- #1
Wyjątkowo, bo ani spokój ani cisza nie były tam częstym zjawiskiem. Zupełnie jakby wszystko dookoła chciało mu dać do zrozumienia, że zaraz będzie koniec. Jeszcze chwila i wróci do <i>domu</i>. Ale najpierw ją straci.
Nie chciał nigdzie wracać, a już tym bardziej nie miał ochoty kończyć tej relacji. Z drugiej strony niczego sobie przecież nie obiecywali. Wszystko stało się tak nagle, że nawet nie był w stanie przypomnieć sobie momentu, w którym zaczęli się dogadywać. Aż za bardzo, bo inaczej miało to wyglądać. Od jednego pocałunku po emocje tak sprzeczne, że nie rozumiał sam siebie. Jasne, podobała mu się, jednak wcale nie chodziło mu o jakiekolwiek głębsze uczucie. Nie szukał go na wojnie. Jedyne jakie do tej pory czuł będąc na służbie to wściekłość przeplatana strachem – i tak miało pozostać, tak było bezpieczniej.
A ona wszystko zepsuła.
W pewnym sensie myślał jak egoistyczny dupek, ale najzwyczajniej w świecie brakowało mu bliskości. Kobiecego ciała, delikatności i w końcu seksu. Nie spodziewał się, że tak to się potoczy. Gdyby miał wyznać prawdę, powiedziałby, że chciał tylko i wyłącznie przelotnego, małego, nieznaczącego epizodu, nic więcej. Dokładnie jak te pozostawione w Seattle, jeden dziwniejszy od drugiego. Jean była najmniej problemowa, ale też najmłodsza. Sarah po krótkim czasie zaczęła wkurzać go do tego stopnia, że podniósł na nią rękę i więcej jej nie widział. Maddie… Maddie po kilku spotkaniach w jego ciasnych czterech ścianach w Chinatown zaczęła planować wspólną przyszłość, ślub, dwójkę dzieci i cztery koty. Do kompletu stare mieszkanie, które dostała w spadku po zmarłych dziadkach. Wciąż czasami próbowała się z nim skontaktować. Luna była po prostu sobą. Nie zadawała zbędnych pytań, nie dociekała, nie stawiała wymagań. On też nie. Właśnie tak to miało wyglądać. Ale nawet po tylu latach nie potrafił być z nią do końca szczery. Szedł na łatwiznę. Przywiązanie? Nie potrzebowali go. Żadnego z tych uczuć, które ich połączyły, nie potrzebowali.
Nie. Potrzebowali.
I już.
Irytował się, ponieważ tracił kontrolę. Czuł się jak małe dziecko, które za karę zostało w swoim pokoju zamiast jechać na klasową wycieczkę. Zupełnie jakby coś mu umykało, a on nie mógł nic z tym zrobić, bo było za późno. Nie okazywał tego, ale w gruncie rzeczy mógłby mieć ją dla siebie. Tylko i wyłącznie. Kurwa. Kiedy inni się za nią oglądali, czuł ukłucie cholernej zazdrości. Trochę bezczelnie, trochę non stop egoistycznie – cały czas nie docierało do niego, że lada moment ich relacja miała być jedynie wspomnieniem. Zostało kilka dni.
<br>Zdążył poznać ten namiot tak dogłębnie, że odnalazłby się w nim w zupełnej ciemności. Zbyt często się tam pojawiał, ot tak... Duży, polowy, tymczasowy szpital, przesiąknięty zapachem lekkiej stęchlizny i środka do odkażania ran. W gorszych przypadkach również krwi. O ile zwykle łóżka były raczej zajęte, o tyle wtedy nikogo rannego już w nim nie było. Gdy uchylił drzwi wykonane z gumopodobnego materiału i wszedł do środka, ujrzał drobną brunetkę, która odwrócona plecami stała przy długim, metalowym stole, prawdopodobnie robiąc coś, co z punktu widzenia jej pracy może i było ważne, ale jego z kolei kompletnie nie interesowało.
Skoro nie odwróciła się od razu, nie zamierzał dawać znać o swojej obecności. Nie tak szybko. Dopiero kiedy znalazł się tuż za nią, wsunął szorstkie dłonie pod materiał jej ubrania i powoli przejechał nimi ku górze, po nagiej skórze. Mógłby odwrócić ją jednym ruchem, ale zamiast tego nachylił się do jej ucha.
Lubił jak pachniała.
— Zostaw to — rzucił cicho, niby zaczepnie, a jednak odrobinę rozkazująco. Specjalnie nie zmieniał pozycji, przyciskając ją do siebie.
Zero żalu czy smutku w głosie. Zero. Jak gdyby wcale nie miała zaraz wyjeżdżać.