, on sam nie był niewiniątkiem, bo nie przeszkadzał mu fakt iż nie do końca był pewnym, czy Linden nadal kogoś ma, czy też nie. Swoją drogą, to jakaś nieprzyjemna przywara, której powinien się wyzbyć. Lecz mimo wszystko nie posądzał jej o możliwość zakończenia swojego niedoszłego małżeństwa w tak widowiskowy sposób.
- Deni, to ma wiele znaczeń i nawet nie chcę doszukiwać się do połowy z nich - burknął. Zacisnął też nerwowo palce spoglądając gdzieś w bok, aby zapanować nad emocjami, chociaż w zasadzie nie miał pojęcia co czuł. To była dziwna mieszanina zdenerwowania, strachu i rozgoryczenia nad którą nie miał zamiaru się zbyt długo zastanawiać. - Dlaczego ze mną? - Zapytał nim pomyślał, bo chociaż dręczyło go to pytanie od tygodni, to szczerze bał się usłyszeć na nie odpowiedź. - Ty to powiedziałaś, nie ja - dodał, po czym wlepił w nią swoje spojrzenie. Podczas osttanich rozpraw sądowych nie było już między nii zgrzytów, a właściwie chyba obydwoje przekonani byli o tym, że podejmują dobrą decyzję. Może dlatego Jona podświadomie nadal czuł, że Deni mimo wszystko jest mu bliska.
Chciał być obojętny wobec tego co zaszło, ale nie potrafił i chociażby niemożliwość zapanowania nad drżącą nogą, czy nerwowym ściskaniem dłoni, zdradzały jego zaangażowanie.
- Na litość boską... Deni... Rozmawiałaś z nim? - Zapytał, bo odciągnięcie tematu od kwestii, których oboje poruszać nie powinni wydało mu się teraz najrozsądniejsze. Bo naprawdę bał się rozumieć dlaczego wtedy tylko z nim chciała się spotkać. I oczywiście miał swoje podejrzenia, które niekoniecznie musiałby być słuszne, ale też były wystarczające by wzbudzić w nim niepewność i niepokój.
-
Tamtego wieczoru oddałaby wszystko żeby wrócić do tych pozłacanych cienką nicią chwil, ulotnych i delikatnych, utkanych z misternej, sprowadzanej gdzieś z odległych zakamarków świata koronki. Dlatego to musiał być on, a nikt inny. Bo nikt nie znał jej lepiej jak Jona i nikogo w tamtym momencie nie pragnęła mocniej niż jego. Nie swojego niedoszłego męża, ani żadnego mężczyzny, z którym dotąd się spotykała. Potrzebowała go. Musiała znaleźć się pod ostrzałem jego uważnego spojrzenia przypominających kolorem niezapominajki, oczu. Tonąć w jego ciele. Znów spędzić chociaż tych kilka godzin (wystarczyłyby jej nawet minuty!) w jego ramionach, idealnie wyprofilowanych, w uścisku jakby stworzonym wyłącznie po to żeby mieściła się tam Linden i tylko Linden, tylko tamtej nocy.
- Dla nie to nie miało znaczenia - skłamała naprędce, nie myśląc o tym co tak naprawdę działo się w jej głowie, ani o uczuciach, które na chwilę ożyły po to żeby przytłoczyć ją natłokiem wyrzutów sumienia. Przygnieść do łóżka na kilka następnych miesięcy i doprowadzić do rozpaczy, która nie pozwoliła jej przyłożyć słuchawki telefonu do ucha, wybierając do niego numer. Nigdy mu nie wytłumaczyła tego co wtedy zaszło i dlaczego zniknęła. Nie mogła go winić za artylerię wyrzutów, którą wobec niej wytaczał. Sąd orzekłby - winna.
- Bo... - zawiesiła głos, walcząc ze sobą w zaciętej bitwie, która nie przewidywała żadnej wygranej. Tragiczny los obydwu stron. Kłamstwo i prawda, toczące batalię z zatrutym sumieniem. Które wygrało. Była mu to winna. - Nigdy o Tobie nie zapomniałam. Nie jest nam pisane być ze sobą, to jasne, oboje dojrzeliśmy do tej decyzji, ale... Nie umiem Ci tego wyjaśnić. Potrzebowałam Cię. Każdym kawałkiem swojej popapranej, wadliwej duszy. Po prostu... To byłeś Ty, to zawsze byłeś Ty - odparła, zwieszając głowę w dół. Nie oczekiwała, że padną sobie w ramiona, ani nie kochała go w szaleńczy, namiętny sposób jak przed laty. Po prostu był. Zawsze w jej głowie, pozostawiając znamię sentymentu, którego nie mogła się pozbyć. Był częścią jej życia, która z nią pozostanie. Piękną, a równocześnie noszącą brzydkie znamiona partią zarówno przeszłości, jak i przyszłości.
- Nie - mruknęła, potrząsając głową. - Nie odważyłabym się - przyznała Deni, najodważniejsza, najbardziej odpowiedzialna z Krzyżanowskich, ta która potrafiła stawić czoło każdemu wyzwaniu, pozbierać prochy ojca na pogrzebie, rozsypane po dywanie, wejść pomiędzy toczących walkę braci i przemycać naćpaną siostrę na domowy odwyk w pokoju na poddaszu.
-
Nie uwierzył w jej słowa odnośnie znaczeń, ale nie musiał jej tego mówić. Wystarczyło, że sama spojrzała w jego zimne oczy, nieustannie obserwujące jej skruszoną osobę. Chciał być wobec niej obojętny, chciał odczuwać urazę za to, że zataiła przed nim powody tamtego spotkania, ale nie potrafił. Dostrzegając emocje malujące się na jej twarzy, sam pojął, że nie tylko dla niego ta rozmowa z wielu powodów jest niekomfortowa.
Jednak, gdy Linden zdobyła się w końcu na odwagę i szczerze odpowiedziała na jego pytanie to zrozumiał, że frustrująca niewiedza była mu łatwiejszym stanem. Na kilka sekund zamarł wpatrując się w zasnutą obawą twarz byłej żony i nie miał zielonego pojęcia co powinien zrobić z wyznaniem, które właśnie usłyszał. Powoli słowo, po słowie zaczął analizować jej wypowiedź i dotarło do niego dlaczego wtedy wybrała jego numer, czego on niego oczekiwała. A przynajmniej łudził się o przeświadczenie, że udało mu się to pojąć.
Linden zawsze była silna. Jak na taką wątłą i delikatną kobietę, skrywała w sobie naprawdę sporo odwagi i determinacji, ale nikt wiecznie nie może trzymać na swoich barkach świata. Kiedyś, gdy już nie dawała rady po prostu on jej pomagał, wręcz bez pozwolenia odcinał ją od problemów, zabraniał innym czerpać z niej siłę, gdy potrzebowała chwili spokoju. Chronił, nawet gdy ona sama zarzekała się, że tego nie potrzebuje. Tylko, że tamtej nocy było inaczej i właśnie tej pomocy potrzebowała, tej którą zawsze on jej zapewniał.
- Mogłaś mi chociaż powiedzieć o tym co zaszło... - Dobrze wiedział, że i tak by nie powiedziała. Nigdy nie mówiła, zwykle sam się domyślał; czasem trafnie, czasem błądził po omacku szukając bodźca, który powinien od niej odciąć. Podczas wypowiadania tych słów jego palce zacisnęły się na dłoniach Linden. Tym razem jednak nie był to gest mający wyrażać jakąkolwiek formę wsparcia, a raczej pełne zrozumienie. Nie zabrał więc dłoni. - Dlaczego uciekłaś? - Spytał i specjalnie nie doprecyzował swoich słów, aby sama wybrała drogę odpowiedzi, bo przecież podczas tamtych godzin dwa razy wymknęła się niespodziewanie w obawie przed konsekwencjami swoich czynów.
- Deni... Faktycznie, nie jest nam już po drodze - wyznał po chwili, a wypowiadając te słowa w jego umyśle znów pojawiła się Marianne, jakby jej osoba teraz dla niego stała się tarczą. - Ale ja nadal jestem i jeśli mnie potrzebujesz to... Po prostu także nie zapomniałem, bo w końcu obydwoje.... Jezu... - Tego typu rozmowy nigdy nie były dla niego łatwymi. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, bał się powiedzieć zbyt wiele, nie radził sobie z emocjami. I tym razem stało się to samo, a pod wpływem niezdefiniowanego stresu zabrał dłoń z jej rąk i przetarł nią kilkukrotnie brodę. - Jeśli potrzebujesz pomocy to po prostu będę - wyrzucił z siebie, ale dobrze wiedział, że te słowa są zbyt błahe, zbyt ogólnikowe i zbyt proste, aby dokładnie oddać to wszystko co miał na myśli. Jednak nie było go stać na nic poza tą krótką deklaracją, która i tak kosztowała go zdecydowanie zbyt wiele.
-
Ale ona zawsze widziała w nim więcej. Zakochała się w trosce, która tkwiła pod grubą warstwą muru obronnego i cieple, które wbrew pozorom biło z jego oczu, kryło się w maleńkich zmarszczkach w ich kącikach, a usta od czasu do czasu wykrzywiały się pokrzepiająco w najpiękniejszym uśmiechu jaki dane jej było widzieć. Jej własna ostoja.
Choć nie. Już nie. Mimo, że zawsze myślała, że on będzie gdzieś tam, w zasięgu ręki, wiedziała - dziś to spostrzegła - że już nie należał do niej. Nie należał do niej od dnia, w którym podpisali papiery rozwodowe, a mimo to nie umiała odnaleźć się w nowej rzeczywistości, tej w której byli osobnymi bytami, niezależnymi, a cień jego rozpostartych niegdyś nad nią skrzydeł zniknął. Nagle. Nawet nie zauważyła kiedy, a przecież powinna się rozglądać.
I może to właśnie dlatego straciła czujność, wierząc, że naprędce wymyślone kłamstwo załatwi sprawę. Że on tego nie spostrzeże, a nawet jeśli, to dla świętego spokoju uda, że w to wierzy. Ale zapomniała. Zapomniała, że wtedy to nie byłby on. Nie Jonatan Wainwright. Bo Jona, ten Jona którego znała, nigdy tak by się nie zachował. Tak nieszlachetnie, powierzchownie. Tak mógł tylko zachować się Jona, którego na potrzebę chwili wykreowała w swojej głowie i do złudzenia przypominał pierwowzór, zanim ten prawdziwy go unicestwił swoim spojrzeniem.
- Wiem, a Ty wiesz, że i tak bym Ci nie powiedziała - uśmiechnęła się nieśmiało, jakby w tej samej chwili odgadując jego myśli. Czasami rozumieli się bez słów. Kiedyś zdarzało się to nawet często. Gdy do herbaty trzeba było dodać jedną łyżeczkę zamiast dwóch albo zejść naprędce po te niezdrowe, ociekające tłuszczem pączki, które zawsze wywoływały na jej twarzy radość, ale też zamilknąć na kilka godzin, gdy jego oczy zasnuwały się mgłą.
Silny uścisk jego palców był właśnie tym czego teraz potrzebowała. Już nie był mężem, ale pozostał dla niej przyjacielem i może to właśnie było pisane im od samego początku, ale żeby to dostrzec musieli obrać drogę pełną zakrętów, nie krótką, ale i niezbyt długą, za to pełną pagórków.
- Chyba bałam zmierzyć się z tym co nieuniknione. Z rzeczywistością - odpowiedziała enigmatycznie, a jej oczy zalśniły tysiącem odpowiedzi, ukrytych szczelnie w głowie, ale nigdy przed jego wzrokiem. On czytał w niej jak w otwartej księdze, a więc i wiedział, że choć odpowiedź pasowała do obydwu wariantów, to o nim w tej chwili myślała. I o tym jak niezręcznie byłoby spojrzeć mu w oczy, wiedząc, że to do czego doszło, już nigdy więcej się nie powtórzy. Albo co gorsza. Spojrzeć wzrokiem, który mówił, że chce jeszcze. Że pragnie go jak nigdy dotąd i... Napotkać ścianę.
Uciekła. Tak było prościej. Nigdy nie zadać niewygodnych pytań i nie usłyszeć niewygodnych odpowiedzi. Ukryć się przed światem i przed odpychającym wzrokiem. I przed tym pożądającym, budzącym kolejne niezręczne momenty. Najbardziej na świecie nie chciała go zranić. Nie chciała zranić kolejnej osoby w tak krótkim czasie. Wcale nie chciała nikogo ranić, nie Deni! A i tak to zrobiła. Jak zawsze. Pozostawiwszy go bez odpowiedzi, choć wtedy pragnęła zostać w jego objęciach na zawsze.
- Dziękuję. Z całego serca Jona. Jesteś... I zawsze byłeś, wspaniałym facetem - nie dodała nic więcej, skinąwszy jedynie głową na jego słowa. Rozumiała go. Wiedziała co chciał przekazać. I choć słowa były nieporadne, jak słowa wypowiadane przez nastolatka, który próbuje po raz pierwszy zaprosić kogoś na randkę, miały znacznie większe znaczenie. Bo to był jej Jona i w ten sposób przekazywał to co płynęło z głębi serca.
Minuty płynęły w ciszy. Nie tej krępującej, ale tej która mówiła więcej niż słowa. Żadne z nich nie musiało dodawać nic więcej. To słońce wypowiedziało za nich słowa pożegnania, schowawszy się za chmurami, oznajmiając, że to jest ta godzina. Moment, który powinni wykorzystać. Już bez uciekania. Rozejść się w zgodzie.
/zt x2
-
-
Można rzec, że kiedyś był naprawdę głęboko zakochany. Była cudowna, piękna, kochana i miła, dlatego z łatwością za nią podążył po mimo obranego przez siebie celu, który wykluczał głębsze relacje. Chciał zostać naprawdę świetnym detektywem, a wystarczyła jedna kobieta, by stał się zaślepiony głupcem. Może i potrafiła ukoić duszę jak nikt inny, być całym światem oraz właśnie tą przeznaczoną przez los drugą połówką, choć tak naprawdę okazała się tylko jednym – kłamstwem. Wszystko za sprawą jednej książki, która ukazywała całkowitą nieprawdę o jego osobie, przynajmniej w jego odczuciu. Jedyna osoba, która wydawać się mogło, że tak dobrze ją znał, mogąca dokonać czegoś wielkiego, wzniosłego, wybiła się po przez wypisywanie kłamst na temat drugiego człowieka. Może tylko się nim bawiła, może specjalnie wydała książkę, by zwróci jego uwagę i dać do myślenia, czy nie popełnił błędu. Może słowa, które napisala miały tak silną moc sprawczą, że dopiero teraz do niego docierało jak okropnym mężem dla niej był, a jednak tej prawdy nie potrafił do tej chwili do siebie przyjąć. Pewnie gdyby nie jego przyjaciel, nawet nie wiedziałby o istnieniu jakiegoś podrzędnego dzieła, napisanego przez kolejną kobietę marzącą o fascynującym love story, bo czegoś zdecydowanie musiało jej zabraknąć. Wystarczyło zobaczyć to znane imię i nazwisko wydrukowane na okładce pod wielkim tytułem, który nie przypadł mu do gustu, by poczuć to nieprzyjemne uczucie w żołądku. Poczuć, że nie wróży to nic dobrego, a zanosi się na poczucie zdrady. Wraz z końcem lektury, nieprzyjemny smak pozostał i czara goryczy zdecydowanie się przelała, dlatego nie zostało mu nic innego, jak wyładować swój gniew na byłej małżonce.
- Zamówiłem ci kawę. - Wypowiedział te słowa wraz z momentem podejścia kobiety do stolika. Kawiarnia to stabilny grunt na spotkanie z Brittą, dlatego napisał do niej z rana, że będzie tu czekał wraz z pudełkiem jej gratów, które znalazł na strychu. Patrzył na nieszczęsny karton wilkiem, jakby mógł być czemukolwiek winny za sam fakt, że istniał. Wolał to niż spojrzenie w te bardzo znajome mu oczy. Oczy, buzię, usta, które kiedyś tak bardzo kochał całować.
- Gratuluję sukcesu, Bri. Pewnie świetnie czujesz się z tym, że wybiłaś się na naszym cudownym małżeństwie, które opisałaś w swojej książce. Nie pamiętam jednak, żebym wyraził na to jakakolwiek zgodę. - Jego słowa pelne były złości, ale nie powinno być to wielkim zaskoczeniem. Dziewczyna piszac setki bzdur na jego temat, musiała liczyć się z jego niechęcią oraz brakiem akceptacji co do powstałego przez nią dzieła. Zachowywał się jak kompletny dupek, a jego humor nie powinien dawać mu przyzwolenia do pomiatania i wyżywania się na wszystkich dookoła, ale nic z tym nie potrafił zrobić.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Minęły dwa tygodnie odkąd wrócił z Aspen. Przez ten czas widywał się z Lunet wyłącznie w biurze marketingowym Seana. Pracowali wspólnie nad projektem. Sirius ze względu na staż starał się zachowywać naturalnie, chociaż często w towarzystwie dziewczyny wydawał się być nerwowy.
Kilkukrotnie próbował porozmawiać z Lunet, jednak nie tylko brakowało mu odpowiednich słów, ale również czasu. Jeżeli nie przesiadywał w biurze, to kończył rzeźby na zaliczenie z ceramiki albo rozpakowywał ostatnie pudła po przeprowadzce do Chinatown. Nawet poza uniwersytetem nie spotykał się z Fernandą. Dla niej znalazł czas dopiero trzy dni temu, lecz z pozoru romantyczna randka zakończyła się awanturą.
Kiedy okres wyjątkowego natężenia dobiegł końca i uporał się z wszystkimi mniejszymi sprawami, postanowił zaprosić Lunet do kawiarni. Byli parą od przeszło czterech miesięcy, jednak w tym związku brakowało szczerej deklaracji uczuć. Sirius szanował tę dziewczynę, dlatego odczuwał niesmak z powodu swojego zachowania. Powinien zakończyć ich relacje w momencie, w którym zdecydował o zemście na rodzinie Hamilton.
- Pewnie wiesz, co chce ci powiedzieć, Lunet - zaczął, gdy oboje wygodnie rozsiedli się na krzesłach i złożyli zamówienie. Nawiązał kontakt wzrokowy z blondynką, aby mogła dostrzec szczerość i upór w jego oczach.
Atmosfera pomiędzy nimi była wręcz nienaturalnie spokojna. Wpierw rozmawiali o rzeczach mało istotnych. Przypominało to raczej przeciętne, towarzyskie spotkanie, aniżeli coś, co utknęło pomiędzy randką a zerwaniem. Dopiero potem, kiedy Sirius nagle spoważniał, poczuł w żołądku ukłucie. Lunet była wobec niego uczciwa, dlatego tym bardziej żałował, że tak prędko przespał się z Fernandą.
- Zakończmy to - powiedział w końcu, po czym zamilkł, aby przeczekać moment, w którym kelnerka podawała im zamówienie. - Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi niczego za złe, Lunet.
-
Ostatnie tygodnie okazały się bardziej intensywne, niż się spodziewała. Podjęcie pracy w agencji Seana wypełniało jej plan dnia niemal po brzegi. Nie dziwiło jej więc, że spotkania z Siriusem ograniczyły się jedynie do spotkań w biurze. Miała wrażenie, że i on miał natłok obowiązków, a widząc jego zaangażowanie, nie chciała go od nich odciągać. Zresztą, za każdym razem miał dobry powód, przez który nie mogli się zobaczyć, a ona nie zamierzała doszukiwać się w tym wszystkim drugiego dna. Ich związek, choć całkiem udany pod pewnymi względami, nie należał do tych romantycznie-intensywnych, w których jedno nie potrafiło przeżyć dnia bez drugiego. Ten układ jej naprawdę odpowiadał. Był miłą odskocznią od tego, czego doświadczyła wcześniej.
Spotkanie z kawiarni nieco ją zaskoczyło, nie było to do końca w ich zwyczaju, poza tym… kawę mogli pić w pracy, prawda? Przyglądała się więc uważnie Siriusowi, zastanawiając się, co takiego może mu chodzić po głowie.
– Właściwie to nie, nie do końca. Powinnam wiedzieć? – spytała, unosząc pytająco brew. Poważne rozpoczęcie rozmowy nieco zbiło ją z tropu, tak samo, jak spokój bijący od chłopaka, który udzielał się i jej. Nie widziała też potrzeby, by czymś się stresować.
Zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy, gdy padły słowa, których chyba się nie spodziewała. Zmarszczyła czoło, powoli kiwając głową i dziękując kelnerce, która postawiła przed nimi ich napoje. Przełknęła ślinę i oblizała wargi, próbując w głowie przygotować jakąś odpowiedź.
– Okej... – mruknęła cicho, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy. – Wydaje mi się, że nie stało się nic, co mogłabym mieć ci za złe, Sirius. – odparła po dłużej chwili, zastanawiając się nad jego słowami. – To dlatego przez te ostatnie dwa tygodnie się tak zdystansowałeś? Dlaczego? – uniosła pytająco brew. – Jeśli tego właśnie chcesz, to nie ma problemu… wydaje mi się… miałam wrażenie, że dobrze się razem bawiliśmy, ale rozumiem, że to nie to… – dodała, szukając odpowiednich słów. To było dziwne, bo mówiła, jakby próbowała zrozumieć decyzję Siriusa, jakby była tym zaskoczona, a czuła się, jakby to było oczywiste, jakby to w ogóle nie był problem, jakby to rozstanie miało być tylko czystą formalnością.
Super rich kids with nothing but fake friends.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
Wieczory spędzali przed Netflix, a nie na kinowej sali, seks uprawiali w zaciszu prywatnych sypialni - nie w motelu, spacerowali w drodze z pracy - nie po promenadzie i jadali wspólne obiady w domu - nie w wykwintnej restauracji. Nie celebrowali miesięcznic, nie rozpływali się przy breloczkach dla par i nie zwykli chodzić na randki. Sirius lubił taką rutynę. Dzięki temu czuł się bezpiecznie, bo wtedy miał Lunet Harlow na własność.
Problem w tym, że chciał z tego zrezygnować.
Nabrał głębokiego wdechu i uśmiechnął się nerwowo. Potem przytaknął, choć nie miało to nic wspólnego z odpowiedzią. Potrzebował chwili, aby zastanowić się nad dalszymi słowami. Sądził, że Lunet zauważyła jego dziwne zachowanie, które na swoją niekorzyść zawsze odruchowo starał się wytłumaczyć. Minione dwa tygodnie były pełne wrażeń i akurat w tym nie kryło się żadne kłamstwo.
– Poznałem kogoś – zaczął ponownie. Odczekał aż kelnerka zostawiła na stole zamówienie i udała się w stronę innych klientów. Następnie powrócił do rozmowy, choć minę miał tęgą. Oburącz złapał za kubek z latte i spojrzał na kawę, jednocześnie przełykając ślinę. – To siostra człowieka, który doprowadził do samobójstwa mojej siostry. – Sirius czuł, że był winien Lunet szczegółowe wyjaśnienie. Spotykali się raptem cztery miesiące, ale pomimo tego zdołał bardzo się przed nią otworzyć. Często przytulony do nagiego boku blondynki, opowiadał o tym, jak wyglądało jego życie przed śmiercią Ursuli; o tym co wtedy lubił i jaki był. Miewał momenty, w których pochłaniały go nostalgiczne wspomnienia i naprawdę doceniał milczenie Lunet i jej ciepłą dłoń na policzku.
– Chyba chcę się zemścić – zaśmiał się. Trochę nazbyt nerwowo, nieco impulsywnie i przekornie. Potem jednak ponownie spoważniał i spojrzał dziewczynie w oczy. Siriusa przepełniała głównie determinacja. – Właściwie, to na pewno chcę – przytaknął sam sobie, po czym upił duży łyk kawy. Miał wrażenie, że powiedział wszystko, co było warte większej uwagi.